Wpis z mikrobloga

Opis doznań LSD 120 µg

Na początku chciałem napisać, że nie jestem zadnym ćpunem, kucem czy brudasem. Ot normalnym kolesiem. Założyłem nowe konto, żeby pozostać anonimowym. Studiuje na dobrej uczelni, a ten trip to eksperyment z racji takiej, że LSD nie uzależnia fizycznie ani psychicznie. Z góry przepraszam, za chaotyczny styl. Na dole TL;DR

Intro:

Mój pierwszy LSD trip odbył się na tegoroczny woodstocku. Nie dosłownie na woodstocku, bo rozłożyliśmy się niecały kilometr od ostatnich namiotów na skraju dość obszernej polanki otoczonej lasem. Trzech znajomków, z których jeden zjadł ze mną, drugi pilnował i koleżanka.

Dzień był idealny. Slonce prażyło srogo, a w cieniu panował przyjemny chłód. Lekki stres, chwila zawahania, karton pod język i zaczyna się podróż po galaktyce.

Przeszedł mnie przyjemny dreszcz- byłem podekscytowany bo całość planowałem kupę czasu (filmy dokumentalne, hyperreal, artykuły na Torze, opinie doświadczonych tripowiczów (szczególne dzięki @chilling)

Siedzieliśmy tak i czekaliśmy na pierwsze objawy. Zastanawiałem się czy wejdzie od razu czy jakoś niezauważalnie. Już po chwili nie wiedziałem czy coś czuje, czy sobie wkręcam. Wchodziło powoli. Poczułem dziwne uczucie z tyłu głowy (towarzyszyło mi do końca tripu), nie było ono nieprzyjemne, raczej neutralne, dziwne. Zacząłem ziewać i czuć dość spore zmęczenie, lekki ucisk w klatce piersiowej, tak jak bym miał ciasną koszulkę sportową)

Nie wiem ile czasu minęło o tych doznań do peak'a (można by powiedzieć ze główne p-----------e). Czułem się jak w bajce. Kolory stały się bardziej żywe, wszystko nabrało ostrości. Skupiając wzrok na jednym punkcie pojawiały się fraktale. Gdzieniegdzie ostre, tam i ówdzie zamazane, tętniące życiem. Były to odkształcenia tego co widziałem. Gdy patrzyłem tak na tą leśną ściółkę, widziałem jak całość faluje. Czułem wszystko na raz, a jednoczesnie osobno. Każde muśnięcie włosa na głowie, jak i na nodze (mam ich dość sporo :P), każdego małego robaczka czy mrówkę. To co widziałem łączyło się z zapachem lasu, i kadzidełka, które odpalone było gdzieś w rogu koca. Wspaniały był dotyk. Dotykałem mchu, ziemi, igieł, szyszek, koca, wszystkiego co wpadło mi w ręce. Czułem się jak bym pierwszy raz w życiu doznawał to uczucie. Tak samo było z jedzeniem. Każdy gryz banana czy brzoskwini był nowy, zajebisty. Nie wiem czy było to na peak'u czy później, ale gdy siedziałem tam, nie czułem żadnej przynależności do niczego (jak bym nie miał nikogo bliskiego) poza tym miejscem, które było dla mnie domem. Nie wiedziałem kim w życiu jestem, jakie są moje potrzeby, plany. Zastanawiałem się co tu robię. Było to strasznie dziwne (ale co najciekawsze przyjemne). Jak bym własnie co urodził się mając 21 lat. Każde uczucie, czynność, która doświadczałem przez całe życie było teraz dla mnie zupełnie nowe. Cały otaczający mnie świat był piękny i zupełnie obcy, tak jak byłaby to inna planeta. Baśniowa planeta. Czułem chęć odkrywania jej. Do głowy wpadły mi rozmyślenia czym jest ten świat, jak wygląda, jak i w jakim celu powstał i czy może coś lub ktoś za tym nie stoi. Wtedy przypomniało się, ze mamy Fizykę, ze Ziemia jest wielką kulą krążącą wokół słońca. Niezadowolony z braku odkryć przełączyłem myślenie na coś innego.

Jezeli chodzi o kwestie religii - jestem ateistą i podczas tripu upewniłem sie w swoim ateizmie. Gdybyś był wierzący, mozliwe ze utwierdził byś się w swojej.

Gdy rozmawiałem tak ze znajomymi (tymi którzy nas pilnowali), czułem lekki smutek, że nie przezywali tego z nami. Wtedy własnie zauważyłem tą "różnice światów". Miałem wtedy wrazenie, że są to dwa równoległe wszechswiaty, nałożone na jedną czasoprzestrzeń - ten bajkowy w którym jestem i ten trzeźwy. Fajnie było zdawać relacje z tego co widzę i czuje. Rozmawiając o tym z drugim tripowiczem, dopowiadał on niedokończone zdania z takimi samymi emocjami, z jakimi ja te wypowiadałem. Widać było, że bardzo czuje i rozumie to co mówię. Żarty sytuacyjne śmieszyły mnie wtedy jak nigdy, dostrzegałem ich geniusz, podziwiałem ich trafność.

Gdy pytaliśmy jak wyglądamy, jak zachowujemy się - odpowiadali, że normalnie. Śmiałem się wtedy z tego, bo wydawało mi się, że wszystko co robię jest mega dziwne dla tych trzeźwych. Bardzo śmiesznym elementem tripa było sikanie. Zanim zdecydowałem się na ten krok trzeba było trochę pomyśleć. Nie wiedziałem, czy dam rade, czy wiem jak to zrobić. Na szczęście udało się, bez większych fajerwerek xD. Muzyka- muzyka była czymś naprawde swietnym. Załozyłem słuchawki, połozyłem się i pusciłem sobie Planet Caravan (psychodelic-chill nuta) później Pink Floyd - Time. Czułem jak wypływa ona z mojej głowy. Całe ciało przeszywały dreszcze. Miałem gęsią skórkę na rękach. Byłem muzyką.

W późniejszej fazie tripa zdecydowałem sobie troszkę pohasać. Przeszedłem 5 metrów i byłem już na polance. Było tam zdecydowanie jaśniej i piękniej, niż w miejscu gdzie siedzieliśmy (choć przez cały trip uważałem pierwsze miejsce jako najpiękniejsze na świecie). Usiadłem sobie na ziemi i podziwiałem. Patrzałem na żółte kłosy wyschniętych traw. Gdy dobrze skupiłem na nich wzrok, wyostrzały się krawędzie tych - albo najgrubszych, albo ułożonych w strategicznych miejscach, bo gdy przyjrzałem się jeszcze uważniej, widziałem ogromny symbol złożony z tych ów traw. Był on ogromny i cudowny.

Podczas całego tripu doświadczałem uczucia pokoju, jedności z całym otaczającym światem.

Podsumowując:

Oczywiście czytając to najprawdopodobniej nie jesteś w stanie wyobrazić sobie 1% odczuć których wtedy doświadczyłem.

Ani trochę nie żałuję decyzji, że zdecydowałem się na wzięcie tego specyfiku.

Było pięknie i myślę, że na kolejnym woodstocku myślę zrobię to jeszcze raz. W tym momencie nie czuję żadnej ochoty na ponowne przyjęcie LSD (ani nie czułem zaraz po tripie). Mogę powiedzieć wam, że psychodeliki to zupełnie inne doznania od wszelkich dragów. Ja porównuje do tych których próbowałem tj. Alkoholu i Maruhuanny tj ogłupiaczy, na które nawiasem mówiąc, straciłem ochotę, mimo, że używałem ich sporadycznie.

Jeżeli macie pytania, zadawajcie.

TL;Dr


#lsd #mindtripper #przygoda #oswiadczenie #narkotykizawszespoko #n-------i #psychodeliki
  • 27
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

Każdy gryz banana czy brzoskwini był nowy, zajebisty.


@ExtendedConsciousness: Nie ruszam się na tripa bez bananów w plecaku. #truestory ;)

Ciekawy opis, fajnie że postanowiłeś się tym podzielić.

Razem z chillingiem doszłam do wniosku, że Woodstock jest dość przytłaczającym miejscem na tripowanie - przynajmniej jeśli chodzi stricte o teren festiwalu. Zdecydowanie za dużo bodźców. ;)
  • Odpowiedz
@blackvanilla: zgadzam się, ja byłem z daleka od całej hołoty, wieczorem jak zwijałem po 9 h tripu (bo zaczynało padać) siedziałem w namiocie - nie było juz tam przyjemnie, gdy z kazdej strony docierał jakis odgłos.

Btw. Szkoda ze przegapiłem Mirko party ;/
  • Odpowiedz