Wpis z mikrobloga

via Rowerowy Równik Skrypt
  • 168
515 450 + 1 040 = 516 490

Po co mi to czyli tysiąc kilometrów na rowerze, naraz, bez drzemek i noclegu (bo inaczej się nie liczy)

Nie dalej jak w zeszłą niedzielę, siedząc sobie ze @ZgnilaZielonka: zarzekałem się że już żadnego więcej ultra w tym roku. Nie chce mi się, za stary się robię, a po co to komu. Z tą jakże światłą myślą wróciłem do domu tylko po to aby we wtorek odebrać wiadomość od @metaxy: czy aby mi się nie chce pojechać jakiegoś tysiączka. Umówiliśmy się wstępnie że ruszymy w czwartek. Godzinę startu ustalił Metaxy słowami: Jakoś rano, zadzwonię i cię obudzę.

Brzmiało jak plan.

Swoje wtedy jeszcze nie zmęczone dupsko wyturlałem z domu ok godziny 7 rano żeby przejąć Rafała w Chełmku… Gdzie się rozmijamy bo musiałem pilnie udać się do tamtejszego BP gdzie mają taki luksus jak kibelek. Metaxa doganiam dopiero… W Tychach :) W sam raz żeby zaraz potem wjechać sobie w błotniste leśne dukty. Pierwsze gruzowanko po kwadraty których żaden z nas nie ma.

Tak se jedziemy, ptaszki świergolą, Śląsk jak był brzydki tak nadal jest, mnie jak się od rana tak średnio chciało tak nadal chce mi się średnio… Chillout.

Byłby gdyby nie gastryczne problemy Metaxa. Jakby to ładnie ująć… Zachodziła obawa że zacznie się bardzo uzewnętrzniać nie tą stroną którą powinien. Pauzujemy w Strzelcach Opolskich by spróbować ogarnąć sytuację. Niestety nie jest lepiej i Metaxy postanawia wracać pociągiem. Mnie się średnio uśmiecha dalsza jazda solo (mięliśmy jechać wspólnie do Wawy, a później każdy po swojemu). Metax przysiadł na zydelku, nóżki ścisnął razem, dłonie złożył na podołku i zaczął nucić szanty. Nie pozostaje nic innego jak ruszyć dalej (ale przez chwilę biję się z myślami czy mi się w ogóle chce – perspektywa powrotu wieczorem do wygodnego łóżka kusi)

Nim się obejrzałem minąłem Wieluń i dojechałem do Łodzi. Po drodze trochę gruzuję po kwadraty Metaxa, ale na ogół są to jakieś szutrowe odcinki, nic strasznego i do przejechania szoso. Za Łodzią robię sobie krótką pauzę na Orlenie, zamieniam kilka zdań z dziewczyną która jest na zmianie. Widząc mnie wjeżdżającego na stację rowerem zadała najbardziej inteligentne pytanie: przyjechał pan rowerem? Nie, droga pani, latającym dywanem przyleciałem – odpowiadam w myślach co by nie urazić, wszak robi mi jedzonko, nie chcę w nim nadprogramowej miłości albo smarków :)

Pierwszego dnia i pierwszej nocy jazdy warunki mam idealne. Jest ciepło, wiatr przychylny, nic nie kapie na łeb, można jechać tak jak założył Rafał: z minimalną ilością pauz.

W pięknych okolicznościach Płaskopolski docieram do Miasta Krety… Yyyy… Do Warszawy. Wjeżdżam od strony Łomianek. Ten kto tworzył siatkę DDR/CPR w stolycy jest gamoniem najwyższej próby. Ani to ze sobą sensownie połączone, ani spójne ani wygodne. Pewnie lokalsi, znając miasto potrafią się po tym czymś sprawnie poruszać, ale dla mnie, który bywam tam najwyżej kilka razy w roku, stołeczne ścieżki rowerowe to katastrofa. Przebicie się przez Łomianki, Wawę aż do wyjazdu w kierunku Góry Kalwarii zajmuje mi dobre trzy godziny…

Wszystko to po to aby dalej wcale nie było łatwiej. Dostaję mocarny wiatr w ryj (i będzie łachudra dąć przez kolejne 300km) i zaczynają się pojawiać problemy z lewym kolanem. Są takie momenty że jadę po 20km/h, ale jadę niestrudzenie zgodnie z założeniami: minimum przerw.
Przed Warką wjeżdżam w zamkniętą drogą i robię jakiś długi objazd. Trochę marudziłem na Gruzy Rafała, ale sam nie lepiej puściłem ślad trasy bo trafia mi się kilka długich i męczących offroadów… Ot, uroki rysowania trasy na dzień przed jazdą ;)
Po południu dojeżdżam do Radomia gdzie robię sobie krótką (ze 30 minut) pauzę w Maczku. Uzupełniam wodę na Orlenie i po wygodnych DDR/CPR wytaczam się z miasta.
Im bliżej nocy tym lżejszy wiatr.
Mniej więcej do godziny 24 jedzie mi się całkiem dobrze. Niby jest ciepło (14-16 stopni) ale zmęczenie daje się we znaki i odczuwalna jest niższa… Ubieram nogawki i bluzę i jadę na spotkanie koszmarów.
Po cichu liczyłem że tym razem uda się nie mieć halucynacji (tak, z pewnością, zwłaszcza że nie robiłem żadnych drzemek po drodze) ale życie weryfikuje… Już o północy krzaki i drzewa zaczynają wyglądać niepokojąco… Ubieram słuchawkę i na prawym uchu puszczam sobie jakąś muzykę (taką żebym znał tekst) co by nieco raźniej było. Z racji tego że jadę sam, koszmary (przynajmniej na początku) próbuję sobie… Oswoić. Jeśli kiedyś spotkacie głuchą nocą typa na rowerze który gada sam do siebie albo do znaków, drzew czy wiat przystankowych (!) to nie uznajcie go od razu za wariata… Prawdopodobnie próbuje nie paść na zawał kiedy kolejny krzaczor wygląda jak człowiek, kolejne drzewo ma twarz albo ten tym stojący za barierką wygląda… Strasznie (oczywiście nikogo tam nie ma ale mózg śpi i ogarnięcie tego przychodzi z trudem).
Muzyka nieco pomaga, ale o wiele skuteczniejsze jest… Gapienie się w asfalt przed sobą w taki sposób, żeby pobocze i dalszą cześć drogi mieć na granicy widzialności. Pomaga, choć niektóre dziury, plamy i inne ciemniejsze miejsca na drodze potrafią zmienić się w koty, myszy albo po prostu zacząć #!$%@?ć na pobocze… Pierwszy raz widziałem uciekającą z drogi dziurę :D
Na poprzednim tysiącu który jechałem taki stan trwał do rana, teraz jest nieco gorzej. Nawet po dotarciu do domu musiałem się kilka razy mocno zastanowić czy to co widzę jest prawdziwe. A do tego wszystkiego w nocy pojawiły się problemy... Z prawym kolanem :)

Znowu: założenia jazdy, czyli zero drzemek i minimalna ilość pauz, powodują że nie pamiętam całych fragmentów drogi. A zdarza mi się nie pamiętać że przejechałem przez jakieś miasto… Kryzys trwa mniej więcej do Wolbromia. Tam robię krótką pauzę na Orlenie na kawę i hot doga. Nieco mi to pomaga, ale mocno na oparach jadę dalej. Mijam Olkusz, Bukowno i dokręcam jeszcze kilka km w Jaworznie do równego. W domu jestem chwilkę przed 9 w sobotę (znaczy się dziś wcześniej:))

Przez całą drogę jestem na Łączach ze @ZgnilaZielonka oraz z @metaxy: (co bardzo mi pomaga) Drugiej nocy jazdy Rafał kilka razy sprawdza czy żyję, czy już padłem i można mnie poszukać w celu rozmontowania roweru i zabrania kilku części:)
Truchło oczywiście należałoby przysypać liśćmi ;)

I pomyśleć że mi się nie chciało jechać...;)

Nigdy więcej do przyszłego roku ;)

Udało się całość zamknąć w czasie poniżej 50k brutto i nieco ponad 41k netto :)

Total explorer tiles
11870
Max cluster size
1567
Max square size
31 x 31

#rowerowyrownik #mordimernaszosie #1000km #kwadraty

Skrypt | Statystyki
MordimerMadderdin - 515 450 + 1 040 = 516 490

Po co mi to czyli tysiąc kilometrów ...

źródło: comment_162775208662JGSeWmvktDJotvgyuCEx.jpg

Pobierz
  • 28