Od jakiegoś czasu szukam mieszkania do wynajęcia. W sumie mieszkanie to dużo powiedziane, bo jako że jestem biedakiem i mało zarabiam to bardziej szukam klitki ok. 25m. Wydaje mi się, że nie mam dużych wymagań, chcę mieć gdzie pochować swój niewielki dobytek (lvl 30+ więc nie trzymam swoich gratów w domu rodzinnym), mieć łazienkę, w której można się swobodnie poruszać (a nie myć ręce siedząc na kiblu) i chociaż te kilka blatów jako aneks kuchenny (nawet nie potrzebuję piekarnika, bo jestem skłonna sobie dokupić takie małe elektryczne gówno). No i żeby nie było w piwnicy. Mieszkam w mieście wojewódzkim i to co się odwala na rynku wynajmu mieszkań to jakaś paranoja...
1. Zawyżanie czynszów administracyjnych. Janusze nie dość, że biorą kasę do kieszeni to jeszcze doliczają sobie w czynszu dla administracji/wspólnoty. Jeżeli ktoś z Was wynajmuje mieszkanie i tak postępuje to powinien się wstydzić, bo jest zwykłym złodziejem. Już widziałam ogłoszenia typu 2100+400, a po kilku dniach widocznie z powodu braku zainteresowania spadało do 1900+350. Ciekawe... Nie wspomnę już o czynszach typu 400 i więcej za te klitki, gdzie często właściciel chwali się, że mieszkanie jest nowe (nowe czyli nikt nie nabijał wody a jednak czynsz jest zaskakująco wysoki). Raz widziałam czynsz 900zł i po moim pytaniu co takiego jest zawarte w czynszu, że wynosi aż tyle dostałam odpowiedź "niestety inflacja". Nie dość, że oszuści to jeszcze debile.
2. Lenistwo właścicieli. Rozumiem, że ludzie są zajęci, nie chce im się itd., ale czemu ja z tego powodu mam płacić 2k za to, żeby jakiś pośrednik mi pokazał mieszkanie i dał umowę do podpisania. Wiem, że to pewnie ma tez opłacić inne prezentacje mieszkania, ale czemu ja mam za to płacić? To właściciel będzie zarabiał na tym mieszkaniu i to ze mnie będzie zdzierana kasa (tak, 2k za 20-25m to ździerstwo) więc czemu ja mam opłacać jego lenistwo, że mu się dupy nie chciało ruszyć pokazać mieszkania? Wiem, że są sytuacje gdy właściciel naprawdę nie może, bo jest w innym mieście czy cokolwiek, ale ogłoszeń gdzie najemca musi zapłacić prowizję dla biura jest naprawdę bardzo dużo.
3.
1. Zawyżanie czynszów administracyjnych. Janusze nie dość, że biorą kasę do kieszeni to jeszcze doliczają sobie w czynszu dla administracji/wspólnoty. Jeżeli ktoś z Was wynajmuje mieszkanie i tak postępuje to powinien się wstydzić, bo jest zwykłym złodziejem. Już widziałam ogłoszenia typu 2100+400, a po kilku dniach widocznie z powodu braku zainteresowania spadało do 1900+350. Ciekawe... Nie wspomnę już o czynszach typu 400 i więcej za te klitki, gdzie często właściciel chwali się, że mieszkanie jest nowe (nowe czyli nikt nie nabijał wody a jednak czynsz jest zaskakująco wysoki). Raz widziałam czynsz 900zł i po moim pytaniu co takiego jest zawarte w czynszu, że wynosi aż tyle dostałam odpowiedź "niestety inflacja". Nie dość, że oszuści to jeszcze debile.
2. Lenistwo właścicieli. Rozumiem, że ludzie są zajęci, nie chce im się itd., ale czemu ja z tego powodu mam płacić 2k za to, żeby jakiś pośrednik mi pokazał mieszkanie i dał umowę do podpisania. Wiem, że to pewnie ma tez opłacić inne prezentacje mieszkania, ale czemu ja mam za to płacić? To właściciel będzie zarabiał na tym mieszkaniu i to ze mnie będzie zdzierana kasa (tak, 2k za 20-25m to ździerstwo) więc czemu ja mam opłacać jego lenistwo, że mu się dupy nie chciało ruszyć pokazać mieszkania? Wiem, że są sytuacje gdy właściciel naprawdę nie może, bo jest w innym mieście czy cokolwiek, ale ogłoszeń gdzie najemca musi zapłacić prowizję dla biura jest naprawdę bardzo dużo.
3.
Potrzebuję porady od #rozowepaski
Czy miałyście kiedykolwiek do siebie żal, że nie dałyście szansy na #zwiazki jakiemuś fajnemu #niebieskiepaski ? Jeśli tak to jak sobie z tym poradziłyście i poszłyście dalej?
U mnie sytuacja wygląda pokrótce tak:
Tuż przed pandemią poznałam na studiach kolegę, z początku zwykła znajomość, czysto koleżeńskie wymiany notatkami, czasami jakaś pomoc w nauce do kolosa, nic szczególnego. Jednak z czasem tematy rozmów/wiadomości z racji multum wolnego czasu i mimo wszystko nudy (przynajmniej z mojej strony) podczas pandemii zeszły na bardziej prywatne tory. Po kilku miesiącach z pewnością mogłam nazwać go jedną z bliższych mi osób. Kiedy po powrocie na uniwerek zaczęliśmy mieć regularny kontakt na żywo, jeszcze bardziej utwierdziłam się w tym jak dobrze nam się rozmawia. Po jakimś czasie wspólni znajomi zaczęli dawać mi sygnały, że ewidentnie widać, że on chciałby czegoś więcej. Niestety ale z mojej strony nigdy nie było żadnego głębszego uczucia (i myślę, że mimo wszystko zdawał sobie z tego sprawę, dlatego nie próbował na siłę wykonywać żadnych poważniejszych ruchów). Po prostu nie czułam absolutnie żadnej chemii, on jest mocno wysportowany (trenuje od małego tenis), bardzo szczupły, prawie chudy. Tymczasem mnie od zawsze kręcił raczej typ "misiowatego" faceta: Mam namyśli dużo większego ode mnie kolesia, którego bluza jest dla mnie jak sukienka, bez żadnych kaloryferów czy wyrysowanych bicepsów, wręcz przeciwnie - dobrze jeśli było go trochę "za dużo".