Wpis z mikrobloga

Nolfron – Wyzwoleniec

Wieczorne słońce oświetlało południową bramę miasta przez którą przechodziła długa kolumna niewolników i ich nadzorców. Dziesiątki łańcuchów szurało o piaszczystą ziemię i rzadkie liście, a oczy tych, którzy po długiej podróży jeszcze mieli siły je podnieść, obserwowały uważnie zabudowania. Wysocy orkowie na murach patrzyli się z obojętnością i znudzeniem na tarabaniących się przez bramę kotoludzi. Pancerze strażników miejskich lśniły w jesiennym słońcu, a kilku z nich wytykało palcami niektóre kotoludzkie samice i chrząkali coś po swojemu. Niektórzy mieszczanie rasy koboldzkiej patrzyli się bez większego zainteresowania na całą grupę, a inni co bardziej podobni do nieszczęśników szybko przemykali bokiem nie chcąc patrzeć na podobne im samym stworzenia zakute w kajdany.

Jeden z przygarbionych kotoludzi w kolumnie zbliżył się do wyprostowanego kolegi w niedoli i zaczął z nim rozmawiać:
– Szyszy, ksksks, sssss miau?
– Miau miau ks ks miau szy-ksks miaaaau.
– Morda tam, sierściuchy! – strażnik, który kopnął kilka dni temu Nolfronu w krocze podszedł do dwójki i zdzielił ich rękami przez głowy. Nolfronu po mocnym uderzeniu straciłu równowagę i przewróciłu się na strażnika wywalając się razem z nim na ziemię. Reszta ludzi zaczęła się śmiać, a nieszczęsny strażnik zaczął okładać kotoczłowieka swoim butem po brzuchu.

Po dłuższej chwili marszu po drewnianych chodnikach i błotnych ścieżkach doszli w końcu do czegoś co wyglądało na wielką stodołę.
– Wy iść środek. Jutro dzień sprzedać. Nie próbować nic głupi albo śmierć – po tej topornej tyradzie w łamanym koboldzkim dowódca całej grupy przejechał palcem po szyi dla jeszcze większej wymowności i się zaśmiał. Moment później drzwi do stodoły zatrzasnęły się z hukiem.

***

Nolfron obudziłu się po mocnym szturchnięciu przez jednego ze współwięźniów.
– Już północ. Dawaj klucz.
Kotoczłowiek bez wydania choćby najmniejszego dźwięku sięgnęłu do kieszeni tuniki i wyjęłu zabrany w wieczornej szarpaninie klucz. Podczas gdy jenu wspólnik zaczął odpinać sobie i innym łańcuchy z nóg, najstarsza wiekiem kotka wydała cichy syk z niską i potem wysoką intonacją na co wszystkie koboldy zaczęły drapać i gryźć sobie nawzajem pęta, którymi mieli połączone ręce.

Nie marnując czasu dwójka konspiratorów wskoczyła bezszelestnie na jedną z belek stropowych i przeszli przez dziurę w strzesze na dach. Zimne nocne powietrze o zapachu zgniłych marchewek i krowiego łajna owiało ich twarze, a oni skierowali się w stronę przodu budynku. Strażnicy spali na stołkach oparci plecami o drzwi. Kotoludzie jak na komendę jednocześnie zwiesili się z belki stropowej głowami w dół. Nolfron z bijącym sercem zaczęłu wyciągać zweihändera z pochwy wojownika po lewej. Gdy już wyciągnęłu prawie całą broń jenu noga lekko się poślizgnęła, przez co poruszyłu mieczem i pochwą. Obudzony wojownik powoli otworzył oczy i rozdziawił szeroko usta, lecz zanim zdążył wydać jakikolwiek dźwięk, dwuręczny miecz uniósł się nad jego czołem i przebił je z taką siłą, że wyszedł przez jabłko adama. Nolfronu nawet mimo włożenia w to pchnięcie całej swojej werwy i gniewu zdumiału się z jaką siłą miecz wszedł w ciało przeciwnika.

Jenu kolega, który już dawno skręcił kark swojemu strażnikowi patrzył się tylko z boku na poczynania Nolfronu i zagwizdał gdy miecz wszedł i wyszedł w ciało człowieka przy akompaniamencie małej fontanny krwi.
– Szkoda, że moja matka nie dała dupy człowiekowi. Co bym dał za taką masę mięśniową…
Nolfron natychmiast odwróciłu się do niego szczerząc kły i sycząc. Kotoczłowiek uśmiechnął się tylko z politowaniem i otworzył drzwi od stodoły. Fala kotoludzi wylała się z budynku i zaczęła się grupkami rozlewać po różnych ulicach tej części miasta. Kilku innych wojowników umarło we śnie nim któryś z nich w końcu się obudził i rozpoczęły się walki.
– ALAAAHHMMM – krzyczał ten z wadą wymowy.
– Do broni, ludzie! Nie dajcie się zabić jakimś pieprzonym kotom! – krzyczał dowódca.
– Gdzie moja kolczu-khaaaa – krzyczał Jorg, dławiąc się krwią z przebitej krtani.

Zanim walki rozgorzały na dobre Nolfron zdjęłu z jednego z mniejszych wojowników skórzaną zbroję i zabrału jego łuk i kołczan ze strzałami. Wyprowadzając konia z pobliskiej stajni zobaczyłu leżącego na ziemi, brudnego od krwi zweihändera. Mimo tego, że miecz miał pięć stóp długości, czyli więcej niż onu sam, był dosyć lekki i dobrze wyważony. Mając nadzieję, że opchnie go gdzieś na zachodzie za dobre pieniądze wsadziłu go do pochwy i przewiesiłu sobie przez plecy.
– Jesteś debilem, ale masz potencjał – kobold, który pomógł mu w uciecze wyjechał zza rogu stajni na koniu – Nie #!$%@? tego. My wracamy na południe. Zaszyjemy się na jakiś czas w lesie, a potem wrócimy do wioski. Ty, jak zakładam, uciekasz na zachód? – Nolfron skinęłu lekko głową – I dobrze. Nikt i tak cię tu nie chce – obrócił konia w miejscu i pocwałował w stronę zgiełku walk.

W całym zamieszaniu ze zbiegłymi niewolnikami nikt nie zwracał uwagi na pędzącą przez miasto postać ubraną jak strażnik miejski. Orkowi strażnicy byli albo pijani albo niespełna rozumu, ale po rozkazie otworzenia bramy wykrzyczanym we wspólnym natychmiast i bez pytań uchylili wrota. Nolfron wyjechału na zakurzony trakt idący środkiem wąwozu w Górach Granicznych i popędziłu galopem na zachód, gdzie musiała być przecież jakaś cywilizacja, która by nu chciała.

#lacunafabularnie #lacunafabularniefantasy
Patrykzlasu - Nolfron – Wyzwoleniec

Wieczorne słońce oświetlało południową bramę m...

źródło: comment_1603655031vOnItXFZtP3733jNQNrICf.jpg

Pobierz