Wpis z mikrobloga

Wiem, że to może być #niepopularnaopinia ale mocno denerwują mnie moje lokalne stowarzyszenia ludzi wypędzonych po II wojnie światowej. Jako że żyję w zachodniej Polsce (jednak tuż przy dawnej granicy Rzeszy i II RP) można przyjąć że co najmniej 80% ludności mojego miasta to przesiedleńcy. Jednak jest taka grupka, która historycznie pochodzi akurat z Wołynia, i ciągnie od miasta hajs na pomniki ofiar rzezi wołyńskiej i tak dalej, co w sumie samo w sobie nie jest złe, gdyby nie to że zawiązali sobie stowarzyszenie które ciągnie od miasta jeszcze więcej pieniędzy na opiekę nad tym pomnikiem, sadzenie jakiś drzewek z tablicami upamiętniającymi zmarłych i tak dalej.

Wszystko to byłoby nawet jeszcze w porządku, gdyby nie skala tych subwencji - kilka osób w mieście żyje sobie wygodnie głównie przez to, że ktoś im umarł (większość z nich jest za młoda żeby brać w tych wydarzeniach udział). I w sumie to jest ich jedyną zasługą, bo kurcze postawienie pomnika i utrzymanie go w czystości to przy stuprocentowym poparciu miejskich władz nie jest czymś mega trudnym.

No i jeszcze to ich wieczne poszukiwanie atencji - ludzie, którzy niczego sensownego nie zrobili pojawiają się w mieście prawie że wszędzie, przy niemal każdej możliwej okazji publicznej.

W sumie, to po napisaniu tego, co liczy się jako #boldupy wiem o co mi chodziło - o mojego pradziadka, którego wywieziono z Wołynia na Syberię, gdzie wstąpił do Armii Andersa, przeszedł z nią przez bliski wschód, walczył pod Tobrukiem i Monte Cassino (tutaj ciężko ranny) a potem z jakiegoś powodu wrócił do Polski, osiedlił się w moim miasteczku i został strażakiem. I żyje za jakąś ścierwo emeryturę (w straży mu bardzo długo płacono niewiele, ponieważ długo był postrzegany jako element niebezpieczny), którą gdyby nie brytyjska emerytura za służbę w armii oraz dwuletnią pracę kierowcy w mleczarni zaraz po wojnie na nic by nie wystarczyła. No ale mój pradziadek przeżył i pomimo wieku (95 lat bodajże) ma się dobrze, a że nie jest pieprzonym atencjuszem, nie domaga się ani od państwa ani od miasta niczego.

I to mnie mocno uwiera, bo jedyne osoby które wiedzą co przeszedł to jego najbliższa rodzina. Nikt mu, ani mu podobnym (a kombatantów w moim mieście było kilku - dziadek ich nie lubił, bo głównie Berlingowcy) pomnika nie chce stawiać (oni w sumie to by tego nie chcieli), i za 2 pokolenia nikt nie będzie o nich pamiętał. Koniec popołudniowego bólu dupy.

#historia #rodzina #armiaandersa