Wpis z mikrobloga

#jankostory #coolstory #truestory #autostop #podroze #niemanarkotykow #niemapatologii #chrzescijanie

Dzisiaj takie dwie krótkie historyjki wam wkleję z podróży autostopami, nie ma w nich za dużo hardkoru ani patologii, takie zwyczajne bardziej, ale może kogoś zaciekawią. Przestrzegam, że w pierwszej opowieści jest dużo przeklinania, a obie nie mają za bardzo morału ani jakiegoś ciekawego zakończenia, no ale tak jak pisałem kiedyś, nie mam samych wystrzałowych przygód.

* * *

HISTORYJKA PIERWSZA

Raz byłem u koleżanki w Krk. Pobawiliśmy się, popiliśmy, czas wracać. Kasy na bilet nie miałem, ale jechałem niedaleko, jakieś 300 kilometrów do domu rodziców. Koleżanka chciała mi pożyczyć, ale nie chciałem, bo na co mi długi. Wcisnęła mi tylko 10 zł na drogę, żebym sobie coś do jedzenia kupił, - tylko do jedzenia, nie na browary! - zażartowała, a ja zażartowałem, że jasne, wiadomo. No i wyruszyłem z samego rana. Ona mieszkała blisko jakiejś trasy szybkiego ruchu, patrzę na drogowskazy - no jest tablica z nazwą miasta, które mnie interesuje, fajnie. Idę, idę, idę, zabudowania zaczynają się przerzedzać, super, zaraz koniec barierek, staję, łapię, i za 4 godzinki w domu. Ale coś się te barierki nie kończą, jakieś bloki na windokręgu zaczynają majaczyć. Pytam się jakiegoś gościa, czy dobrze idę na wylotówkę na takie a takie miasto. Gość mówi, że niby dobrze, tylko że najpierw muszę dojść do centrum, przebić się przez nie, potem przez osiedla, i już będzie ta wylotówka. Ładnie, #!$%@?. No nic, podjechałem kawałek autobusem, jakaś pani wysiadając mi dała ważny bilet, i dobrze, bo byli kontrolerzy.

Dobra, przelazłem wreszcie przez to miasto, jak zabudowania naprawdę zaczęły się przerzedzać, to już byłem po jakichś dwóch godzinach marszu. Wreszcie patrzę - jakiś normalny sklep. Pomny słów koleżanki, żebym kupił sobie śniadanie a nie alkohol, kupiłem 2 bułki a za resztę cztery browary. Kawałek dalej było jakieś boisko obrośnięte krzakami, no to dawaj przystanek na piwko. Wypiłem, poszedłem parę kroków dalej, ale myślę, że nie wiadomo, co mnie jeszcze czeka, więc jebnąłem za koleją drugie. Poszedłem dalej. Okazało się, że do tej wylotówki jeszcze jest ładny kawałek, i tak zaliczyłem kolejną godzinkę marszu. Jak już doszedłem do celu, gdzie było odpowiednie miejsce do łapania stopa, to było już prawie południe, a wyruszyłem przed ósmą. Postałem chwilę, pomachałem, ale gdzie tam. #!$%@?, myślę, wypiję jeszcze te dwa pozostałe browarki, bo się zagotują, a potem już będę stał do bólu.

Tak zrobiłem, było słoneczko, więc ładnie uderzyło do głowy, stanąłem i macham. Miałem dwie tabliczki z nazwami miast (tzn. jedną, ale dwustronną), jedno średnie miasteczko u samego celu podróży, i drugie bardziej znane, gdzieś w połowie drogi. Machałem nimi na zmianę, ten gość się zatrzymał na to mniejsze, więc się cieszyłem, że jest szansa na dotarcie za jednym razem do celu. Wsiadam w pośpiechu, ruszamy, pytam, czy rzeczywiście aż takiego mam farta, że mnie do tego docelowego miasteczka zawiezie. Młody jakiś chłopak to był, trochę nieogar, i mówi "hehe, nie, ja to zupełnie gdzie indziej jadę". No #!$%@?, myślę, to na #!$%@? żeś się tłuku zatrzymywał. "A bo wiesz, ja byłem tam kiedyś w tamtych okolicach, ładne strony, to się zatrzymałem." No nic, myślę, bodaj kawałek podjadę. Chłopak mówi, że odbija "dopiero" za 20 kilometrów, ale że tam jest duże skrzyżowanie ważnych szlaków, więc ruch jest spory i na pewno mnie ktoś zabierze.

Nie wiem, #!$%@?, jakie tam były ważne szlaki, chyba migracji bocianów. Pusto i głucho, samochód mijał mnie może raz na 15 minut, z czego połowa to tubylcy. Jeszcze stałem w takim klasycznie zwodniczym miejscu, gdzie niedaleko był zjazd do samoobsługowej myjni, więc auta zwalniały, ja się cieszyłem, a one mnie mijały i skręcały, a ja musiałem sam przełykać tę gorycz rozczarowania. Stałem tam do późnego popołudnia, zrezygnowany nawiązałem łączność z ziomkiem, żeby mi posprawdzał, czy są w tej wsi jakieś autobusy, pociąg, czy coś takiego, gotowy już byłem jechać na kredyt. Ale oczywiście żadnej publicznej komunikacji tam nie było. Dobra, myślę, wracam do Krk, przekimam jeszcze jedną noc u koleżanki, i jutro pożyczę na bilet. Ale nim przeszedłem na drugą stronę szosy, machnąłem jeszcze jednemu autu, no i się zatrzymał starszy gość. Hurra!

Już się tarabanię z walizką do tej ciemnozielonej laguny, a typ patrzy, że mam walizkę, i już wrzuca bieg, i mówi, że ma zawalony bagażnik i kanapę, i że kto inny mnie weźmie. No rzeczywiście z tyłu miał pełno pakunków. No ale ja w krzyk, czekaj, panie, ratuj, ja mogę z walizką na kolanach, na dachu mogę jechać, byle zabierz mnie pan z tej dziury. Dobra, mówi typ, jak Ci tak wygodnie, to wsiadaj. No i wgramoliłem się jakoś na to siedzenie, walizka ledwie weszła między moje nogi a schowek, wbija mi się metalowy stelaż w kolano, stopa nienaturalnie wykręcona, ale widzę, że się typowi spieszy, to mówię, że możemy jechać. Ruszył, jeb, wbiła mi się walizka jeszcze mocniej w kolano, i typ mówi, że ma prawy przedni resor urwany, i mi będzie trochę niewygodnie. Zacisnąłem zęby i mówię, że wytrzymam.

Nie piszę jednak o tym z powodu tego długiego czekania czy niewygody. Najlepsze było to, że typ był trochę świrem. No bo jedziemy przez jakąś wioskę, gadka szmatka o tym i owym, nagle typ patrzy, że w tej wiosce nie ma chodników, albo są takie dziurawe i nierówne. I jak nie zacznie #!$%@?ć: #!$%@? złodzieje! Dwadzieścia lat po transformacji oni #!$%@? chodników nie zrobili! Rząd złodziei! - znacznie bardziej przeklinał i więcej w tym było wymyślnych bluzgów, ale nie chcę razić za bardzo waszych oczu - Tyle pieniędzy, takie gówna budują, a ludzie chodnika się nie mogą doczekać!!! - i im bardziej się #!$%@?, tym bardziej wciska gaz. I mkniemy przez tę wieś bez chodników 100, 120, 140, 160 na godzinę, a gość sypie #!$%@?. Po dziurawej drodze, bez resora, a na każdej dziurze mi ta walizka jeb po nogach.

Uspokoił się, zwolnił, odetchnąłem, jedziemy dalej. I minął nas, albo wyprzedził, jakiś samochód z wideorejestratorem, ja nawet nie zauważyłem tego. A gość znowu dostał amby: Cholera! Państwo policyjne! Nagrywać mnie będą! Bez mojej #!$%@? zgody! - i znowu gaz do dechy. - Nie pozwalam, #!$%@?! Jakim prawem, nie pozwalam #!$%@? mnie nagrywać! - Drze się, a na liczniku znowu 100, 120, 140, 160... No, ze trzy czy cztery takie napady miał przez drogę, co się te moje kolana biedne ocierpiały, to ledwie mogłem wysiąść. Ale w sumie miło tego gościa wspominam, zwariowany, ale trochę miał rację z tą krytyką naszej rzeczywistości, ciut za szybko jechał, ale pewnie i z głową. No i wywiózł mnie z tej przeklętej dziury.

* * *

HISTORYJKA DRUGA

Innym razem się wybrałem z koleżanką na stopa do Warszawy, na jakiś koncert czy coś. Ta koleżanka była bardziej ogarnięta ode mnie, jeśli chodzi o podróżowanie, dlatego wyruszyliśmy już przed ósmą rano, na trzeźwo. Ale później już było tak, jak na moje przygody przystało.

Przebiliśmy się przez miasto i około dziewiątej byliśmy już na wjeździe na autostradę. Zaczęliśmy iść wzdłuż szosy, i łapać tego stopa. Oczywiście pierwsze auto, jakie się zatrzymało, to była furgonetka obsługi autostrady. I oczywiście stopa tutaj łapać nie wolno, i mamy zawrócić, albo wzywają policję. Więc zawracamy, musieliśmy przejść kilkaset metrów, żeby zejść z tego wjazdu, a oni oczywiście nie odjechali, tylko stali i czekali, aż sobie pójdziemy. Zupełnie bez sensu, przecież wiedzieli, że zaraz tam wrócimy.

Po kilkunastu minutach znowu łapiemy tego stopa, zatrzymała się babeczka, która jechała tylko do najbliższego zjazdu (w tym samym mieście, kilka kilometrów dalej). Ale zabraliśmy się z nią, byle żeby zniknąć z tego niefortunnego miejsca.

Stoimy zatem, już na autostradzie, łapiemy tego stopa, pierwsze auto jakie się zatrzymuje to znowu ta sama furgonetka obsługi autostrady. Znów gadka, że stopa tutaj łapać nie wolno, ale już nie ma gdzie zawrócić, więc wzywają policję. Ale jednak nie wzywają, bo koleżanka zatrzepotała rzęsami, zrobiła niewinną minkę, i już wiezie nas ta furgonetka do najbliższego MOP-u - miejsca obsługi podróżnych, kilka kilometrów dalej. Oczywiście koleżanka z panami obsługantami w kabinie, a ja na pace między narzędziami.

Na tym MOP-ie postanowiliśmy chwilę odpocząć. Piwko, fajeczki, piwko, to może jeszcze jedno piwko... Podróż zaczynała się wpisywać w klasyczny schemat moich wojaży, czyli "przepij wszystkie pieniądze przeznaczone na podróż zanim tak naprawdę w nią wyruszysz". I tak było, siedzieliśmy tam do 17, przewaliliśmy hajs na fajki i browary, minęło 9 godzin od rozpoczęcia podróży, a my byliśmy ledwie kilkanaście kilometrów od punktu startu.

Jakiś koleś zabrał nas do następnego MOP-u. Koleżanka poszła na stację po coś do żarcia. Wróciła, leniwym krokiem idziemy na parking między samochody szukać kolejnego szofera, i chrupiemy orzeszki. Ze stacji wybiega jakiś typ, truchcikiem do nas, stanął, odsapnął, i mówi, że za orzeszki trzeba zapłacić. My nic, idziemy spacerowym krokiem dalej, typ idzie za nami, gdera, że wszystko jest nagrane, że szef widział, że nie przepuści. Zaraz podbiega dwóch innych gości, czwarty podjeżdża na rowerku, otoczyli nas. No dobra, poddajemy się. Koleżanka tłumaczy, że byliśmy głodni, głupio zrobiła, ale nie mamy forsy i co teraz. Odpowiedź oczywiście znana: no to dzwonimy na policję. Trudno, naprawdę nie mieliśmy już nic siana, żeby za te orzeszki zapłacić, niech dzwonią.

Koleś wyjmuje telefon, już wybiera numer, a nagle jeden z tych dwóch, co podbiegli, mówi - zaczekaj Andrzej. Wyjmuje dychę, daje tamtemu - ja za nich zapłacę. Tamci zdziwieni, mówią "co ty Przemo", my zdziwieni, a Przemo wpycha Andrzejowi tę dychę i mówi, że przecież byliśmy głodni. Mówimy, że nie trzeba, ale Przemo odpowiada, że mamy nie dziękować, tylko kiedyś tak samo kogoś głodnego poratować.

Podziękowaliśmy mimo to, i już chcemy się zmywać, ale Przemo na to, że nie ma mowy, że nigdzie nie pójdziemy. Konsternacja, gonitwa myśli, może będzie chciał nam robić jakieś zdjęcia do galerii "tych klientów nie obsługujemy", albo zmusić do odpracowania tej dychy. Rzeczywistość okazała się jeszcze bardziej zaskakująca. "Ja was głodnych nie wypuszczę, bo znowu coś nabroicie" - mówi, i ciągnie nas za sobą. Głupio było odmówić, więc poszliśmy.

Przemo był na tej stacji gościem od wszystkiego: sprzątał toalety, naprawiał instalacje, nawigował kierowców, handlował warzywami od okolicznych rolników. Swoją kanciapę miał w pomieszczeniu równoległym do ubikacji - skąd mógł zmieniać papier toaletowy nie wychodząc z domu. (tajemnica, co jest po drugiej stronie, wreszcie rozwiązana). Wyjął kuchenkę gazową i zaczął nam odgrzewać bigos i ziemniaki...

Chcieliśmy protestować, ale Przemo ucina dyskusję gestem ręki - więc się zamknęliśmy, w końcu byliśmy jego dłużnikami. Przemo sięga do portfela - "Leć jankotron po browary". No to poleciałem.

Biesiadowaliśmy tam u niego z pięć godzin, trzy razy wysyłał mnie po kolejnego czteropaka, a raz, szyderca, po orzeszki, bo "wiem, że lubicie, hehe". Szybko się rozluźniliśmy, i już nie siedzieliśmy tam z przymusu, pogadaliśmy o sobie i posłuchaliśmy anegdotek z życia stacji. Fajnie ten Przemo opowiadał, i w jego opowieści ten MOP jawił się jako taka odizolowana od cywilizacji wyspa czy kolonia. Po drugiej stronie autostrady była bliźniacza stacja (dla podróżnych jadących w drugą stronę), tego samego właściciela, tak samo zorganizowana. Ale żeby tam się dostać, trzeba by jechać kilkanaście kilometrów do węzła, i z powrotem, był to więc pozornie bliski, ale jednak bardzo odległy świat. Wszystko to było takie niesamowite na tej stacji, zza ekranu komputera wydaje się, że świat cały już został odkryty i skolonizowany. A okazuje się, że on ulega ciągłym zmianom, i kilkadziesiąt kilometrów od domu możesz zostać pionierem czegoś i żyć jak na Tajemniczej Wyspie.

O sobie Przemo nie powiedział za wiele. Był niewiele starszy od nas. Nie pochodził z tamtych stron, mieszkał na tamtej stacji i to był wtedy cały jego świat. Tak jak my przejeżdżał tam kiedyś - też na stopa - zapytał o pracę, i został. Wymieniliśmy się numerami telefonów i wiem, że niedługo potem popłynął autostradą dalej, latem zaczepił się gdzieś nad morzem w jakiejś knajpce, potem podryfował jeszcze gdzie indziej. Może był poszukiwanym przestepcą, może byłym więźniem, może po prostu włóczęgą - z jego opowieści można było wywnioskować, że niejedno przeżył i widział w nas siebie sprzed lat. Jedno, czego jestem niemal pewien po jego zachowaniu względem nas, to że był też po prostu chrześcijaninem.

* * *

Dla porządku dokończę tę przygodę, choć już nie była tak emocjonująca. Około pierwszej w nocy opuściliśmy Przema, oczywiście oferował nam nocleg, ale spieszyliśmy się na ten koncert następnego dnia. Zabrał nas jakiś driver, który co prawda nie jechał do Warszawy, ale odbijał na Łódź, mówił, że tam jest taki MOP jak tu, i że tam złapiemy na parkingu kolejnego stopa. Pojechaliśmy, żadnego MOPu przy zjeździe nie było, więc utknęliśmy o drugiej w nocy na środku czarnej autostrady. I jeszcze oboje byliśmy w czarnych ciuchach. Oczywiście bezskutecznie połapaliśmy z godzinę stopa, ja już chciałem iść spać w rowie, i wtedy pomógł nam kolejny nawrócony - tym razem baptysta - który zawiózł nas busikiem aż do miejsca docelowego. Tyle.

* * *

Przemo, dzięki za tamtą pomoc. Mam nadzieję, że wszystko u Ciebie dobrze. Wiem, że kontakt nam się urwał, bo razem z Agnieszką zmieniliśmy numery telefonów, ale #!$%@?, wydzwaniałeś do nas po kilka razy dziennie. Sorry, że nie odbieraliśmy i nic nie wyszło z Twoich odwiedzin ani przyjazdu na nasz ślub, ale przecież wiemy wszyscy troje, że jesteś świrem, a takich mamy tu aż nadto na co dzień. Tak jak prosiłeś, nie kradniemy więcej - przynajmniej ja - co zresztą nie jest dla mnie żadnym wyzwaniem, bo nie robiłem tego ani wtedy, ani wcześniej, choć nie mogłeś w to uwierzyć. Muszę Ci jednak wyznać, że trochę Ci naściemnialiśmy - wcale nie byłem wtedy z Agnieszką parą, wcale się później nie zaręczyliśmy i nie wzięliśmy ślubu - po prostu widać było, że zakochałeś się w niej od pierwszego wejrzenia, i wymyśliliśmy tę bajkę jak poszedłeś się odlać, żeby nie robić Ci zbędnych nadziei. No a że byłeś nieustępliwy, i dzwoniłeś tak często, to brnęliśmy w to dalej i rozwijaliśmy fabułę tej bajki, no bo o czym tu tyle gadać:) Na pewno się nie gniewasz, Ty też pewnie niejedno nam naściemniałeś:) No nic, bywaj zdrów, gdziekolwiek teraz jesteś!
  • 32