Wpis z mikrobloga

Pierwszy połapał się Jaskier. Może dlatego, że znał tę legendę, że czytał kiedyś jedną z jej upoetycznionych wersji. Wziął na ręce wciąż nieprzytomną Yennefer. Zdziwił się, jak jest drobna i lekka. Przysiągłby, że ktoś pomaga mu ją dźwigać. Przysiągłby, że czuje obok swego ramienia bark Cahira. Kątem oka złowił mignięcie płowego warkocza Milvy. Gdy składał czarodziejkę w łodzi, przysiągłby, że widział podtrzymujące burtę dłonie Angouleme.

Krasnoludy uniosły wiedźmina, pomogła im Triss, podtrzymując mu głowę. Yarpen

Zigrin aż zamrugał oczami, przez sekundę widział bowiem obu braci Dahlbergów. Zoltan Chivay przysiągłby, że w złożeniu wiedźmina w łodzi pomagał mu Caleb Stratton. Triss Merigold głowę by dała, że czuje perfumy Lytty Neyd, nazywanej Koral. A przez moment widziała wśród oparu jasne, żółtozielone oczy Coëna z Kaer Morhen.

Takie to figle płatała zmysłom ta mgła, gęsta mgła znad jeziora Eskalott.

Tak trudno się z nimi rozstawać. Po kilkunastu latach przeczytałem cykl ponownie. Z większym bagażem czytelniczym. Wróciły uczucia, które towarzyszyły mi przy pierwszym podejściu, a świadomość zabiegów, metatekstowości, mrugnięć do czytelnika, wreszcie wręcz nachalnej postmodernistyczności, nie przeszkadzały, a jedynie nadawały równoległy tor moim przeżyciom.

Niemniej, gdy kończy się dobre dla nas książki (w cieniu idei, że więcej z nich czytamy o sobie niż samego zamysłu autora) zostaje ta pustka, jak po rozstaniu. Wchodzimy w nowy etap, gdy poprzedni był tak ciepło i komfortowo znany. Od nas samych tylko zależy, czy chłód poranka będzie rześki, czy ostudzi nasz zapał.

#literatura #hobby #wiedzmin #sapkowski #przemyslenia #feels