Wpis z mikrobloga

@trzyakordy: Drogo. Wystarczyło 2zł żeby się obkupić. Pamiętam cziperki biesiadne za 50gr, oranżada w butelce (na miejscu) za 50gr. Gumy kulki za 10gr/ sztuka i jeszcze starczyło na jakąś drożdżówkę.
  • Odpowiedz
Ja kupowałem oranżadę w butelce za 3000 zł i słonecznik za 1000 zł :) lody kredki chyba za 5000 zł, chociaż szczerze nie pamietam (ale te były najtańsze z algidy). Wczesne lata 90 - na fante to nie było nas stac, ale wtedy butelki plastikowe od fanty były zwrotne i jak się taka znalazło to dawali chyba aż 10000 zł. Rozumiecie ta radość, jak się znalazło taka butelkę? Mieszkałem koło pola namiotowego
  • Odpowiedz
@Pethaf a jaka szkoła zatrudniała specjalnie osoby tylko do pracy w sklepiku? U mnie po prostu sprzątaczki tam sprzedawały i nie na każdej przerwie było otwarte.
  • Odpowiedz
@jmuhha: Ze sklepikiem szkolnym kojarzy mi się jedna historia. W podstawówce stałem se w kolejce, podszedł do lady szkolny patus i wywiązał się dialog między nim a panią sprzedającą:

- Jest zapiekanka?
- Zapiekanek nie ma.
- To wypier*alaj.

Wytargała go za ucho przy wszystkich i zaniosła do dyrektora. Nie wiem czemu, ale utknęło mi to w pamięci.
  • Odpowiedz
@Pethaf Szczerze, to pierwszy raz spotkałem się z czymś takim, że sklepiki szkolne są prywatne. Teraz jak czytam na necie to się okazuje, że tak jest chyba w każdej szkole xD

U mnie w podstawówce jak i w gimnazjum to szkoła zajmowała się sklepikami, ale może dlatego, że były to małe placówki.
  • Odpowiedz
@Pethaf: przecież nie przychodzi do sklepu tylko na przerwy, ale musi tam siedzieć przez cały dzień... pracownika nie zatrudnisz, bo nawet na siebie nie zarobi. biorąc pod uwagę, że musisz tam siedzieć cały dzień to prowadząc własny biznes nie zarabiasz nawet minimalnej krajowej. to dużo?
  • Odpowiedz
@StarySer: małe szkoła gdzieś na wsi pewnie nie generowała takiego przychodu żeby opłacało się tam kręcić osobny biznes. A tak to panie woźne miały bonus do głodowej wypłaty
  • Odpowiedz