Wpis z mikrobloga

Wpis będzie dosyć długi, więc jak ktoś nie chce tracić czasu, to niech pominie od razu. Nie chcę nikogo denerwować niepotrzebnym scrollowaniem
Może nie powinienem tego dodawać, ale #!$%@?. Może mi choć trochę ulży, jak się tym z kimś podzielę.
.
Już jakiś czas temu, kiedy w czasie jednego z gorszych momentów w moim życiu sinusoida mojego samopoczucia pikowała mocno poniżej osi x, postanowiłem opisać wszystko co mi leżało na duszy, co było (i częściowo jest nadal) dla mnie ciężarem i co chciałbym komuś powiedzieć ale nie mam kompletnie komu. Wyszedł z tego taki dość długi wysryw i pomyślałem, że go tu wstawię. Jest dość długo, ale nie będzie TL;DR, bo nawet nie umiałbym tego strescić.

Tekst ten postanowiłem napisać już jakiś czas temu, sam nie do końca wiem po co. Chyba żeby uporządkować rzeczy w głowie. Trochę mi zajęło zanim przelałem na papier wszystko co mi ciąży na duszy, część usunąłem bo uznałem, że nie nadaje się do publikacji, a też dlatego, że był a długi. Z tego powodu tekst może wydawać się niespójny i niekonsekwentny, za co przepraszam osoby które postanowiły to przeczytać. Nie liczę na jakiekolwiek wsparcie od kogokolwiek, napisałem go głównie sam dla siebie. Nie wiem, czy choćby odrobinę jest mi lżej po skończeniu, ale sam proces tworzenia miał na mnie działanie nieco terapeutyczne, przynajmniej miałem się czym zająć, skupić całą uwagę na jednej rzeczy, a to już plus.
.
Kojarzycie tego mema: "Daily reminder że przegapiłeś nastoletnią miłość i nic ci tego nie zwróci"? Swego czasu na jeb z dzidy #!$%@?ła się o niego sroga inba, ale ja nie o tym teraz. Otóż ja nie przegapiłem ale z obecnej perspektywy wydaje mi się to gorsze niż gdybym nigdy nie zaznał tego uczucia. Opisywane wydarzenia nie były moim pierwszym zauroczeniem czy miłością, zanim poznałem A miałem kilka prób nawiązania bliższej relacji z dziewczyną, oczywiście nieudanych. Piszę to na wstępie, ponieważ fakt ten może być kluczowy dla interpretacji, a przynajmniej mi wydaje się on istotny, bowiem to pierwsza miłość jest często wspominana i pamiętana przez całe życie, a przynajmniej taki motyw często się przewija w kulturze. U mnie jednak ta pierwsza prawie całkowicie się już ulotniła.
A (będę używał skrótu, bo chyba nie wypada mi zawierać tu imion) spotkałem właściwie przypadkowo będąc w pierwszej klasie liceum. Był październik a więc miesiąc w którym większość klasy była podzielona na mniejsze grupki ludzi którzy trzymali się ze sobą cały czas, a ja jako totalna #!$%@? oczywiście do żadnej takiej grupki nie należałem. A również nie, bo zdecydowanie nie była typem najpopularniejszej laski w szkole. Nie żeby była brzydka, bo z całą pewnością nie była, była naprawdę urocza. Zwyczajnie nie zabiegała o atencję jak większość lasek w klasie, nie starała się być w centrum uwagi, lecz podobnie jak ja stała na uboczu, co zdecydowanie ułatwiło nawiązanie kontaktu.
Po paru dniach rozmów i pisania ze sobą czułem jakbyśmy się znali całe życie. Mieliśmy podobne zainteresowania, przemyślenia. Ona chyba myślała podobnie, bo sama inicjowała kontakt. Nie zliczę ile razy pisaliśmy ze sobą przez pół nocy. Właściwie to pisaliśmy całymi dniami, od 7 rano kiedy szedłem na autobus do często 1-2 w nocy. I często to ona sama inicjowała kontakt. Spotykaliśmy się po szkole, pisaliśmy ze sobą, wymienialiśmy się ulubionymi książkami. Słowem - cudownie, anonek znalazł swoją szarą myszkę. Teraz już wszystko będzie dobrze, prawda? Prawda?

Otóż nie tym razem, bo oczywiście anonek musiał coś #!$%@?ć i z czasem kontakt słabł, aż tematyka ograniczyła się jedynie do spraw stricte szkolnych, chodź potem i "hej co zadane" się skończyło. Nie jestem w stanie sobie przypomnieć jakiegokolwiek wydarzenia które mogłoby poskutkować ochłodzeniem kontaktu, pewnie wynikało to z mojego zaniedbania, przegapiłem coś i nie wykorzystałem szansy. Nie wiem jak mogłem #!$%@?ć tak jedyną w życiu okazję. Nie wiem jak mogłem wszystko tak zmarnować. Najgorsze dla mnie miało dopiero nadejść. Na rozpacz po raju utraconym nie miałem zbyt wiele czasu, bo rzuciłem się w wir nauki, bo byłem zagrożony niezdaniem a później w przygotowania do matury, od której zależała moja okazja do wyrwania się zadupia w powiatowej Polsce B. Swojego raju nie utraciłem też z dnia na dzień, a był to dłuższy, systematyczny proces któremu ja pozwoliłem się wydarzyć i w swej głupocie mu nie przeszkadzałem. Nie mam pojęcia jak ona do tego podchodziła, jakie miała przemyślenia na mój temat. Nie mogę sobie darować, że tak mi to uciekło przez palce. #!$%@?ć jedyną daną przez życie szansę. Zasłużyłem na bycie przegrywem.
Po tych wydarzeniach miałem jeszcze kontakty z płcią przeciwną, ale nigdy takiego jak z Nią. Prędzej czy później w najlepszym razie byłem olewany po prostu. Były to raczej żałosne próby wygrzebania się z dołka. Próby które sporo mnie kosztowały nerwów. Z czasem coraz bardziej się wycofywałem, aż do zupełnego zobojętnienia. Przestało mi zależeć na kolejnych kontaktach, bo wiedziałem jak się to skończy.
Jakiś czas później, staczając się coraz głębiej w otchłanie #!$%@?, wspomnienia tamtych wydarzeń mnie uderzyły. Coraz częściej myśli uciekały mi w tamtym kierunku, coraz częściej myślałem o A, jak wyglądałoby moje życie gdybym nie #!$%@?ł życiowej okazji i nie dopuścił do spłycenia i zerwania kontaktu.
Na zwrócenie uwagi zasługuje również fakt, że po pierwsze, nie było to moje pierwsze zauroczenie czy też zakochanie, bo to akurat pamiętam i podchodzę do niego zupełnie bez emocji. Ot, wydarzyło się i tyle. Pamiętam okoliczności i chronologię wydarzeń , ale wspominanie ich nie budzi we mnie żadnych emocji. A nie była również obiektywnie rzecz biorąc najładniejszą dziewczyną z jaką miałem kontakt i do której próbowałem zarywać. Nie była również moją ostatnią próbą. Oczywiście nic z żadną nie wyszło i w wyżej wymienionych przypadkach byłem bez szans na cokolwiek. Poza rozmowami i pisaniem krótki czas, niczego więcej nie było.

not a minute goes by you don't cross my mind

Wyglądało to trochę jakby mózg pozbawiony jakichkolwiek bodźców mogących wywołać radość, postanowił ochronić mnie przed mną samym i przywołał ostatnie i zarazem jedyne szczęśliwe wspomnienie jakie miałem, a więc licealną miłość. Wspomnienia wspólnych chwil było dla mnie niczym ognisko przy którym mogłem się ogrzać, o tyle bardziej uzależniającym, że jedynym i niezastępowalnym. Może to po prostu pustka, której uczucie towarzyszy mi od dawna, musiała się jakoś zapełnić?

Eskapizm ten okazał się jednak pułapką , ponieważ doprowadziło mnie to do rozdroża, na którym obie możliwe drogi zakończą się dla mnie cierpieniem. Zachowanie status quo doprowadzi do cierpienia z powodu, że nigdy nie spotkam osoby na której mi zależy. Zmiana i próba odnowienia kontaktu narazi mnie na bolesne odrzucenie a jeśli jakimś cudem nie, to jej obraz istniejący w mojej wyobraźni z pewnością jest różny od jej-rzeczywistej. A jej obraz w moich wspomnieniach jest na pewno mocno wyidealizowany. I mimo, że zdaję sobie z tego sprawę, nie zmienia to mojego postrzegania. Tego chyba boję się najbardziej, że A już nie istnieje a istnieje jedynie moje wyobrażenie o niej.

Z jednej strony chciałbym pozbyć się flashbacków, ale z drugiej jak mogę zapomnieć najszczęśliwsze chwile swojego życia? Nigdy wcześniej nie doświadczyłem w życiu większej radości niż z A i nie łudzę się już, że w przyszłości czeka mnie coś lepszego. Jak mogę chcieć zapomnieć o jedynym światełku w moim życiu? Minęło tyle lat a ja wciąż pamiętam.Dziś to wszystko wraca. I każde takie wspomnienie i każda myśl jakby wyglądało moje życie gdyby to wszystko się inaczej ułożyło jest jak nóż w serce, ale co innego mam? Życie bez wspomnień byłoby łatwiejsze. Niewiedza jest błogosławieństwem.

Z drugiej strony zdaję sobie sprawę jaka jest sytuacja na rynku matrymonialnym i wiem, jak nisko notowane są na nim akcje przegrywa. I chyba dlatego mnie to tak boli. Zmarnowałem swoją okazję a kolejna nigdy się nie nadarzy, pozostanie mi jedynie wspominanie chwil zakochania, bo nigdy tego już nie zaznam. A ja niewiele mógłbym komuś dać, bo sam niewiele mam. I tak, zdaję sobie sprawę z tego, jak mogło wyglądać życie studenckie takiej dziewczyny jak Ona. Na jedno skinienie mogła mieć 10 takich, jakim ja nigdy nie dorównam, którzy pokazali szarej myszce z polski B jak się bawić w dużym mieście.

I'll miss you more than anyone in my life
Ja chciałbym tylko móc kogoś pokochać, być dla kogoś wsparciem i przyjacielem. Chciałbym dzielić z kimś codzienność. Chciałbym móc się do kogoś przytulić i mieć z kim porozmawiać. Kogoś kto doceni moje uczucia i akceptację i je odwzajemni. Chciałbym móc siedzieć z moją szara myszką na ławce, potrzymać się za ręce. Chciałbym być dla niej kimś ważnym, móc ją wspierać . Chciałbym żeby odwzajemniała moje uczucia. Chciałbym tylko z kimś być. Cholernie mocno chciałbym kogoś kochać.
Oczywiście to na zawsze pozostanie w sferze marzeń. Nie będzie mi dane zbudować relacji i stabilnego związku z dziewczyną. Przez moją nieatrakcyjną mordę i #!$%@? geny żadna nawet na mnie nie spojrzy, a gdzie mówić o zaproszeniu jej gdziekolwiek. Odpadam z tego wyścigu już w przedbiegach.
Zawsze stałem się być dla każdego miłym, niezależnie od płci czy wieku. Tak długo, jak ktoś nie przekraczał wobec mnie pewnych granic, tak długo ja nie widziałem powodu do bycia nieprzyjemnym. Zawsze staram się zachowywać kulturalnie, czego trochę żałuję. Żałuję, że nie wykształcił się we mnie pewien automatyzm agresywnej, wulgarnej formy ekspresji, bo takie najwyraźniej są preferowane. Bycie chamskim bad guyem jest premiowane w przeciwieństwie do kogoś miłego i uprzejmego, jednak dziesiątki popkulturowych motywów nie wzięły się znikąd. Dlaczego bycie kulturalnym czyni mnie przegranym na starcie. Zawsze starałem się widzieć człowieka w drugiej osobie, przez co jedni powiedzą, że jestem spermiarzem a inni, że #!$%@?. Nigdy też nie starałem się imponować nikomu za wszelką cenę i nie znosiłem takiego pajacowania. Nie zacząłem palić i pić w gimnazjum, zresztą do dzisiaj tego nie robię. Nigdy nie upiłem się do nieprzytomności. Nigdy też nie chodziłem do klubów, bo zupełnie nie jest to mój klimat. Żałuję, że brakuje mi tej oskarkowej dynamiczności, bo jej brak w oczach wielu mnie przekreśla.

Ehh śmiechu warte, tyle czasu a ja nadal żyję nadzieją, że spotka mnie coś podobnie szczęśliwego jak spotkanie A. Kiedyś oglądałem film dokumentalny o szczurach. W jednej ze scen pokazane było doświadczenie w którym szczur był umieszczony w naczyniu wypełnionym wodą. Naczynie miało gładkie, wysokie ściany, tak że zwierzątko nie mogło się wydostać. Smutne. Pływało kilkanaście minut i się utopiło. Następnie eksperyment został powtórzony, ale tym razem po paru minutach szczurowi podstawiono deskę na której mógł chwilę odpocząć. Potem deskę zabrano. Drugi szczur, w nadziei, że znowu podstawią mu deseczkę, pływał kilka godzin. Czuję się właśnie jak ten drugi szczur, dla mnie deseczką są wspomnienia i wiara w to, że kiedyś będzie lepiej. Wizja mojego raju utraconego. Takich jak ja ratują tylko wyobrażenia o innym życiu.

Ehh its over dla chłopa, Widocznie szczęśliwe życie nie jest dla wszystkich.
Przegrywam swoje życie. Nie mam praktycznie żadnych umiejętności społecznych, nie umiem budować relacji. Od zawsze stałem gdzieś z boku, unikałem tłumów. W szkole byłem tym cichym, trochę wyśmiewanym dzieciakiem. Miałem bliższych znajomych ale kontakty ograniczały się jedynie do szkoły. Uciekałem we własne rozmyślania. Moim największym osiągnięciem w relacjach damsko-męskich było przytulenie się z dziewczyną, ale to było w liceum. Od tamtej pory nic więcej. Oczywiście nigdy się nie całowałem, nigdy nie spacerowałem z dziewczyną za rękę. Chciałbym być inny, chciałbym się zmienić ale nie potrafię, chociaż próbowałem, nie umiem wyjść ze #!$%@?, chyba jedyne co mi zostało to zaakceptować fakt, że tak już będzie wyglądało moje życie. Nie mam nikogo, żadnych znajomych z którymi mógłbym pogadać, żadnych przyjaciół, żadnych kontaktów z dziewczynami oczywiście również. (To nie tak, że mam jakąś fobię i uciekam z krzykiem jak ktoś się do mnie odezwie, jak znałem się z kimś to nie miałem problemu pogadać). Brakuje mi kogoś, z kim mógłbym porozmawiać na bardziej wymagające tematy niż pogoda albo narzekanie na politykę. Jedynymi radościami w moim życiu są małe przyjemności wyrywające na chwilę moją duszę z letargu i mające tę zaletę, że nie są zależne od interakcji społecznych których nie mam i nie sądzę żebym miał już kiedykolwiek. Czuję, że mój pociąg dawno odjechał a ja nawet nie kupiłem biletu. Samotność podąża za mną zawsze i wszędzie. Nie ma od niej ucieczki

Moje młode pacholę, gdzież to ty wędrujesz? Czy z Ziemi Świętej wracasz, że tak utyskujesz?
Oh! nie - ja wszystkim obcy wśród mojej ojczyzny - I Śmierć zostawiła mi czarne w sercu blizny
I świata jadłem gorzkie, zatrute kołacze - To mnie ciężko w sercu i ja sobie płaczę,
Widzisz mego Anioła grób w blasku zobaczy.

Pytasz, czego chcesz, pacholę?
- Uciec od Rozpaczy.


#przegryw #depresja #samotnosc #feels