Wpis z mikrobloga

321 038 + 601 = 321 639

Marzenia trzeba realizować, marzenia są czasem przyziemne, czasem szalone, czasem zadziwiające.

Dlatego w piątek po pracy wyjechałem spełniać je. Mustaczek mój był już prawie cały spakowany, trasa ustawiona ja zmotywowany, bojąc się trochę co to będzie. Przez alerty o nocnych burzach w komórce i w radiu. Wyjechałem z Chęcin na Sandomierz, nie wiedząc gdzie odpocznę, rozbija swoją jaskinię. Kiedyś pamiętam jak na konstrukcjach budowlanych, rozmyślałem o spoczynku pod mostem. Na filarze startowym, między dwuteownikami. Trochę dziwne, ale do zrealizowania marzenie po dwudziestu latach. Wybrałem ostatni w moim zasięgu  most nad rzeką San. Szybkie rozbicie i w kime, rechot żab i jeszcze dziwne dźwięki ptaków trochę spać mi nie pozwoliły. W końcu zasnąłem, spałem długo jak na siebie świeże powietrze dobrze robi. Chociaż padało bo było mokro rano to nie słyszałem nic. po kawie śniadaniu wyjazd zrealizować marzenie z podręcznika historii, była notka o twierdzy Zamość. Pamiętam jak w  obiecałem sobie że zobaczę ratusz na własne oczy. Jechałem cały czas z uśmiechem, do przodu, czasem przystanąłem bo tętno coś szalało. Tuż przed Szczebrzeszynem, obejrzałem się zobaczyłem czarne chmury, łogień na kolana i szukać schronienia. Udało się przystanek rzecz jasna, za daleko od domu by jechać jak pioruny walą, wiatr hula. Wypiłem kawkę, opad zmniejszył się, nie zanikł. Wyjeżdżam deszczyku się będę bał myślę w końcu mam opony z bieżnikiem. Zaczął się remont drogi, co chwile ruch wachadłowy, co chwile czerwone światło.. Spokojnie czekam, gotując się wewnętrznie, takie terapeutyczne są te światła, jak mam czekać kolejne pięć minut. Deszczyk kropi, pędzę dalej, nawet nawet się jedzie przynajmniej wiatr nie przeszkadza. Oczom moim ukazuje się Zamość, zadowolony wjeżdżam przez pomost, ledwo co abym skończył leżąc na nim, drewno mokre to drewno śliskie. Stojący  w bramie przewodnik z wycieczką, zamilkł aż jak zobaczył moją próbę ratowania siebie, zrobiło się cicho. Przejeżdżam koło nich dzień dobry powiedziałem od razu odpowiedzieli. MAgiczne słowo to jest, energii daje innym a ja od nich czerpie. W Zamościu podziwiam krótko ratusz i od jazd na Chełmno, no masakra się zaczęła. Góra, dół, góra dół, miałem dosyć, ale całe szczęście przynosi mi to efekt. W moim mustaczku, jest już kaseta do wymiany, po kilkunastu tysiącach, nowy łańcuch odrzuciła. W planach miałem wymianę całego napędu, chciałem zrobić kolarkę z gravelka. Zmienić z przodu zębate na 50tkę, czego wiem że nie zrobię, dopóki będę jeździł z bagażem. Tak jest, ja mam mieć łatwiej a nie się męczyć. W Chełmie była burza wichura, aż dachy podobno zrywało, na szczęście moje kilka godzin przed moim wyjazdem. Z Chełmna nad rzekę Bug, pod Ukraińską granicę. Spotykam przy sklepie innego rowerzystę, wyłonił się jak lis z nory, brudny rower on cali w błocie. Zajadam lodzika ze sklepu, wychodzi idzie do mnie z piwem bezalkoholowym w ręku, proponuje. Majster mówię, ja trzeźwy alkoholik i nawet zero zero nie ruszam, przyjął ze zrozumieniem. Przejechaliśmy się kawałek, zaprosił do siebie, ja czasu niemam, ale dziękuję i jadę dalej nad rzekę. Stoję przy rzece i mówię na głos po cichu wybaczam wam za to co żeście zrobili mojemu narodowi. Wybaczyć nie znaczy zapomnieć, ale złość na kogoś innego, pielęgnowanie urazy jest bardzo niezdrowe, prowadzi do konfliktów. Nawrót na zachód ku domkowi, poszukiwania jaskini się zaczęły. Wiedziałem że wybiorę przystanek, nie będę spał w pustostanach bo pełno ich czasami. Znalazłem miłe metalowe gniazdo, zasnąłem szybciutko na karimacie i w śpiworku z ubiegłego stulecia ee nawet tysiąclecia. Z rana mnie budzi zza płotu stado owiec, gospodarz wypuścił chyba z baraku. Nic kawka, ryż i dalej ku domkowi. Zaczyna się rzeź, wiatr cały czas we mnie, może nie duży ale umiarkowany. Nie poddaje się, jadę powoli często niska przednia przerzutka, słonko świeci, jadę piję jem. Głównie kanapki już dwu dniowe dobrze że owijam je folią aluminiową, trzymają świeżość. Staję przy sklepach lodzik i często pepsi zimna mała, ale kurcze przeważnie zimne jest piwo tylko, boli mnie to czasem. Jadę mijam Kraśnik, wracają wspomnienia z wycieczki do miasta tego. Szybko mijam i dalej ku Wiśle w Annopolu, postój nacieszenie się rzeką, ale mam ochotę wskoczyć do tej rzeki by się schłodzić. Czasu brakuje muszę być do 22giej w hostelu, wjeżdżam Świętokrzyskie, więc znów hopki, zaraz przekraczem 500kilometrów jazdy w 48h z przerwami na spanie. Postój w Ćmielowie, schłodzenie siebie pluskając się wodą z fontanny, ale pomaga do tego chustę na głowę zwilżam. Dodałem podczas planowania najcięższy podjazd w Górach Świętokrzyskich, mam trochę zwątpienia czy zdążę, czy dam radę, zawsze  mogę ominąć, odpuścić, jadę widząc wielki "blender" na szczycie. Wszystko czuję, zmęczenie, motywację, niechęć, na garminie wyświetla się podjazd, przystaje. Rozmyślam pupa oki, nogi bolą z betonu są, mocz oddaje regularnie, brzusio pełen jadę. Wjeżdżam, czasem głowa mówi stop, wstaję na pedała dwa obroty na stojąco i dalej ku górzę...! Nagle wypłaszczenie już wiem że zdobędę, ulga, chcę kupić loda sobie w nagrodę po zrobieniu zdjęcia i akurat zamykają sklep.. Cóż trudno się mówi, zaoszczędzę, wracam swoim tempem ostatnie pięćdziesiąt kilometrów, z poczuciem spełnienia.

Wnioski:- jeść, pić, pić jeść do przodu,- jaskinie jaskiniami,
- strój rowerowy maks dwa dni,- nie ruszaj przednich zębatek, lepiej wolniej ciut,
- tylne do wymiany na wypłatę, większe wstawić :D
- pozdrawiaj wciąż ludzi dużo energii to daje,

#rowerowyrownik

Skrypt | Statystyki
romekpmc - 321 038 + 601 = 321 639

Marzenia trzeba realizować, marzenia są czasem pr...

źródło: Screenshot_20240624-211512

Pobierz
  • 2
  • Odpowiedz
@romekpmc: Zazdroszczę. Takie wpisy powodują, że gdzieś w tyle głowy kiełkuje mi coraz bardziej myśl, żeby wybrać się na kilkudniowy wyraj rowerowy.
  • Odpowiedz