Wpis z mikrobloga

Dzisiaj po raz pierwszy od początku wojny pomogłem komuś z Ukrainy. Czuję się z tym niesamowicie dobrze, zacząłem dzień od naprawdę dobrego uczynku. Jak co rano zbierałem się do roboty i pakowałem torbę z laptopem i plecak z kanapkami do auta, kiedy podeszła do mnie zasapana Ukrainka z ogromną walizką. Od razu zaczęła do mnie mówić szybko podniesionym głosem i ostro gestykulować. Ja już (nie)stety z tych młodych, co w szkole mieli normalnie angielski i niemiecki i po rosyjsku znam dosłownie i całkowicie nieironicznie tylko jedno zdanie. Niewiele rozumiałem, więc spytałem wprost: "do you speak English? Sprechen Sie Deutsch?". Niestety kobieta zaprzeczyła stanowczym "no English", a że na Wykopie pisali, że jesteśmy podobni kulturowo i język ukraiński jest najbliższy polskiemu, to postanowiłem spróbować swoich sił, by pomóc uchodźczyni. No więc z tego, co zrozumiałem to ona ma jakiś "pojezd", który jest "elektriczką" i "dwadsat minut coś tam coś tam, stancija". Zaczęła mi się ładować do samochodu, cały czas powtarzając, że potrzebuje mojej maszyny. Szybko dodałem w głowie dwa do dwóch i olśniło mnie: pani po prostu jest właścicielką pojazdu elektrycznego, rozładował jej się i potrzebuje mojej maszyny, czyli spalinowego generatora prądu na dwa sat, czyli dwieście minut, no ewentualnie jakąś stanciję ładowania.
Tutaj przeżyłem jednak pewien szok kulturowy, bo u nas takie zabawki to kupują sobie naprawdę majętni ludzie, a pani wyglądała wręcz okropnie: ubrana w byle co, rozmazany makijaż, jakieś ciuchy losowo na grzbiet narzucone, włosy w nieładzie, chyba nawet świeżo po dobrym płaczu była. No ale myślę sobie, pewnie artystka, zwariowana dusza, co do doczesności nie przywiązuje wielkiej wagi, a taci bogaci oligarchowie to przecież z byle Katią ślubu nie wezmą, tylko taką nieco postrzeloną kobitę lubią u swego boku pokazywać światu, kto bogatemu zabroni. Jako że oczywiście nie mam żadnego generatora, ale za to mieszkam w połowie długiej, czterokilometrowej ulicy, która ma z jednej strony dworzec kolejowy, a z drugiej wielką stację Orlenu, to zapakowałem jej walizkę na tylne siedzenie i ruszyłem w kierunku oddziału naszego narodowego, naftowego czempiona, wierząc, że tam najlepiej jej pomogą z samochodem. Ledwo wyjechaliśmy, a babka na mnie z wrzaskiem, że co ja robię, że pojezd, że elektriczka, że wostok a nie zapad (WTF, co jej się nagle radziecki program kosmiczny odpalił?), no generalnie odbiło babie. Ja siedziałem spokojny i niewzruszony, żeby nie podbijać emocji i choć trochę ją uspokoić, w końcu i tak za chwilę usiądzie na miejscu na dwieście minut i będzie auto ładować. Ona do mnie, że muż jej pod Awdiejewką pogibł i poślednia (czyli pewnie dziadowska) elektriczka dwadsat minut i ona w Ukrainu musi jechać. No myślę sobie, ale babo wybrałaś środek transportu na taką wyprawę, nie ma co, lepiej byś pociągiem pojechała. Nie mam pojęcia, kim jest ten Awdiejewka, pod którym jej mąż gibał, ale uznałem, że pewnie jakiś konkurencyjny oligarcha albo wyrolowany wspólnik i trzeba szybko majątek na żonę przepisać, stąd ten pośpiech. Ona jednak eskalowała emocje i zaczeła mnie wyzywać od gwałtiwników. Gdzie ja gwałtownik, przecież cały czas z kamienną twarzą siedzę xD Wtedy dla rozluźnienia sytuacji ze szczerym uśmiechem wypowiedziałem to jedyne zdanie po rosyjsku, które znam: "ciszo jedziesz, dalszo budziesz". Podziałało, zamknęła gębę i do końca trasy się nie odezwała. Nie ma co, zawsze miałem łeb do kontaktów międzynarodowych, w końcu od 10 lat jestem scrum masterem dużego zespołu w globalnej korporacji i umiem rozwiązywać takie kulturowe niedopasowania.
Szybko dojechaliśmy na miejsce i pokazałem jej Orlen, budynek stacji paliw i powiedziałem, że tam na pewno znajdzie dalszą pomoc i auto naładuje. Ona jednak kompletnie nie słuchała, tylko patrzyła jak wół w malowane wrota na dworzec lokalnego PKS, który jest przy stacji, zabrała walizkę i powiedziała coś, że weźmie marszrutkę. Jeszcze jej na odchodne krzyknąłem, że u nas w Polsce to żadnej marszruty nie trzeba urządzać i pieszo gibać, tylko się normalnie pomoc drogową wzywa i jej ten pojezd na lawecie przywiozą. Spojrzała na mnie jak na kosmitę, rzuciła "daswidania" i uciekła gonić odjeżdżający autobus.
No cóż, zrobiłem dobry uczynek, pomogłem kobicie, ale tak sobie myślę, że z tym podobieństwem to nie do końca jest jak wykopki twierdzą. Kulturowo są bardzo odmienni, żony oligarchów ubierają się w lumpeksach, nie dbają o makijaż i uczesanie, gdzie u nas to nie do pomyślenia przecież żeby pani prezesowa tak wyszła na ulicę. Do tego mordę drą przeokrutnie i strasznie gestykulują. Jedynie z tym podobieństwem językowym przyznam rację, nigdy się rosyjskiego ani ukraińskiego nie uczyłem, a zrozumiałem wszystko bezbłędnie.

#ukraina #ukrainki #ukraincy #uchodzcy #uchodzcyzukrainy #wojna #dobro #dobryuczynek #pomoc #orlen #rosyjski #ukrainski #jezyk #jezyki #jezykoznawstwo #pdk
  • 2
  • Odpowiedz