Wpis z mikrobloga

Kiedyś, jak miałem ze 6-7 lat, byłem świadkiem jak moja matka rucha się ze swoim kolegą z roboty, ale może od początku...

Między moimi rodzicami nie układało się od kiedy pamiętam. Ojciec zawodowy kierowca i alkoholik (zayebiste połączenie zawodu z hobby) - albo ciągle poza domem, albo nayebany. Robił w domu awantury i w ogóle to nawet bałem się z bratem, jak słyszałem w nocy, że idzie po klatce... jak chcecie o tym, to na moim mirko chyba coś naskrobałem. W każdym razie dał mamie popalić nie raz. Ta i tak po całym dniu w robocie, przychodziła do domu na drugi etat - że tak się wyrażę - wiadomo przy dwóch chorych gówniakach to roboty po łokcie.

Właściwie ze sobą nie gadali. Trochę tak jakby dwóch obcych ludzi mieszkało we wspólnym domu, a ja z bratem zawieszony gdzieś miedzy nimi, w tej zyebanej sytuacji. No i ogólnie, to nawet nie mam za bardzo wspomnień ze wspólnie spędzanego czasu, tak całą rodziną - mówię Wam to, ponieważ wiem, że może niektórych z Was zdziwić fakt, iż zdarzało się mi, bratu i mamie wyjeżdżać gdzieś na weekend z jej znajomymi, bez ojca.

I wracając do początku... Otóż pewnego razu, zdarzyło się tak, że przyjechaliśmy nad jezioro, gdzie znajoma matki miała przyczepę kempingową. Nie pamiętam jak dokładnie do tego doszło, że nie było wtedy tej koleżanki. Albo mama i ten jej fagas dostali dzień urlopu, albo Ci właściciele mieli dzień obsuwy. Mniejsza o to.
W każdym razie ja z bratem mieliśmy przespać w takiej wynajmowanej przyczepie kempingowej postawionej na tym samym placu.

No i byłoby fajnie, gdyby brat lvl5 nie obsrał się jakoś późnym wieczorem, że nie ma matki w pobliżu i nie zaczął ryczeć. Próbowałem go uspokoić, ale jak to gówniak po pewnym czasie sam zacząłem wyć - już wtedy mieliśmy trochę banie zyebane przez tę sytuację w domu (kto wie jak to jest, ten wie). Człowiek w takiej rodzinie nigdy i nigdzie nie czuje się bezpiecznie, więc żarty żartami, ale zrozumcie mnie, a zwłaszcza mojego kilkuletniego ówcześnie brata, w chwili, gdy właściwie wydawało się nam, że zostaliśmy sobie sami.

No i chuy. I tak płakaliśmy w tej przyczepie jakiś czas, (całkiem długi muszę przyznać). Płakaliśmy do tego stopnia, że się człowiek zapowietrza - może niektórzy kojarzą - ale nie byliśmy głośno. W końcu drzwi do przyczepy się otworzyły i ten Alwaro z matką pytają się co się odjaniepawla. Typek bierze brata na ręce, ja mamę za dłoń i idziemy do ich przyczepy, kładziemy się spać. Zasypiamy...

*le środek nocy, ciemno jak w dupie, słychać odległe śmiechy, krzyki, fale, świerszcze i disco polo z lat 90

- "Koorwa... co tak buja!?" - myślę sobie ledwo świadomy i trwam przez w takim, ni to śnie, ni to nie wiem co.
- "Koorwa no... buja!" - powtarzam coraz bardziej rozbudzony.
- "No buja jak nic!!! I jakieś dyszenie..?! Co do chuya?!" - zachodzę w głowę wyrwany ze snu...

Tutaj muszę przerwać, bo niechcący wchodzę w śmieszkowy styl, a ja na poważnie tym razem chciałem...

Słuchajcie no... #!$%@?, zaprawdę #!$%@? człowiek się czuje, będąc świadomym, że oto jego matka jest bolcowana przez obcego Ci typa, jakieś półtora metra od Ciebie... Ni to oznajmić im, że "HeLoŁ!?!?!?! Ja Tu KoOrwa JeStEm!?!?!?", ni to siedzieć cicho.

Nie wiem, czy mądrze, czy nie - nie mam do siedmioletniego siebie o to wątów - wybrałem przeczekanie tego :/

Leżałem cały czas na plecach, zdrętwiały w jednej pozycji, tak, żeby nie pomyśleli, że się obudziłem.

Łzy spływały mi do uszu.

Błagałem o to żeby nastał dzień.

Obiecałem sobie, że już nigdy jej nie zaufam.

Te sapanie...

Te #!$%@? kołysanie...

Niech to się skończy.

Ten ból, ale nie ten cielesny... ten który nigdy nie przemija.

JUŻ NIGDY NIKOMU NIE ZAUFAM!

Od łez robi mi się zimno.

Trzęsę się i jestem zmęczony...

ale nie mogę zasnąć.

#!$%@?... niech to się w końcu skończy.

Sapanie...

Kołysanie...

Zawieszony w oczekiwaniu

Na dzień

- Dosyć... - nagle odezwała się matka.
- Co? - zasapał typek.
- Już nie mogę. - odpowiedziała.

Pamiętam to jak dziś. Boli do dziś. Do dziś nie potrafię zapomnieć, nie potrafię zaufać, nie potrafię żyć.

Nie zrozumcie mnie źle - to tylko cegiełka w murze mojego więzienia. Więzienia któremu na imię fobia społeczna, depresja, uzależnienie...
Takich sytuacji w moim życiu było wiele, ale tej nie potrafiłem już w sobie trzymać. I wstyd komuś o tym powiedzieć i ciężko nieść przez życie.
Ale spokojnie - ktoś znowu mi poradzi, żebym nie #!$%@?ł, uderzył pięścią w stół, poszedł pobiegać, wyszedł do ludzi i po prostu nie był smutny.

Pozdrawiam
Alojzy

  • 4