Wpis z mikrobloga

#motogp #moto3 #pseudodziennikarstwo
Dzisiejsze zadanie jest iście monumentalne. Myślę jednak, że warto. Miniony październik zawierał 3 weekendy wyścigowe i jeśli spojrzymy na Moto GP, zdecydowanie było się czym zachwycić. Nie inaczej rzecz się miała w przypadku najmniejszej kategorii, która zaoferowała nam trzy tygodnie tak szalone, emocjonujące i pełne akcji, że pominięcie któregokolwiek z tych wyścigów byłoby dużą krzywdą wyrządzoną rodzajowi ludzkiemu.

8/10 - poranny horror w trzech aktach

Inaczej niż rok temu, wyścig o GP Indonezja nie odbywał się na początku, a bliżej końca kampanii. Co więcej, nie było już na torze ani zeszłorocznego dominatora Dennisa Foggi, ani drugiego Guevary, ani trzeciego Tataya (zdrówka, Carlos), ani nawet czwartego Garcii. Mało? Po żenującym weekendzie Wsbk, gdzie oglądaliśmy bardziej żużel niż wyścigi asfaltowe, na szybko wymieniono nawierzchnię na części obiektu. W kwestii piachu nie dało to wiele, ale przynajmniej na linii wyścigowej było trochę przyczepniej. Sprawiało to, że wskazanie faworyta było bardzo trudne.

I rzeczywiście, ani treningi, ani czasówka nikogo takiego nie objawiły. Pole Position przypadło ostatecznie Moreirze, który minimalnie wyprzedził lidera generalki, Masię, i czwartego w tabeli Alonso. Pozostali rywale nie byli jednak daleko. Oncu zgarnął piąte pole startowe, Holgado siódme, a Sasaki jedenaste.

Ten ostatni jednak uznał, że wiedzie mu się ostatnio za dobrze. Nazajutrz było naprawdę gorąco, a do tego na tor nawiało jeszcze więcej piachu. Pierwszą tego ofiarą był właśnie Sasaki, który wywrócił się na okrążeniu formującym. Udało mu się odpalić maszynę i zjechać do boksu po naprawy, ale widać było, że z motocyklem będą problemy. Na samym starcie Japończyk spadł o kilkanaście miejsc i w garażu Intactu można było się zacząć modlić o cud.

Pozostała czwórka bez większych problemów zabrała się do wyścigu, do prowadzącej grupy początkowo wciągając jeszcze Munoza, Veijera i szczególnie aktywnego Diogo Moreirę. Zresztą, Brazylijczyk wyglądał chyba najlepiej od Teksasu, co wiele mówi o jego jeździe w okresie późnej wiosny i lata. Na nasze szczęście, okazało się, że brudny tor nie jest problemem, bo zawodnicy wchodzili w zakręty po dwóch, a nawet po trzech, rozsypując piasek na boki. Nowy asfalt trzymał całkiem przyzwoicie, a kotłowanina na czele sprzyjała widowisku.

Masia chciał bez wątpienia skorzystać na wpadce Sasakiego i dołożyć mu jak najwięcej punktów. Konkurencja jednak nie ułatwiała mu roboty i w myśl zasady "bij lidera" bynajmniej nie oferowała mu miękkiej gry. Zresztą między sobą robili dokładnie to samo. Szczególnie ostro bawili się dwaj siedemnastolatkowie, Munoza i Alonso, którzy poszli na łokcie przynajmniej trzy razy. A że równie agresywny był Veijer, to utrzymanie się na prowadzeniu przez więcej niż dwie minuty graniczyło z cudem. Powodowało to, że Deniz Oncu, choć ewidentnie nie miał tego dnia tempa, nawet gdy odpadał, to już chwilę później meldował się na tylnym kole ostatniego z liderów. Mało tego, ciągnął za sobą kilku innych zawodników, m.in. Furusato i Ruedę.

Na siedem kółek do mety o prowadzenie zaczęli walczyć Holgado i Moreira. Były lider tabeli popełnił jednak błąd i przestrzelił zakręt, jednocześnie ogrywając Brazylijczyka na hamowaniu. Nie mogło się to spotkać z biernością sędziów i nie spotkało - Daniel ukarany został LLP, po którym rozpoczął się kompletny chaos. Po kilku okrążeniach znów był w walce o prowadzenie, bo łokcie szły w ruch już nie tylko u dwóch Davidów, ale.... W tym samym zakręcie znowu popełnił błąd i dostał kolejną karę. Tej już jednak nie odbył, a jego jazda była tak chaotyczna, że według mnie chciał po prostu utrudnić Masii życie, gdy zobaczył na wyświetlaczu tę karę.

Na ostatnim kółku sytuacja zmieniała się dość dynamicznie. Najsprytniejszy okazał się Moreira, który zaczął je na prowadzeniu, ściął zakręt, momentalnie zwolnił i przepuścił Holgado przed siebie, po chwili odbił tę pozycję i pognał do mety. Tuż za nim na metę, oczywiście bok w bok, wpadli Alonso i Munoz. Veijer po ataku na czwartego zameldował się tuż za podium, a Rueda znikąd przebił się na 5 miejsce, tuż przed Masią. Dla lidera i tak był to dobry dzień - Holgado po karze spadł na 14 miejsce, zaś Sasaki, walcząc z motocyklem, był dopiero 18.

Tydzień później sceneria zmieniła się diametralnie. W piątek na Wyspie Phillipa dominował Munoz, ale zdecydowanie przygasł po karze podwójnego LLP za wywrócenie Nico Carraro, którą miał odsłużyć w niedzielę. Powiem szczerze, z jedynej powtórki, jaką łaskawie nam pokazano to wyglądało na klasyczną karę za reputację, bo Włoch poruszał się po linii wyścigowej bardzo wolno. Moving on, w kwalifikacjach do gry wrócił Sasaki, zdobywając kolejne już w tym roku pole position. Drugi niespodziewanie był gospodarz rundy, Joel Kelso, a trzeci Stefano Nepa, w przeszłości dobrze sobie radzący w Australii. Zawiódł Masia - był dopiero 13. Wyniki kwalifikacji okazały się jednak mało istotne.

W niedzielę bowiem po prostu lało. To oznaczało szansę dla zawodników na co dzień nieliczących się w grze o większe rzeczy. Jednym z nich był Adrian Fernandez. Hiszpan pod koniec sezonu wskoczył do składu Leoparda za rozczarowującego Tatsukiego Suzukiego i w swoich ulubionych, trudnych warunkach był zdecydowany pokazać pełną moc. Objął prowadzenie już na początku wyścigu i oderwał się od reszty. Ci nie pozostali jednak dłużni. Kwartet Sasaki, Kelso, Oncu, Veijer, a później też Aji może nie odrabiał dystansu do Hiszpana, ale też i dużo do niego nie tracił.

Ten wyścig upływał jednak pod znakiem czegoś innego. Wywrotek. Już na okrążeniu formującym z nawierzchnią zapoznało się 4 zawodników, w tym Holgado i Moreira, którzy jednak ostatecznie wystartowali. Z rywalizacji szybko odpadł m.in. Ivan Ortola, a chwilę po nim David Alonso. Drugi Upadek, tym razem zamykający sprawę, zaliczył też brazylijski zwycięzca sprzed tygodnia.

Problemy miał też Jaume Masią, który ewidentnie bał się upadku. A jak boisz się upadku, to jedziesz wolno. A jak jedziesz wolno, to nie dogrzewasz opon. Największy kryzys przyszedł, gdy Hiszpana wyprzedził szarżujący Munoz, który po karach i zawalonych kwalifikacjach jechał niemalże tempem Fernandeza. Szybko przebił się z 16 na 7 pozycję i zaczął gonić odpadającego od czołówki Ajiego. Obaj w końcu przeszarżowali i pożegnali się z rywalizacją i umówmy się, to byłoby na tyle ataków z peletonu na dzisiaj.

Sytuacja w czołówce zaczęła się zaogniać, kiedy w ciągu minuty trzy chwilę grozy przeżył Deniz Oncu, spadając z 2 na 5 lokatę. Veijera, który nie wytrzymywał tempa, połknął dość szybko, wydawało się jednak, że szansa na wygraną właśnie od niego odjechała, zwłaszcza że Sasaki mocno podkręcił tempo i zbliżył się do młodszego z braci Fernandezów. Ten odpowiedział i znów uciekł na ponad sekundę, ale w jedenastym zakręcie, nieco ponad 4 okrążenia do mety, wyjechał trochę za szeroko.

Mały błąd, ale bardzo kosztowny w skutkach. Hiszpan upadł, na tyle niegroźnie, że wrócił do rywalizacji na piątym miejscu, ale szansa na sensacyjne zwycięstwo oddaliła się bezpowrotnie. W tej sytuacji Sasaki miał idealną szansę na odrobienie strat sprzed tygodnia. Ktoś jednak stanął mu na drodze.

Oncu nie tylko nie zwolnił, ale po swoich błędach jeszcze przyspieszył. Objechał Joela Kelso, który pod koniec wyścigu uznał, że woli pewne domowe pudło od niepewnej wygranej, a potem rzucił się w pogoń za byłym kolegą z Tech3. W ostatnich rundach tytuł mocno się od niego oddalił i tylko zwycięstwo mogło go jeszcze utrzymać w grze.

W zasadzie całe ostatnie okrążenie Turek siedział na tylnym kole Japończyka, szukając okazji do ataku. W końcu znalazł ją, trochę przypadkiem, w Luckey Heights. Różnica prędkości była tak duża, że niemal rozbił się o motocykl rywala, ale w porę przeskoczył na wewnętrzną i blockpassem wyrwał Sasakiemu z gardła kolejną wygraną. Dzięki temu zbliżył się do Masii na 37 oczek.

Lider był ostatecznie ósmy i utrzymał prowadzenie, ale jego przewaga skurczyła się do zaledwie 4 punktów. Jeszcze gorzej poszło Daniemu Holgado, w Australii trzynastemu.

Oncu podtrzymał dobrą passę w Tajlandii, nieoczekiwanie wygrywając kwalifikacje. Wiedząc jednak, jak długie proste zawiera tor w Buriram i jakie problemy z rozpędzeniem się ma w tym roku, Turek nie był zbyt pewny siebie. Obok niego ustawili się Moreira i żądny rewanżu Sasaki.

Start nie wyszedł najlepiej żadnemu z bohaterów z zimnej Australii. I to okazało się zgubne dla jednego z nich. Na trzecim okrążeniu w samym środku szykany posłuszeństwa odmówił KTM Davida Munoza, który w zasadzie stanął w środku zakrętu. Jadący za nim Oncu zdołał jeszcze uciec, ale będący z tyłu Sasaki nie miał tyle szczęścia. Z impetem uderzył w motocykl Hiszpana, co spowodowało upadek ich obu. Bardzo dużo stracił też Holgado, który musiał omijać i motocykle, i zawodników.

Dla niego nie był to jednak koniec gry, bo czołówka bynajmniej się nie rozjeżdżała. Szczególnie aktywny był mocny w ostatnich tygodniach Taiyo Furusato, ale też polujący na pierwsze podium po kilku czwartych lokatach Veijer, zawsze groźny Alonso oraz Oncu i Masia. Zawodnik Leoparda dostał od losu kolejną szansę na zwiększenie przewagi w mistrzostwach

Jedyną próbę ucieczki podjął Deniz Oncu, po chwili został jednak złapany przez goniących go rywali. Szczególnie źle wyglądały jego wyjścia z trójki, tracił tam bardzo dużo czasu. O dziwo, takich problemów nie miał obdarzony podobnymi gabarytami Veijer, który nawet wyprzedzał zawodników na prostych. Tylko pokazywało to, jak mocny mógł być znacznie mniejszy Sasaki, skoro motocykl jego kolegi sprawował się tak dobrze. Holgado w tym czasie pukał już do TOP10.

Na przedostatnim okrążeniu spotkał się ze zdobywcą pole position, który popełnił błąd i uwikłał się w walkę z zawodnikiem Tech3 oraz Ortolą i Bertelle. Sprawiło to, że o zwycięstwo realnie walczyło 4 zawodników.

Masia objął prowadzenie, ale szybko został odesłany na czwarte miejsce przez młodszych rywali. Veijer przymierzał się do ataku na Alonso, ale w piątce omal się nie katapultował, spadając na 4 lokatę i, jak się wydawało, oddając podium. Furusato w tej sytuacji znalazł się za prowadzącym Alonso i przez chwilę nie mógł się zdecydować, czy gonić, czy uciekać. Tyle Kolumbijczykowi wystarczyło. Wygrał wyścig i awansował na 3 miejsce w punktacji, zrownując się punktami w 6 tego dnia Holgado, który udanie zminimalizował straty. A Masia? Zaatakował drugiego Furusato, ale ten, niczym stary wyga, skontrował go na wyjściu z ostatniego zakrętu i zgarnął swoje pierwsze podium w mistrzostwach świata. Masię sensacyjnie ograł jeszcze Veijer, który złożył idealny ostatni sektor i również zameldował się na podium po raz pierwszy w karierze.

Trzy rundy do końca, piątka w grze, 39 punktów różnicy między nimi, 75 do zdobycia. Końcówka zapowiadała się rewelacyjnie, o tym jednak w następnych wpisach. Uff, ależ to było długie.
BogdanBonerEgzorcysta - #motogp #moto3 #pseudodziennikarstwo 
Dzisiejsze zadanie jest...

źródło: temp_file7552702224238454243

Pobierz
  • 9
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@BoloMaster moto2 ssało pałę w sumie w tym roku, więc średnio jest co podsumowywać. Co do królewskiej.... Może. Ale na pewno nie bliżej niż około świąt, zresztą przez sprinty trudno będzie wybrać 10 najistotniejszych momentów, bo jednak było ich mnóstwo
  • Odpowiedz