Wpis z mikrobloga

Witam serdecznie wszystkich zebranych pod tagiem #historieinformatyka.
Pora na kolejny odcinek.

Po nowym roku zawsze był przestój ze sprzedażą, wtedy zazwyczaj przychodzili lub dzwonili ludzie, którzy chcieli przyśpieszyć laptoka czy innego peceta.
Żaden problem zazwyczaj prosiłem o przyjście na następny dzień, ale kiedyś przyszedł do mnie Pan Kazio, znajomy znajomych moich znajomych, wszędzie są tacy, każdy zna, ale nikt do końca nie wie skąd.
Pan Kazio miał ze sto lat przepracowanych, a na karku drugie tyle, wyglądał jak dinozaur, palił fajkę, ale nie jak dostojni szlachcice, tylko miał paczkę fajek, jakiś tanich, otwierał paczkę, z tych fajek wysypywał tytoń do pudełka po opakowaniu a następnie ładował to do fajki i odpalał małym palnikiem, który zawsze miał przy rowerze - to był facet, który jeździł po wsiach na rowerze i za obiad z piwkiem albo jakieś drobne pomagał przy kopaniu ogródka, wycinaniu drzew, ogólnie ciężkiej robocie.

W drzwiach rzucił mi
“CZEŚĆ MŁODY, COŚ MI LAPTOK NIE DZIAŁA ZA ŻWAWO, WŁAŚCIWIE TO TAK JAKBY GO #!$%@? JASNY Z NIEBA TRAFIŁ I STAJENNY KOPYTAMI POPRAWIŁ.”
Uśmiechnąłem się i powiedziałem że zajrzę wieczorem. Zostawił mi reklamówkę taką termoizolacyjną z jakieś biedronki czy innej żabki.
Położyłem na regale, skoczyłem pozałatwiać kilka spraw i po powrocie otwieram, a tam tytoń. Podmuch porównywalny do tego, który towarzyszy otwieraniu nagrzanego do 220*C piekarnika z tym że zamiast gorąca uderzyła mnie mieszanka tytoniowo-kurzowa, która szczypała w oczy i do dziś nie mam pewności, czy okularów nie noszę właśnie od tego.

Wyciągam 4 kilogramowego chyba della, już teraz nie pamiętam, ale wiem, że Pan Kazio zapomniał dać mi zasilacza. Przekopałem wszystkie zakamarki i znalazłem coś co pasowało i nawet działało. Odpalam. Pierwszym chwilą po wciśnięciu przycisku zasilania towarzyszył szum sztormu i trochę tytoniu wypadającego z wentylacji.
Od razu mogłem zdiagnozować, że dysk poleci do wymiany, brzmiał jak grzechotki tancerki salsy. Po dłuższej chwili widzę, że pasek ładowania Windows XP za chwile dotrze na księżyc i zanim wróci minie trochę czasu.
Poszedłem zrobić sobie kawy, po powrocie zastałem stan niezmieniony. No będzie świetnie. Czekałem jeszcze około 8 minut i widzę na błękitnym ekranie długo wyczekiwany napis “ZAPRASZAMY”.
Ale zanim pokazał się pulpit na ułamek sekundy mignął niebieski ekran i cały proces miał się zaczynać od nowa. Nie miałem ochoty na to czekać, bo pewnie skończyłoby się tak samo.

Wyjmuję śrubokręt i zabieram się za proces otwierania. Poszło gładko, co aż mnie zszokowało. Dywan. Nie jakiś tandetny, jaki widzimy na podłodze czy na ścianie Rosyjskich obywateli tylko prawdziwy dywan tkany przez samego stwórcę przez prawdopodobnie 20 lat z kurzu, włosów, okruchów i jak można się domyślić: tytoniu. Chciałem wynieść całość na zewnątrz i tam przedmuchać sprężonym powietrzem jednak po otwarciu drzwi podmuch wywiał dywan na moją twarz. Chcąc zrzucić to z siebie zanim zabraknie mi tlenu i umrę potknąłem się i zbiłem lustro w szafie przesuwnej prawie wpadając do środka przez zasunięte drzwi.
Nie będę trzymał w niepewności, laptop uratowany, moja godność, lustro poszły w niepamięć. Wyniosłem, przedmuchałem i wyjąłem płaskiego lizaka z gniazda na karty sieciowe. Młodsi mogą nie pamiętać, kiedyś jak ktoś chciał mieć internet w laptopie, zawsze przy sobie nie wystarczyło zrobić hot spota z telefonu, trzeba było posiadać jakiegoś iPlusa czy innego blueconnecta pod USB, a jeszcze wcześniej, w czasach gdy na świecie panowały rośliny, a pierwsze ssaki zaczęły wychodzić… No dobra, przesadziłem, w okolicach 2000, a nawet pamiętam z 2005 roku były specjalne karty wielkości karty bankomatowej z uwypukleniem na końcu, które wsuwało się do portu po boku laptopa, żeby mieć internet o zabójczej prędkości do 384 kbit/s. Żeby uświadomić jak potężne są to wartości wezmę za przykład grę Wiedźmin 3: Dziki Gon. Biorąc pod uwagę, że mielibyśmy dostęp do pełnej prędkości przez cały czas - co było praktycznie niemożliwe - pobranie
40 GB gry trwałoby 231 godzin, czyli mniej więcej 10 dni ciągłego pobierania przez 24 godziny na dobę.

Po wygrzebaniu słodkiego mordercy zębów, kochanka próchnicy, współzałożyciela spółki cukrzyca S.A. zabrałem się do wymiany pasty termoprzewodzącej, gdzie mogłem użyłem termopadów i przystąpiłem do zbadania dysku. Nawet nie musiałem go otwierać, żeby wyobrazić sobie jak iglica buja się swobodnie.

Wniosek: wymiana.
Tylko gdzie ja teraz znajdę 40 gigabajtowy dysk twardy IDE, jedynie allegro, jednak to potrwa. Szukam, nie są drogie, kilkadziesiąt złotych to nie majątek.
Przypomniałem sobie o swoim starym zabytku, który stoi na półce i jest ozdobą. Stary Compaq z rozbitą matrycą, ale jako eksponat spełnia swoje zadanie. Sprawdzam z zaciśniętymi powiekami czy dysk jeszcze znajduje się w środku….
Jest! Szybka wymiana, płytka z windowsem XP przygotowana i zaczynam. Po dwóch godzinach poszedłem spać, rano wstałem windows był już zainstalowany wcale tak nie źle nie działał, instalacja z płyty na dyskach starego typu pokazuje jak wygodny się zrobiłem, to nie instalacja Windowsa 10 na nowym, szybkim SSD przez USB 3.0.

Po tym jeszcze wziąłem husteczki nawilżane, te dla niemowlaków i z jak największą dokładnością wypucowałem całego, co też trwało dobrą godzinę jak nie więcej. W międzyczasie skopiowałem z “trupa” co tylko się dało i byłem gotowy.

Sprzęt czeka na odbiór, więc czekam. Jako że Pan Kazio telefonu nie posiadał, chyba nawet stacjonarnego nie miał to jak za czasów dziecięcych - piszę jakbym był już stary - czekałem na klienta, po prostu czekałem.

Wieczorkiem widzę, że przyjechał swoim bolidem ze skórzanym siodełkiem, obwieszonym reklamówkami i ze skrzynką na bagażniku, dzwoni do drzwi i pyta czy udało się odratować.
Informuję Pana Kazia, że owszem, udało się, pacjent zdrów i żwawy jak kiedyś, za czasów świetności.
Poszedłem po laptopa a Pan Kazio po gótówkę, ale wracam i widzę skrzynkę jabłek, całą torbę orzechów włoskich, druga taka sama laskowe i trzyma jeszcz 100 złotych w wyciągniętej do mnie dłoni.
Miałem mieszane uczucia, jednocześnie było mi miło i smutno, że ten człowiek za to co do mnie przywiózł przeżyje kilka dobrych tygodni, w międzyczasie Pan Kazio zauważył w moim wzroku, że coś jest nie tak i sam posmutniał - co, za mało? Więcej teraz nie mam, po 20 dostanę emeryturę to dowiozę, wiesz młody, ja tam jestem stary dziad, ale uczciwy.
Znam go wiele lat, jak już wcześniej pisałem, nie chciałem go ogołacać, bo wiele razy pomagał mi jak za dzieciaka jeździliśmy na rowerach i któryś zgubił łańcuch czy przebił oponę więc powiedziałem, żeby pieniądze zachował, może mi zostawić orzechy, bo bardzo lubię. Uśmiechnął się i dodał, orzechy, ale wszystkie, w promocji mam z jabłkami. Stary jestem, nie każ mi wozić dwa razy.
No i tak zrobiłem, wymieniłem kilka godzin pracy za skrzynkę jabłek i kilka kilogramów orzechów.

Czasami są rzeczy ważniejsze od pieniędzy.

Notka dla materialistów, zimnych, bezdusznych drani i księgowych:


#truestory #feels
  • 84
@Krogan: Włoskie i laskowe, wziąłem włoskie. Muszę zacząć to czytać po dwa albo trzy razy przed opublikowaniem, bo brzmi to bez sensu. Pisząc:

może mi zostawić orzechy, bo bardzo lubię. Uśmiechnął się i dodał, orzechy, ale wszystkie, w promocji mam z jabłkami.


Chodziło mi, że orzechy mam razem z jabłkami, fakt nie napisałem jakie i całe zdanie brzmi trochę bez sensu, ale hej! Mamy 2 stycznia, mam prawo być niemrawy (
@Krogan: w moim mieście jest to kilka punktów, gdzie w soboty w godzinach 9-13 stoi ciężarówka i zbiera elektroodpady.
Tam akurat nie wydobywałem ze śmieci, po prostu ktoś akurat przy mnie przynosił - zapytałem wiec czy działa czy trup i wziąlem.
@goras: Szczerze to są towary, których ceny nie znam, bo zawsze miałem ich pod dostatkiem. Orzechy włoskie, laskowe czy jajka kurze to są produkty, których nigdy nie kupiłem w sklepie, a jajek kupnych nawet nigdy nie jadłem :P