Wpis z mikrobloga

#pasta #takbylo #truestory #heheszki

W podstawówce wielu się ze mnie podśmiechiwało, że #!$%@? nad ortografią i tabliczką mnożenia tylko po to, żeby dostać na koniec roku głupią książkę, zupełnie nieprzydatną i nudną, coś jak słownik antonimów albo przewodnik po polskich parkach narodowych. Trudno, znosiłam to, mimo że w gestach złośliwości wlewano mi do butów na wf mleko czekoladowe albo wrzucano starą kanapkę na dno plecaka. Ale wiecie co? Już wtedy wiedziałam, że to tylko oznaka ich słabości. Dokuczali mi, ale ja wiedziałam, że to po prostu ich szczeniackie zagrywki. Zazdrościli mi, i okazywali to w najgłupszy sposób, dzięki czemu szybko to wykorzystałam. W czwartej klasie moja ciężka praca nad samodoskonaleniem zamieniła się w doskonały i obrotny biznes. Zadania domowe sprzedawałam taniej, gdy te robaki musiały je przepisywać w kiblu, 2x drożej liczyłam za kserówki zrobione u siebie w domu. Te tępaki nawet się nie orientowały, że równie dobrze mogłyby zrobić kolejne kserokopie w bibliotece, bo nawet nie wiedzieli, że taka istnieje, przez co moje ksera szły jak ciepłe bułeczki. Ćwiczenia z przyrki i matmy zawsze miały największą sprzedaż. Gramatyka i ćwiczenia ortograficzne z polskiego chodziły po zawyżonych cenach, bo chciałam jakoś zmotywować tych debili do choćby najmniejszej refleksji nad swoją głupotą, ale gdzie tam. Łatwiej było wydać ziko za jedną kartkę A4 niż obudzić do pracy te nędzne szare komórki. Najprzyjemniejsza była jednak produkcja ściąg. Nie dość, że sama się uczyłam, to skondensowane notatki można było wydrukować na mniejszej ilości papieru, przez co dużo oszczędzałam. Jak możecie się domyśleć, ściągi były wysokiej jakości i nigdy nie zawodziły, były jednak towarem luksusowym, którym obracałam za piątaka. Najczęściej po kilka osób zrzucało się po złotówie, a na sprawdzianie próbowało podawać sobie ściągę z ręki do ręki. To czy wpadli, nie było już moim problemem. Tworzyłam je nawet na różnych rodzajach papieru, aby wszystkie ściągi w szkole nie wyglądały razem podejrzanie. Szybko stałam się najpopularniejszym dilerem wiedzy w swojej podgimbazie. Nawet pierwszoklasiści zaraz po pasowaniu byli uświadamiani o tym tajnym systemie i skutecznie ostrzegani przez moją wierną świtę kujonów, że jakiekolwiek podburzanie go może się skończyć połamaniem ulubionego ołówka. Jednak jednoosobowe przedsiębiorstwo stanęło w obliczu zagrożenia, gdy z miesiąca na miesiąc średnie uczniów klas czwartych gwałtownie podskoczyły. Nauczyciele odbyli specjalne zebranie, na którym starali się ustalić, co jest przyczyną tak zaskakującego skoku w wynikach. Bez jednoznacznego wniosku, postanowiono wszcząć śledztwo w tej sprawie. I to akurat przed sprawdzianem z przyry. Wiadomo, nauka ścisła nie jest dla każdego, prawo Archimedesa i określanie kierunku wiatru to nie lada wyzwanie. Wiedząc doskonale o zaistniałym zebraniu wśród grona pedagogicznego, przygotowałam dla każdego ściągę w promocyjnej cenie 50 groszy za sztukę. Dzieciaki niemal się zabijały myśląc, że nie starczy dla wszystkich, coś jak ludzie na wyprzedaży Crocsów w Lidlu. Jednak gdy każdy już otrzymał swoją nienaganną ściągę, ziarno zostało zasiane, i w bardzo krótkim czasie miało wydać plon. Gdy przyszedł czas na sprawdzian z przyrody, tradycyjnie siedząc w pierwszej ławce przed biurkiem rozwiązywałam spokojnie wszystkie zadania, czekając tylko na nieoczekiwaną interwencję nauczycielki. Po jakichś 5 minutach pisania, nauczycielka wstała, i zaczęła dokładnie przyglądać się wszystkim piszącym chodząc wokół rzędów ławek. Żeby być pewną, iż wszyscy #!$%@?ą, każdemu napisałam inną wersję obiegu wody w przyrodzie. Jeden typek nawet napisał, że woda bierze się z ludzi gdy sikają XD Od tamtej pory nikt mnie nie obrażał, każdy zdawał sobie sprawę, że jego sytuacja edukacyjna jest w moich rękach. Łykali jak młode pelikany wszystko, co im dostarczałam. Przy moim większym zainteresowaniu tymi nędznikami mogłam stworzyć nawet własną sektę, ale ta banda kretynów i tak nadawałaby się tylko do sprzątania gówna po moim psie. Gdy skończyłam podstawówkę, ludzie mieli nadzieję i wznosili modły, aby trafić do tej samej gimbazy co ja, jednak żadnemu z nich się nie powiodło. Jak się domyślacie, nie była to dla mnie wielka strata. Przez trzy lata zdążyłam nakupować shoków i chrupek bingo na całe swoje życie. To były najpiękniejsze lata mojego życia i prawdopodobnie najlepszy biznes, jaki utworzyłam w swoim życiu.
  • 19
głupią książkę, zupełnie nieprzydatną i nudną, coś jak przewodnik po polskich parkach narodowych. T


@aperek: W podstawówce dałbym się za taką książkę o parkach narodowych pokroić, tak od 2-3 klasy rodzice kupowali mi wszystko co się wtedy ukazywało w tematyce przyrodniczej. I pamiętam w 1 klasie jak na koniec roku dostałem książkę z bajkami. No byłem #!$%@?, bo wtedy jeszcze miałem fazę na dinozaury, paleontologię, z wolna też ornitologię, a tutaj