Wpis z mikrobloga

Prolog
Trzy lata gimnazjum to chyba nie tylko dla mnie najgorsze lata w życiu. Mieszane towarzystwo, każdy z innej dzielni, innego podwórka - innej "parafii". Mieszkając w dużym mieście ma to ogromne znaczenie. Każda ulica jest inna, inni ludzie - inne patologie. W takim przypadku otrzymujemy mieszankę wybuchową.
Nie inaczej było w moim przypadku. Pochodzę z dużego miasta. Szkoła w centrum. W gimnazjach obowiązywała rejonizacja więc trafiał tam każdy. Do tego ta różnica wieku, w pierwszej klasie masz trzynaście lat, w trzeciej szesnaście. Trafiasz ze szkoły podstawowej do której prawdopodobnie chodziłes przez sześć lat, nauczyciele dobrze cię znają, ty znasz ich. W gimnazjum jest inaczej, nauczyciele często nie radzą sobie z trzecioklasistami, niektórzy są wyrośnięci, niektórzy siedzą tu o rok za długo.
Na kilometr można wyczuć zapach buzujących hormonów. Tutaj nie ma miejsca na romantyzm, pierwszą miłość i delikatność. Tutaj dziewczyny chodzą w skąpych spódniczkach, a chłopaki prześcigają się w rywalizacji o zostanie samcem alfa. Niestety niektórzy biorą tę rywalizację na serio i tak też zaczyna się ta cała "przygoda".

Rozdział I
Do czasów liceum moje życie polegało na graniu w piłkę na dworze lub w gry na komputerze. Taka zdrowa równowaga pomiędzy byciem nerdem i życiem nastolatka w latach 90'. Na boisku potrafiłem z kumplami siedzieć do późnego wieczora, najpierw kopanie, potem oranżada pod sklepem i na koniec pogaduchy na ławce o tym kto jaką grę ostatnio dostał.
Oczywiście nie byliśmy jedyną ekipą, która tak spędzała wolny czas i dlatego zdarzało się, że boisko było zajęte. W takim wypadku trzeba było iść dalej i szukać czegoś wolnego. To było najgorsze. Były takie dni że musieliśmy pójść na prawdę daleko, nikogo tam nie znaliśmy. Jak nikogo nie było na boisku to nie było problemu. Inaczej było kiedy nikt nie grał, ale obca ekipa siedziała na ławce. Były krzywe spojrzenia, bluzgi no i czasem przepychanki.
Tak też było pewnego wakacyjnego dnia, kiedy to poszliśmy kilka ulic dalej po prostu pograć w nogę. Siedziało tam kilku gości. Starsi od nas. My byliśmy wszyscy z jednej klasy, skończyliśmy podstawówkę. Od września mamy trafić do tego samego gimnazjum.
Zaczęliśmy klasycznie, najpierw w "chińca" na rozgrzewkę a potem podział na dwie drużyny i gramy mecz.
Wszystko wyglądało normalnie, zero komplikacji. Bieg, podanie, strzał, gol, euforia. Nagle zauważyłem że stoi za mną jakiś gościu. Starszy ode mnie o jakieś dwa lata. Padło proste pytanie w moją stronę - Skąd jesteś? Więc wypowiedziałem nazwę ulicy z której jestem, nie spodziewając się jakichkolwiek represji z tego tytułu. W momencie kiedy kończyłem zdanie oberwałem pierwszy raz w swoim życiu w twarz. Kompletnie na to nieprzygotowany dostałem sierpowego w twarz. Zabawa się skończyła, ekipa z ławki nas okrążyła i kazała #!$%@?ć. Byli więksi, starsi i zdecydowanie bardziej doświadczeni w bijatykach niż my. Nie pozostało nam nic innego jak #!$%@?ć.

Rozdział II
1. września, rozpoczęcie roku szkolnego, początek gimnazjum. Apel na boisku. Kilka znajomych twarzy, jest moja ekipa z boiska. Jest też inna ekipa, ta która nie pozwoliła nam kilka tygodni wcześniej dokończyć meczu. Nic nie zwiastowało tego co będzie się działo przez kolejne trzy lata.
Jak się niedługo po rozpoczęciu roku szkolnego okazało, stałem się celem do bicia, opluwania, poniżania i wyładowywania swoich hormonalnych ambicji.
Dostawałem smsy z nieznanych numerów, że po lekcjach "Będą na mnie czekać", musiałem wracać różnymi trasami do domu bo faktycznie - czekali.
Pomyślicie sobie, że dlaczego tego nigdzie nie zgłosiłem? Zgłaszałem do pedagoda szkolnego czyli takiej starszej kobiety, która mówiła - "musisz sobie jakoś poradzić z tymi problemami". Co na to moi rodzice? Mieszkałem praktycznie sam z matką. Mój ojciec pracował za granicą, w domu bywał dwa dni w miesiącu. Ja nie chciałem martwić matki i dokładać jej problemów.
Pewnego dnia w trakcie przerwy najzwyczajniej w świecie zostałem napadnięty. Zostałem okrążony i skopany. Nauczyciele potrafili tylko krzyczeć, były same kobiety i żadna z nich nie miała szansy odciągnąc kogokolwiek. Kiedy w końcu wszyscy się rozeszli do swoich klas to kończyło się na kiwaniu palcem i grożeniem uwagą w dzienniku. Nikomu nawet przez myśl nie przeszło by się mnie zapytać o co chodzi, jak długo to trwa i że należało by tych piętnastolatków zgłosić na policję. Byli bezkarni.
Byłem zastraszony, miałem kolegów, bardzo dobrych kolegów ale my nigdy się nie biliśmy, nie trenowaliśmy sztuk walki - każdy raczej pilnował siebie.
Miało być o kościele, księdzu i świetlicy przykościelnej. I będzie. Ten wątek wplata się w moją historię w momecie kiedy poszedłem na kościelną dyskotekę. Kościół był zaraz obok szkoły. Dyskoteka zaczynała się o godzinie 19:00 i kończyła się o 22:00. Organizatorem imprezy był ksiądz, młody, postać bardzo haryzmatyczna. Ludzie do niego lgnęli, był takim "spoko dorosłym". Nie był sztywniakiem, przypijał pionę z każdym, zawsze uśmiechnięty. Znała go cała dzielnica.
Na dyskotece byłem sam, żaden z moich kolegów nie chciał iść. Ja wiedziałem że będzie tam moja koleżanka, pomyślałem że może z nią zatańcze, może odprowadzę do domu. Wszystko było super. Do czasu kiedy na dyskotekę wpadli Oni. Momentalnie zacząłem czuć czyjś wzrok na sobie. W końcu po jednym z tańców podszedł do mnie jeden z nich i powiedział, że ta dziewczyna jest jego i mam #!$%@?.
Tutaj pojawia się motyw nastolatki, która zaczęła w jednej chwili unosić się metr nad ziemią, bo przecież mężczyźni zaraz będą o nią walczyć.
Tak też wyglądało następne kilkanaście minut z tą różnicą że ja zostałem zaciągnięty siłą do jednej z sal w kościele, ktoś sprytnie zamknął od środka drzwi na zamek. Nigdy nie miałem tak wysokiego poziomu adrenaliny jak wtedy. Stałem sam, do okoła mnie było dziesięciu starszych kolesi. Do środka wszedł jeden z nich, największy, najstarszy. Ja nie wiedziałem co mam robić więc po prostu stałem. Po chwili już chodziłem w kółko jak po ringu, starałem się unikać pozorowanych przez przeciwnika ciosów. W pewnym momencie zobaczyłem lecąca w kierunku mojej twarzy pięśc, schyliłem się i kompletnie nie panując już nad swoich zachowaniem wyprowadzilem pierwszy w życiu cios. Trafiłem. Przeciwnik padł na podłogę, zalał się krwią. Trafiłem w kolczyk w brwi. W tej samej chwili otworzyły się drzwi, ktoś otworzył zamek kluczem. Do środka wpadł ksiądz w obstawie kilku studentów z przykościelnej świetlicy. Nie padło ani jedno pytanie, po prostu zostałem wyrzucony z dyskoteki za drzwi. Korzystając z okazji pobiegłem co sił w nogach do domu. Przestaszony wszedłem na mieszkanie, matce nic nie powiedziałem. Dopiero po godzinie kiedy się uspokoiłem zauważyłem, że w całym tym zamieszaniu ktoś zerwał ze mnie złoty łańcuszek z medalikiem. Tego samego wieczora dostałem smsa znowu z nieznanego numeru z informacją że już nigdy łańcuszka nie odzyskam.
Tak wyglądało moje pierwsze spotkanie z "najfajniejszym" księdzem na dzielnicy.

Ciąg dalszy nastąpi....
#bekazkatoli #tylkoniemownikomu #przegryw #gimbaza

  • 40