Wpis z mikrobloga

Kolejny niezły wynik w lidze. Legia ponownie była skazana na pożarcie i w tej sytuacji nawiązała na szczęście bardziej do ligowego niż pucharowego meczu w Częstochowie. Tak naprawdę ten remis nic jej nie daje, więc nie byłoby dużej różnicy, gdyby przegrała. Jednak nawet dla samego samopoczucia lepiej odnotować kolejny mecz bez porażki w lidze, porażek i tak już dużo się uzbierało.

Był czas przywyknąć, że Legia nie będzie faworytem w danym meczu ligowym. Widzimy, jak pozycja Rakowa zmieniała się przed każdym z czterech meczów z Legią w tym sezonie. Lech już wcześniej miewał momenty, kiedy był faworyzowany przed starciem z nami. Przypomina się nawet mecz domowy z zeszłego sezonu, kiedy Legię dopadły duże problemy z kontuzjami, a Lech był wówczas uczestnikiem fazy grupowej Ligi Europy. Wtedy przeciwnik wyszedł na prowadzenie, a Legia niespodziewanie odwróciła tamten wynik i pokonała Lecha po golu Lopesa w doliczonym czasie gry.

Dziś aż takiej dramaturgii nie było, ale Lopes znów strzelił, a Legia nie przegrała meczu, mimo że przegrywała 0:1. To był pierwszy taki przypadek w tym sezonie, licząc wyłącznie ligę. Do tej pory Legia była jedynym zespołem, który nawet nie zremisował po stracie pierwszego gola. Jeżeli mamy szukać jakichś małych plusów, to na pewno przełamanie tej serii będzie jednym z nich. Wydawałoby się, że nie jest to wielki sukces, skoro czasami wystarczy tak jak dzisiaj, odpowiedzieć nawet jednym strzałem na jednobramkowe prowadzenie przeciwnika. Tego Legia jednak nie umiała przez większość sezonu i niemal połowa jej porażek to wyniki 0:1. Żeby daleko nie szukać, było tak z Lechem jesienią, kiedy były szanse na wyrównanie, ale jak zwykle niewykorzystane.

Remis był raczej maksimum, jakie Legia mogła osiągnąć. Znów możemy się co najwyżej doszukać szczegółu, który mógłby jej dać zwycięstwo. Wyjątkowo typowym dla historii meczów Lecha z Legią byłoby trafienie w końcówce po wypuszczeniu piłki przez van der Harta. To byłoby trafienie zupełnie z niczego, ale przynajmniej przez moment było blisko, pojawiła się okazja na skorzystanie z błędu. Nie mogliśmy liczyć na wiele więcej, bo nawet gdy udawało się we fragmentach drugiej połowy przejąć inicjatywę, to zwyczajnie brakowało nam argumentów z przodu.

Lech na pewno był dużo lepszy do momentu strzelenia gola. Potem niby grał podobnie, ale nie poszedł za ciosem, a gdy dostał od nas w odpowiedzi gola, trochę się nawet pogubił. W drugiej połowie już z rzadka był w stanie nadawać ton. Nie pomogły mu zmiany, co mogło zaskakiwać, skoro ma na papierze dużo mocniejszą ławkę niż Legia. Dopiero w końcówce zaatakował trochę śmielej, ale było już za późno, no i mieliśmy trochę szczęścia. To wszystko w pewnym sensie przypomina ligowy mecz w Częstochowie. Chronologia, zwłaszcza z golami, była nieco inna, ale łączy te mecze fakt, że Legia potrafiła w pewnym momencie uderzyć z zaskoczenia, na początku drugiej połowy być równorzędnym lub nawet lepszym zespołem, natomiast miała problemy na samym początku i na samym końcu meczu. Wygląda na to, że to w tej chwili najlepsze, na co nas stać w najtrudniejszych meczach sezonu. Nie jest to nic wielkiego, mecz ogólnie nie zachwycał, ale przewidywania były nieco inne. Zamiast dostać bęcki, wywalczyliśmy remis będący kolejnym wynikiem ponad stan.

Zastanawiając się, co się zmieniło w ciągu ostatnich trzech dni, że tym razem Legia mogła podjąć rękawicę w meczu… Tym razem argument o przygotowaniu fizycznym chyba całkowicie odpada, jako że była jeszcze krótsza przerwa, a rotacja w składzie mimo wszystko nie tak duża. Zdziwiłem się w ogóle, że Jacek Zieliński podnosił ten argument przy meczu pucharowym, gdzie trzy pełne dni powinny całkowicie wystarczyć na przygotowanie się. Tu czasu było mniej, a mimo to nie odstawaliśmy. Na pewno Legia była tym razem lepiej zorganizowana w obronie. Ponownie straciła jednego gola, ponownie po stałym fragmencie, co powtarza się na przestrzeni całego sezonu. Tak samo było m.in. jesienią z Lechem. Podsumowując, Lech przez 180 minut gry z nami, będąc dwa razy faworytem, strzelił nam tylko po SFG – to niezły rezultat.

Mimo braku presji faworyta, pewne nerwy było widać. Błędy pod presją przeciwnika są zrozumiałe, ale tutaj były zagrania do nikogo mimo bezpiecznej sytuacji. Najbardziej brakowało odwagi w środku. Tam wciąż, licząc tych bardziej defensywnych zawodników, mamy czterech przeciętnych, którzy swoją pracę wykonają, ale nie będą ciągnąć zespołu. Nawet jak uda im się wysoko odebrać piłkę, to potem jest panika i brak pomysłu, co dalej. I tak dobrze, że w Częstochowie przynajmniej Celhaka oddał piłkę do odbiorze we właściwy sposób. Tutaj w podobnych sytuacjach był zagubiony. Brak odwagi było widać również u Slisza, a i Sokołowski z Charatinem wiele nie wnieśli. Innym typowym scenariuszem byłby gol z niczego w wykonaniu Ukraińca. Zamiast tego nie było nawet minimalistycznego scenariusza, w którym niczego by nie zepsuł. Przy ogromnej różnicy w szybkości musiał taktycznie sfaulować, ale zrobił to w brutalny sposób, który w stu procentach zasługiwał na czerwoną kartkę.

To, co może w tej sytuacji niepokoić, to kolejne kontuzje i kartki. Bo nawet mimo że dwaj rezerwowi zawodnicy w środku pola nic nie wnieśli, to przynajmniej można było ich wpuścić, gdy zawodnik podstawowy zagrał słabiej, jak Celhaka. Szkoda również Lopesa, który wykonał niezłą pracę tyłem do bramki – można się z tego śmiać, ale to też było potrzebne, a i tak swoje podstawowe zadanie wykonał, pokazując, że w grze głową nie jest dużo gorszy od Pekharta. Z tych 11 goli, jakie strzelił w Legii, mam wrażenie, że więcej niż połowa była strzelona głową, często w efektownym stylu.

Cały czas trwają też poszukiwania uzupełnienia na skrzydło. Sezon zaczynaliśmy bez typowych zawodników na tę pozycję, jako że mieliśmy grać inaczej. Mimo to dołączył Kastrati, a zimą Wszołek i Verbic. Wszołek jest jaki jest, nigdy nie był to wyjątkowo spektakularny zawodnik, a w Ekstraklasie dużo może zdziałać przygotowaniem fizycznym. Jednak trzeba przyznać, że przy stylu Legii w ostatnich meczach, dawał jej dużo. Kastrati nie broni, tu może być duży zarzut, ale przede wszystkim nie daje też nic z przodu. Mecze pokazują, że nawet gdy gra krótko, to raz albo dwa urwie się skrzydłem i będzie zagrożenie, ale po pierwsze to nieco za rzadko, a po drugie nic z tego nie wynika. Niewykluczone, że za którymś razem się uda, w dodatku nie mamy wyjścia i musi być brany pod uwagę przez brak konkurencji. Verbicowi na razie też brakuje błysku, powoli dostaje minuty, ale tutaj panuje spore przekonanie, że taki zawodnik musi coś potrafić i prędzej czy później pokaże umiejętności. Ja mam z tym taki problem, że spodziewałem się tego chociażby po Charatinie, który też nie grał byle gdzie. Ok, to nie ten poziom co Dynamo Kijów, ale wzięliśmy zawodnika grającego regularnie w klubie z czołówki ligi o poziomie podobnym do naszej, gotowego i doświadczonego. Ciężko było sobie wyobrazić, że on aż tak nie wypali. Z drugiej strony ciężko to teraz pamiętać, ale zagrał on w wygranych meczach ze Spartakiem i Leicester, a więc jednak dał radę się wtedy wpasować. O ile ze Spartakiem nieszczególnie mi się podobał, to w tym drugim meczu było naprawdę nieźle. Kastrati w pierwszym meczu ze Śląskiem też wyglądał na piłkarza. Wiem, że mamy kiepską kadrę, ale wciąż ciężko mi uwierzyć, że ci konkretni zawodnicy prezentują się tutaj aż tak źle.

Na razie więc w transferach letnich wszystko poszło na odwrót. Zawodnik, który miał być głównym potencjałem na „zapalnik” drużyny, stał się jej liderem. Obrońca sprowadzany na doczepkę, jako ewentualne uzupełnienie stanu młodzieżowców, przez długi czas grał lepiej od zawodników ściąganych z Ukrainy, Turcji czy Grecji. Ci z dobrym CV nie wypalili kompletnie, a młody Albańczyk znikąd zaczyna się przebijać i wygląda całkiem nieźle. Przede wszystkim ci zawodnicy cierpią na tym, że prowadzi ich już trzeci trener w ciągu pół roku, nie wiadomo, pod jaki styl i taktykę byli ściągani, bo tego albo nie ma, albo zmienia się niemalże z meczu na mecz, a kadra ma pozycje zarówno przeładowane zawodnikami, jak i takie, gdzie są wielkie pustki. Jeśli spojrzymy na pojedyncze ruchy z osobna i je ocenimy, dałoby się je nawet logicznie wytłumaczyć i obronić. Ale jak już złożymy to w jedną całość, to nie zawsze możemy znaleźć argumenty, a zwłaszcza nie daje ich boisko. Nasi przeciwnicy z wyższej półki, zwłaszcza Raków, jak na Ekstraklasę są lepiej zorganizowane i przynajmniej wiedzą czego chcą. Papszun w Częstochowie pracuje już prawie 6 lat i może nie grają tam wybitnej piłki, ale przynajmniej pod jakiś określony pomysł. Pomysł wyjęcia tylko jego i wsadzenia tutaj z oczekiwaniem natychmiastowych wyników, prawdopodobnie by nie wypalił. Podobnie może być z Runjaiciem, bo ciężko sobie wyobrazić, że dostanie tutaj takie same narzędzia jak w Pogoni. Warto czerpać z lepszych od siebie, ale samo wyjęcie trenera nie wystarczy.

W tej sytuacji ciężko ma Vuković, przy którym atmosfera tymczasowości jest coraz wyraźniejsza. Ponownie podkreślę, że w lidze zrobił na razie bardzo dużo dobrego. Prawdopodobnie nie dokona cudu, jakim byłoby wylądowanie tuż za podium, ale podniósł drużynę będącą w rozsypce, poważnie zamieszaną w grę o utrzymanie i przynajmniej na razie jest z nią w bezpiecznym miejscu. Pucharowy mecz z Rakowem został mocno zawalony, ale to też i tak jest wynik spodziewany, a nie ponad stan. Ponad stan to na razie zrobił w lidze z Rakowem i Lechem, co pewnie w perspektywie całego sezonu nic nam nie da, ale przynajmniej nie było tych „pewnych” porażek, które były zapowiadane.

Jak zwykle trzeba wspomnieć o sędziach, bo – niespodzianka – jak zwykle zawalili. Sylwestrzak nie dał rady już z Lechią i dostał w prezencie ważny mecz Lech – Legia, znakomity pomysł. Jego głównym błędem było niewyrzucenie Charatina od razu, bo było to widoczne od razu z boiska. Sytuacji z ręką Rose’a miał prawo nie widzieć, ale tutaj wchodzi VAR, który, obsługiwany przez tych samych słabych sędziów… cóż, też nie działa tak jak powinien. Należy to powtarzać co kolejkę, poziom arbitrów w tej lidze jest równie słaby jak zawodników, choć uważam, że nawet tak ciency piłkarze jak ci w naszej lidze nie zasługują na tak poważne błędy sędziów, i to mimo wsparcia technologii. To i tak się skończy tak samo jak zwykle, pokrzyczeli, pojęczeli i już po rewolucji. Nawet zmiany w PZPN nic nie dały, bo wiadomo, że tak łatwo to nie działa, ale na razie nie ma powodów do optymizmu, że coś zmieni się na przykład u podstaw.

Mimo że w tabeli wciąż mamy mniejszą stratę do czwartego miejsca niż przewagę nad spadkowym, wyniki nasz i Lechii nie pozostawiają większych złudzeń. 10 punktów straty już miewaliśmy i ją odrabialiśmy, ale nie na tym etapie sezonu i mając nieco lepsze składy. Nawet przy naszym zwycięstwie nie byłoby korzystnie, bo strata zostałaby ta sama co przed kolejką, a meczów do rozegrania mniej. Teraz, biorąc pod uwagę, że Piast też jest kandydatem do czwartego miejsca, w następnej kolejce jest mecz, w którym teoretycznie można zamieszać, gdybyśmy wygrali. Jednak nadal trzeba w pierwszej kolejności patrzeć na matematyczne utrzymanie, którego jeszcze nie mamy, a potem prawdopodobnie już tylko dograć sezon.

#kimbalegia #legia