Wpis z mikrobloga

936 656 - 40 - 55 - 44 - 85 - 40 = 936 392

W końcu mam trochę czasu i chęci na dodanie krótkiej relacji z pozostałych 5 dni rowerowego wypadu na Gran Canaria. Tygodniowy poślizg, bo w pracy się nawarstwiło trochę rzeczy, a i chęci po takim tygodniu sielanki jakoś nietęgie były;)

Pierwsze 3 dni opisałem tutaj będąc jeszcze na miejscu:

http://www.wykop.pl/wpis/16785451/965490-100-78-18-965294-mireczki-gdzie-mnie-wywial/

No więc dzień zaplanowany „na luzie” też nie był do końca bez niespodzianek. Już późnym popołudniem, gdy oddaliłem się od aglomeracji Las Palmas postanawiam zjechać w boczną ścieżkę w poszukiwaniu płaskiego kawałka terenu pod namiot. Niestety kamienna ścieżka się zawęża i zaczyna piąć ostro pod górę. Wciągam więc rower z tobołami na chama i przez nieuwagę ładuję się przednim kołem w kaktusa:

https://lh3.googleusercontent.com/--so60rBnqRE/VuGFy9hoQMI/AAAAAAAAPCk/3wQZrs_qB5sWgpdcJbfSmatu4fSTN0aYACCo/s912-Ic42/upload_-1

Postanawiam nie bawić się już w łatanie tego dnia i gdy robi się ciemniej rozbijam namiot za jakimś domem, uprzednio karczując teren z kłującej roślinności, Rano budzę się skulony w rogu namiotu, bo jednak było trochę z górki ;)
Rano łatam dętkę, jednak po zmontowaniu całości okazuje się, że dziurek jest więcej, a dokładnie to 6! Odpuszczam łatanie i wymieniam dętkę na zapasową. Okazuje się jednak, że jej rozmiar jest szosowy(moja opona 32, a dętka do max 22). No ale nie pozostaje mi nic innego jak ładować to co mam. Trochę pada, więc wyruszam dopiero koło południa.
Północnym wybrzeżem jadę w kierunku zachodniej części wyspy. Świetna droga praktycznie bez ruchu samochodowego. Wszystko leci równolegle biegnącą autostradą. W ten sposób dojeżdżam do miasteczka Agaete i po małych zakupach ruszam na wspinaczkę piękną drogą biegnącą kanionem w kierunku El Sao. Po wspięciu się na wysokość około 550m droga kończy się, zaś zaczyna się wąziutki i stromy szlak pieszy. Rozmawiam z pewnym Niemcem, który właśnie stamtąd schodził i mówi że kilkaset metrów dalej jest jakiś opuszczony budynek obok którego jest kawałek płaskiego miejsca. Proponuje też rozbicie się na jego dachu ;) Ponownie wciągam więc rower ścieżką:

https://lh3.googleusercontent.com/-GfEyfWydaDU/VuGGjUG0DKI/AAAAAAAAPE0/puB0DQhiZ2A-4qN_q4wc8c7csw7hzdxTACCo/s640-Ic42/upload_-1

I ponownie łapie gumę ;) A oto domek o którym mowa:

https://lh3.googleusercontent.com/-Yo-CScTAGA0/VuGGmgBjukI/AAAAAAAAPFA/5-1UcYFkbmUvB0e3h-O7jWoec1Zr5wdowCCo/s640-Ic42/upload_-1

Na dach się nie ładowałem, bo był falisty i częściowo zawalony.

Rano jem śniadanie z udziałem cytrusów zerwanych prosto z drzewka:

https://lh3.googleusercontent.com/-KwhFT_RvCCU/VuGGqbfqpJI/AAAAAAAAPF0/KUdBMeIqLk8HWywaAG7IN5xKaBXOp3FkgCCo/s640-Ic42/upload_-1

łatam dętkę i zjeżdżam w dół mega krętymi serpentynami:

https://lh3.googleusercontent.com/-HfV1D2hsjng/VuGGufO7WiI/AAAAAAAAPFQ/hHAiQJRF1YQGvuG2a3b5-ZqrYW1ARpP1ACCo/s912-Ic42/upload_-1

Niestety po chwili czuję że opona jest miękka. Mam w niej multum mikroskopijnych kolców, które po prostu co jakiś czas przebijają mi dętkę. A kolejnej w zapasie nie ma. Po dłuższym główkowaniu wymyśliłem taki patent, że przeciąłem starą dętkę (tę z sześcioma dziurami – jak dobrze że jej nie wyrzuciłem!) wzdłuż i wpakowałem w nią tę właściwą (za wąską), tworząc jakby otulinę. Pomogło!:) Trochę dziwnie się jechało i na zjazdach, szczególnie na łukach, jadę od tej pory bardzo ostrożnie.

Po zjechaniu do miasteczka odbijam w drogę zamkniętą dla rowerzystów (chyba ze względu na spadające kamienie), prowadząca wzdłuż pięknego zachodniego wybrzeża. Pomimo lekkiego zachmurzenia widoki są i tak przecudowne. Dziś planuję w końcu zasmakować kąpieli w oceanie, oraz zrobić pranie, dlatego odbijam w dziką ścieżkę prowadzącą pod taki cypel:

https://lh3.googleusercontent.com/-UFLU8cYtysE/VuGGzXHvTwI/AAAAAAAAPGI/4sUlmoGV6A85idGFSK5_kZkg8sFRIxf8wCCo/s912-Ic42/upload_-1

W większości musze sprowadzać rower, ale jest co podziwiać, a na szczęście nigdzie mi się nie spieszy 

https://lh3.googleusercontent.com/-HRqPWXQtXtE/VuGG-MCwn4I/AAAAAAAAO5E/bXKDLyWa3qclRCoOtW0E97XZOjJuQAURQCCo/s640-Ic42/upload_-1

W końcu niepewnie wchodzę do oceanu. Jednak czuję dziwny niepokój – jestem całkiem sam, zasięgu zero, nikt nie wie gdzie dokładnie jestem, a wzburzone i uderzające fale wzbudzają we mnie pełen respekt. Dlatego po pierwszym uderzeniu szybko uciekam do brodzika osłoniętego przez skały i tam uskuteczniam zaplanowane czynności. Gotuję tez sobie obiad. Po jakimś czasie musze uciekać trochę wyżej, bo zaczyna się przypływ.

Po około 2-3 h czas wrócić na asfalt, co nie było takie łatwe, bo pomimo że było to kilkaset metrów, to z całym rynsztunkiem nie było opcji się wdrapać z powrotem. Dlatego odpinam sakwy i kolejno wnoszę najpierw je, później rower odcinkami, w sumie na 5 rat. Zeszła mi na tym godzina
lekko! Ale warto było i nikt mnie nie gonił ;)

Ponieważ miałem niewiele już wody, a dalsza droga była wg informacji na jej początku zamknięta, postanawiam wracać do miasteczka, po drodze upatrując sobie miejsce na miejscówkę, na którą wracam po zakupach i nastaniu zmierzchu. Niestety ładuję się nogą w kaktusa i mam 5 czerwonych ukłuć po igłach.

Rano podziwiam piękne okolice a jakich było mi dane spać:

https://lh3.googleusercontent.com/-Tmv-GRgAXh4/VuGHJvtWrYI/AAAAAAAAPGU/lOduPUoaH-wSN9404A3b5YFqL4xeMO-hgCCo/s912-Ic42/upload_-1

Pogoda idealna, niebo bezchmurne, dlatego postanawiam dziś przeprawić się przez całą wyspę od jej zachodniego po wschodnie wybrzeże (i zarazem okolice lotniska), po drodze zaliczając w końcu najwyższy jej szczyt, czyli Pico de Las Nieves (1949m). Oznacza to koniczność pokonania około 2500m różnicy wzniesień na odcinku 50km. Jest co kręcić, szczególnie ze trzeba ze sobą wciągać bagaże  Ale jedzie się bardzo przyjemnie. Ta część wyspy jest bardzo zielona i przypomina miejscami krajobrazy beskidzkie/bieszczadzkie.

Na wysokościach powyżej 1000m zaczynają się piękne sosnowe lasy. Temperatura spada do myślę 10 stopni, jednak czuć to tylko w cieniu. Na słońcu jest OK, jednak tak naprawdę pali ono moją odkrytą skórę do tego stopnia, że schodzi ze mnie do teraz, czyli ponad tydzień po powrocie ;)

Około pół godzinki podziwiam widoki ze szczytu i zjeżdżam 30 km do miasteczka Ingenio, opodal którego rozbijam się w sprawdzonym miejscu gdzie nocowałem pierwszego dnia.
Rano pogoda nadal dopisuje. Podziwiam jeszcze ściany kanionu spowite barwami wschodzącego słońca:

https://lh3.googleusercontent.com/-8nuc41S7yLo/VuGH8s5aywI/AAAAAAAAPII/8WRaQcj1WS0uUiEN3mTQmuB8PYhp1VxzgCCo/s640-Ic42/upload_-1

Załatwiam sprawy okołolotniskowe i jadę sprawdzić czy mój karton schowany pod liśćmi fikusa się uchował. Na szczęście jest! Pakowanie roweru zajmuje mi około 1,5h i staję jako ostatni do kolejki z odprawą.

Wieczorem, po ponad 5h lotu jestem w KRK, skąd po ponownym skręceniu roweru wracam do siebie pierwszym pociągiem o 3:33, wcześniej stołując się w okolicach rynku ;)

Podsumowując - wypad bardzo udany! Choć z tym deszczem było kryzysowo, to z perspektywy czasu wspominam to już jako ciekawą przygodę z koczowaniem u tubylców;)

Tutaj link do albumu z większą ilością zdjęć i krótkimi opisami:

https://picasaweb.google.com/103328722292581463380/GranCanaria260204032016#6260423914362602818

Moje Endo (niestety pliki gpx większości popsute)::

https://www.endomondo.com/users/6488624/workouts/678912059

Strava:

https://www.strava.com/athletes/7485043

Powiem Wam, że te moje wszystkie wyjazdy, wycieczki to jest takie spełnienie moich marzeń!. Zawsze mnie gdzieś kręcił i podziwiałem ten typ turystyki. Później zacząłem powoli robić coś w tym kierunku. Obierać sobie małe cele i po prostu to robić! Niesamowite uczucie spełnienia!
Kilka lat temu byłem pewien, że mam do wszystkiego słomiany zapał i nigdy mnie nic nie pochłonie na dobre. No i myliłem się :)

#motywacja #byczysnarowerze #rower #podroze #podrozerowerowe

Jak ktoś chce czasem poczytać, to polecam obserwować tag -> #byczysnarowerze

#rowerowyrownik
Pobierz byczys - 936 656 - 40 - 55 - 44 - 85 - 40 = 936 392

W końcu mam trochę czasu i chę...
źródło: comment_GWIJTQXPSYaFBUYaF0Ws0E2mp7zuiJ12.jpg
  • 15
@Mortal84: dzięki :)
Zauważyłem na drugi dzień, ale kompletnie nic się z tym nie działo i wcale nie bolało. Postanowiłem tego tam nie ruszać i usunąłem po powrocie. Nawet chirurg był zdziwiony skąd taki duży kolec.
Powiedział że sport to zdrowie ;)
@byczys: Szacuneczek kolego. Tylko mała uwaga. Rozdzielaj, to na następny raz na osobne wpisy, bo jest taka ściana tekstu, że nawet mnie, którego to żywo interesuje, trochę zmęczyło czytanie.
BTW było się u mnie kimnąć zamiast w nocy bujać się pociągiem do domu.
@metaxy: wiem że to może być męczące, ale dla mnie i tak ciężko jest jest ogarniać rodzinę, jazdę, wpisy, zdjęcia itp. I wiem też, że to wszystko jest chaotyczne i opisom daleko do ideału. Wiem że niektóre zdjęcia np. na Endo są odwrócone itp. Ale wrzucam jak tylko mam chwilę czasu. Gdybym wrzucał w ratach, to by się to mogło rozciągnąć w czasie jeszcze bardziej, a niedługo może trzeba będzie opisywać
@jak_to_mozliwe:
jedną dętkę i łatki. I byłem przekonany że mi się nie przyda, a jednak :)
w sumie cały wyjazd kosztował mnie około 2000 zł. Najdrożej wyszedł transport roweru - 570 zł w dwie strony. Za siebie płaciłem 500 zł. Bagaż dodatkowy rejestrowany, to jakoś 250 zł.
Generalnie Ryanair bardzo dużo sobie za rower kasuje. Jak to w tanich liniach. Bilet upolujesz tanio, ale za całą resztę koszą już pięknie.
@
@fixie: Dzięki. Taka wyrypa to znów nie była. Lecąc tam postanowiłem sobie, że rower jest środkiem transportu i absolutnie zero napiny na dystans itp. :) I udało mi się to tak zrealizować.
@byczys: Właśnie przeglądałem wszystkie zdjęcia i miałem pytać o koszty, ale widzę, że już odpowiedziałeś. To jeszcze dopytam o ciężar tych wszystkich sakw, które taszczyłeś i jak się z tym jechało po tych dzikich szutrówkach?