Wpis z mikrobloga

Jak wiadomo, jak się ma służbę, to się chce mieć porządek, ciszę i spokój. Każdy podoficer miał na to swoje sposoby. Jedni osiągali to byciem zajebistym kolesiem i stwierdzając "ja będę miał dobrze, to i wy będziecie mieli dobrze", dzięki czemu wyjścia na fajki bywały np co godzinę, a jak się coś przeskrobało, to były anulowane. Stan ciszy i spokoju można było również osiągnąć terrorem. Kapral Chytrusek stosował delikatne znęcanie psychiczne i odczłowieczał, albo odkacał krombrnych (np. zabierał takiego ze wszystkimi na palarnie, ale zapalić nie pozwolił i cieszył się, jak skazany próbuje się biernie napalić ;)) Ale większość i tak wolała posłużyć się stwierdzeniem "powiem kapralowi Gargulcowi, jak wróci z urlopu to dopiero zobaczysz co to wojsko". Nikt nie znał rzeczonego kaprala Gargulca, bo był on na szkoleniu/urlopie i miał wrócić dopiero na ostatni tydzień naszego szkolenia. Na pytanie kim jest Gargulec wszyscy z uśmiechem na twarzy odpowiadali "poznasz to się przekonasz, hehe" i każdemu na twarzy rosła mina zadowolonego sadysty ;) Zatem wiedzieliśmy tylko, że będzie gargulec, miło nie będzie ;p Ale o nim później ;)

W wojsku jak to w wojsku, prędzej czy później nadchodzi dzień słonia. I takowy miał nadejść i u nas, więc wojsko trza nauczyć obsługi stroju ochronnego OP1 i maski przeciwgazowej MP3 (czyli popularnego słonia). Pewnego dnia, po śniadaniu ogłoszono zbiórkę, wydano nam nasz sprzęt i odesłano do izb żołnierskich, żebyśmy poczekali na zbiórkę do wyjścia. Ogłoszono nam też, że do zbiórki mamy godzinkę, bo kadra ma akurat jakieś swoje zebranie.

Wyobraźcie sobie teraz 16 chłopa, siedzących na podłodze, w ciasnej izbie (na oko 16, 20 metrów kwadratowych, w której stoi osiem wozów, i 4 taborety, ale nikt nie usiądzie, bo kurde nie wolno było. Za skorzystanie z któregoś czekała tak surowa kara, której nikt nigdy nie dostał, bo bał się sprawdzać. ;) Jak byłeś odważny, mogłeś iść się położyć pod wozem, ale to też było ryzykowne, w razie jakby wszedł ktoś z kadry sprawdzić co się dzieje ;)

Jak wcześniej pisałem, miałem kumpla który był już wojsku parę lat, i przypomniała mi się jedna ważna rzecz związana ze strojami ochronnymi OP1. Zobaczcie sobie w netach jak to to wygląda. I jest to to zrobione całe z gumy, a guma ma to do siebie, że lubi się sklejać, a jak się sklei łatwo ją uszkodzić. I w celu zabezpieczenia tej gumy przed uszkodzeniami, podczas odkładania takiego stroju do magazynu wsypują do niego wiadra talku. Wyciągnąłem więc swojego opexa, wziąłem bardziej zużyty ręcznik i zacząłem go sobie czyścić, w godzinę się przecież wyrobię. Towarzysze z izby pierw potraktowali moje zachowanie śmiechem, ale jak im uświadomiłem, że jak się w to ubiorą potem, to potem będą czyścić swoje mora, doszli do wniosku, że jednak nie jest to głupi pomysł i też swoje opexy przeczyścili. Uporaliśmy się całkiem szybko, godzina minęła jak batem strzelił i zawołano zbiórkę kolejnych plutonów.

Zostaliśmy zaprowadzeni do lasku, który okrążaliśmy podczas porannych zapraw, i tam na łączce zaczęło się szkolenie. Szkoliło się nas wtedy 48 osób, nasz pluton mieścił się w 3 pokojach. Kapral po kolei powiedział co się jak zakłada i w jakiej kolejności, potem powiedział, że ma się na to wszystko bodajże 5 min wg regulaminu i zaczęło się nakładanie i ściąganie. Wyobraźcie sobie teraz miny 32 osób, gdy po ściągnięciu opexa ich mora były białe, tylko nasza 16 z małymi plamkami białego talku gdzieniegdzie. Oczywiście wszyscy z kadry wiedzieli jak się kończy pierwsze zakładanie opeksa i specjalnie nie mówili o tym talku, co spowodowało pewne zdziwienie u kaprala ;). Po takim treningu poszliśmy na palarnię, potem na drugie śniadanie i po chwilce odpoczynku wróciliśmy z powrotem do lasku. Wtedy to właśnie kaprale doszli do wniosku, że jak już mamy cały sprzęt na sobie, to sobie z całym sprzętem pobiegamy, a coby było śmieszniej padła komenda "maski włóż". Ustawili całość w kolumnie czwórkowej i nakazali marsz i od czasu do czasu krzyczeli "biegiem marsz". Jak już wcześniej pisałem, moja kondycja była zerowa, waga na poziomie 130kg nie pomagała a i astma przebyta w dzieciństwie też :P. Po którymś kółku takich marszobiegów doszedłem do wniosku, że czas wykorzystać fortel o nazwie "omdlenie". Skręciłem w stronę trawnika i po ludzku się na niego #!$%@?łem (maskę mając cały czas na sobie). Kapralom chyba serce stanęło, podbiegli obaj, ściągneli mi maskę, a ja udaje trupa ;) Nie wiem czy planowali jakieś sztuczne oddychania czy coś, w pewnym momencie łakomie nabrałem powietrza i oznajmiłem, "ooo kuuurwa", kazali mi iść na pniaczek odpocząć ;p koledzy dokończyli kółko które biegli i też dołączyli do nas. W międzyczasie spaliłem sobie fajeczkę bo pniaczek był siedziskiem na tamtejszej palarni, mina kaprala jak mnie z fajką zobaczył bezcenna. Jak potem rozmawialiśmy z innymi plutonami, to oni średnio po 5km przebiegali w maskach, nam się upiekło i przebiegliśmy tylko 1,5km ;) Potem już nie bawili się z nami w słoniki, a innym plutonom się zdarzało dla sportu ;).

No i nadszedł dzień słonia. Na jednym z lądowisk dla helikopterów rozstawiono namiocik, mały taki, 3 na 3 metry. Obok stała zaparkowana karetka. Zebrano cała szkolną na pasie startowym, ustawiono plutonami i podzielono na grupy po 8 osób. Ten dzień słonia połączyli od razu z egzaminem zaliczającym posługiwanie się strojem ochronnym. Kolejne grupy wchodziły po kolei do namiotu w którym parowała jakaś substancja chemiczna, powodująca łzawienie i ogólnie uniemożliwiająca oddychanie w normalnych warunkach, w maskach przebywało się tam bez problemu. Po wejściu do namiotu należało zrobić 5 pompek, zrobić parę kółek na około pojemnika i w końcu zrobić kilka żabek. Po wyjściu z namiotu obowiązkowo strzepać możliwe chemikalia z opeksa i maski. Wszyscy lepiej lub gorzej zaliczyli egzamin, jedna osoba wylądowała w karetce z zawrotami głowy, ale to bardziej od słońca, które wtedy niemiłosiernie paliło. Gdy już wszyscy zaliczyli namiocik wyszedł szef kompanii, i z wyzwaniem w głosie spytał, czy są jakieś chojraki, co wejdą do środka bez masek. Zgłosiło się 5 osób, mieli powiedziane, że jak wytrzymają 5 minut, to jakaś tam nagroda. Już po minucie wybiegali dławiąc się i łzawiąc, nikt nie odebrał nagrody ;).

Dni mijały z wolna, człowiek zaczynał wpadać już w rutynę. Pewnego dnia po śniadaniu nie zostaliśmy uraczeni fajeczką, bo ktoś odpyskował coś do podoficera, starając się być śmiesznym. Mimo to, istniał sposób na zapalenie papierosa. Wystarczyło być wybranym przez dyżurnego kompanii do wyrzucenia śmieci. Jako, że akurat służbę prowadził kolega z mojej izby zawołał on mnie i drugiego kolegę, wiedząc, że za pewne będziemy mu za to wdzięczni. Przybiegliśmy na rozkaz, zabraliśmy kosze i ochocze poszliśmy w miejsce, gdzie stały kosze na śmieci. Opróżniliśmy ich zawartość, zapaliliśmy papierosa, dym delikatnie rozlał się po naszych płucach, dając upust nałogowi, gdy nagle na murku zjawił się, starszy służbą, żołnierz z kałachem w dłoni. Tak, przyczaił nas wartownik kombinator, widząc, że kociarnia pali w niedozwolonym miejscu. Zagroził, że jeśli nie damy mu po 4 szlugi to nas zwyczajnie #!$%@? dowódcy warty, że sprawiamy zagrożenie ppoż. Miałem szczęście w nieszczęściu, bo w mojej paczce były tylko dwa papierosy (z resztą zawsze miałem tylko kilka sztuk, resztę zostawiałem w szafie w izbie, żeby nie zaliczyć złotego rozdania;)), za to kolega miał pecha, bo cwaniaczek zażyczył sobie rekompensaty i wziął od niego 6 (dobry kumpel jestem, oddałem mu potem w pokoju te dwa za mnie ;p). To było moje ostatnie wyjście na śmietnik na fajkę ;)

Czasy szkolnej to ciężki okres dla każdego palacza, szczególnie jeśli w cywilu wypalało się fajkę za fajkiem. Dla każdego kawosza, bo nie mógł się napić swojej ulubionej kawki z rana i dla każdego polaka, bo nie było możliwości zbliżenia się nawet do kropelki alkoholu. Co innego kadra. Pewnego dnia zostaliśmy pod opieką podoficera kaprala Chytruska. Jakieś słabe służby musiały być na jednostce, bo o godzinie 21 jak wołali capstrzyk był już nieźle nawalony, razem z dwoma szeregowymi ze starszcyh poborów, którzy byli oddelegowani do pomocy przy szkolnej. 5 minut po 21 zawołali oni zbiórkę. Całe wojsko stało na niej w pidżamach, niektórzy bardzo zlęknieni. Skończyło się tylko na pożabkowaniu parę minut po korytarzu, podymaniu paru pompek, szeptnąłem do kilku osób, żeby nie reagowali agresywnie, tylko pobawili się we #!$%@? agresora wykonując jego polecenia, szept rozniósł się po wszystkich i po chwili wszyscy ze śmiechem wykonywali "ćwiczenia", po pięciu minutach Chytruskowi i jego #!$%@? znudziła się taka zabawa, i kazali spadać spać. Czekali aż ktoś podskoczy, żeby go bardziej przeorać..

Obowiązkiem każdego żołnierza kompanii szkolnej było nauczenie się prawa użycia broni, obowiązków dyżurnego kompani, obowiązków podoficera oraz obowiązków wartownika. Sęk w tym, że nie chodziło o pojęcie ogólnych zasad, a o umiejętność wypowiedzenia tych durnych kwestii punkt po punkcje wyraźnie akcentując wszystkie kropki, przecinki oraz myślniki (o ile jakieś były). Szczerze mówiąc, znałem te prawa, wiedziałem o co w nich chodzi, ale jakoś nie widziało mi się wkuwanie ich na pamięć. Pewnej niedzieli, podoficerem był kapral, który zajmował się szkoleniem mojego plutonu. Wezwał nas on do sali wykładowej i zaczął wyrywkowo pytać różne osoby różne podpunkty. Skończyło się to tym, że 48 osób spędziło resztę wikendu, przepisując 100 razy "Nauczę się wszystkich podpunktów prawa użycia broni, obowiązków dyżurnego kompani, obowiązków podoficera oraz obowiązków wartownika." Zużyłem na to cały swój zeszycik :(

I nastał w końcu ten dzień. Poniedziałek rano, po miłej niedzieli, której to plutonowy pozwolił leżeć na wozach i nic nie robić. Wstaliśmy jak co dzień o 5, umyliśmy sie, później była zaprawa, po zaprawie śniadanko. Po śniadanku chwilka czekania i jak zwykle apel poranny. Ten był wyjątkowy, pojawił się na nim po raz pierwszy Kapral Gargulec. 190 cm wzrostu, ze 150kg wagi, widzialnie nabity. Na jego nieciekawej twarzy malowała się jeszcze nieciekawsza mina. Mina sadysty. Do tego, przez cały apel rozglądał się po wszystkich, wodził swoim sadystycznym wzrokiem z lewa na prawo, rozglądając się pewnie za swoją kolejna ofiarą. Został przydzielony do jednego z plutonów, tamci chłopcy już nigdy nie byli tacy sami.

Dla reszty niewiele się zmieniło, chociaż kontrole w izbach czy przypadkiem nie siedzimy na taboretach albo wozach były wyjątkowo często przeprowadzane przez kaprala Gargulca. Stan nieświadomości kim jest kapral Gargulec trwał do czwartku, kiedy to dostała mu się służba podoficera dyżurnego. Chwile po godzinie 17 zrobił wszystkim zbiórkę, przedstawił się, i powiedział, że teraz on tu rządzi. Na ciałach wielu żołnierzy wyszła gęsia skórka. Niektórzy bladli a inni mdleli ;). Muszę powiedzieć, że do końca nie pamiętam tamtego dnia, wiem tylko że przez cała jego służbę spaliłem 3 papierosy, bo kapral Gargulec nie palił, to i mi nie będziemy (te 3 papierosy to spaliliśmy podczas ćwiczeń z naszymi szkoleniowcami), Największa zapamiętana przeze mnie akcja miała miejsce w nocy po capstrzyku. Wozy już dawno stały odpalone na biało, punkt 21 dyżurny odśpiewał capstrzyk, wszyscy położyli się do swoich wozów i kolejno do każdej izby wpadał kapral Gargulec, najpierw #!$%@?ąc się do zamkniętych drzwi w izbie, a potem do sposobu pościelenia wozów. Do tej pory nikt nie ma pojęcia o co mu tak naprawdę chodziło, ale skończyło się, że wszyscy na mojej izbie spali tylko pod prześcieradłem, noc była chłodna, modliliśmy się o kolejny poranek.

I tak w końcu po mniejszych lub większych perypetiach doszło do dnia przysięgi. Wydali nam lepsze mundury, kazali dobrze wyczyścić buty, przećwiczyli z nami jeszcze raz wszystkie etapy przysięgi i autobusem wywieźli na rynek miasta, bo dzień przysięgi zbiegł się z jakimiś obchodami, i można było użyć żołnierzy do podniesienia rangi wydarzeniu. Według nas, przemarsz był wzorcowy, i w ogóle przepiękny. Jednak jak potem oglądałem to wydarzenie na płycie dvd, to żal było na to patrzeć a do kompani reprezentacyjnych brakowało nam lat świetlnych :p Po przysiędze zdanie broni i osprzętu do skrzyń, przywitanie się z rodziną i znajomymi, i kierunek dom, na 72h przepustki.

Z przepustki tej pamiętam, że miałem problem ze zgaszeniem światła na klatce schodowej mojego domu, pół godziny, leżąc na ścianie walczyłem z wyłącznikiem do światła, zmieniając jego pozycje na 0 lub 1. Wszystko było by prościej, gdybym se normalnie poszedł spać, ojciec założył czujnik ruchu na korytarzu, przez co wyłącznik został tylko reliktem ;)

72h przepustki minęło bardzo szybko. W poniedziałek do godziny 18 musiałem się już stawić na jednostkę, połączenia miałem takie, że już o godzinie 16 dojechałem na miejsce, względnie trzeźwy, może jakiś mały promilek został (w poniedziałek już nic nie piłem). Na bramie wejściowej do jednostki terror pełnił już kapral Gargulec, zbierał on kolejnych powracających w dwuszeregu i w momencie jak uzbierała się mu ich odpowiednia liczba prowadził na kompanie. Biada komuś, jeśli akurat przed powrotem zachciało się piwka albo dwóch, oczekiwanie spędzał na robieniu satelitek na około dwuszeregu. Mi się akurat udało, byłem osobą która dopełniła naszą grupę, i za długo nie byłem narażony na terror Gargulca. Odprowadzono nas na kompanie, gdzie dowiedziałem się smutnej rzeczy. Jeden z gości z innego plutonu, po pijaku na muturze jechał do swojej laski, wpasował się w naczepę tira, jak go zeskrobali już nie żył. Kilka osób odbywało też zimne prysznice ze szlaufa w łazience, ot poniedziałek jak poniedziałek. Na jednym z apeli dowiedzieliśmy się, że w środę zostaniemy oddelegowani na jednostki macierzyste i że dnia kolejnego będziemy mogli popatrzyć z daleka na nowe wojsko. Kapral Gargulec ucieszył się na samą myśl.

Wcielenie z perspektywy osoby, która go tak naprawdę nie przeżyła wyglądało śmiesznie. Grupy samców alfa, którzy pod krzykami kaprala Gargulca szybko zmieniały się w #!$%@? Omega. Mietki płaczące, bo im telefon zabrali, jeden wręcz wpadł histerię, przed wejściem na jednostkę dowiedział się, że mu się dziecko urodziło, a zaraz za bramą zabrali mu telefon i nie pozwolili się kontaktować. Pośród nich śmiejący się ze wszystkiego szeregowy Łopata, biedak, którego zabrali od nas do młodych, bo mu się za późno do wojska przyszło ;). Ogólnie dzień minął szybko, śmiesznie i bez stresów.

W środę kazali nam się spakować, wywalili przed koszarowiec, i kazali czekać na swoich przyszłych przełożonych, ale o tym w kolejnym odcinku #historiezetki

#coolstory #truestory
  • 10
  • Odpowiedz
@mojemacki: co ten wykop, dodałem przez przypadek 2 takie same komentarze, usunąłem jeden i zniknęły oba ;/ no cóż, przytaczam treść oryginalnego komentarza:

"wydałbym, ale nie mam takich możliwości :P"
  • Odpowiedz