Wpis z mikrobloga

411961 - 603 = 411358

Druga próba zaliczenia #szejset, tym razem udana

Próba zaczęła się już w piątek o godzinie 20, bo taki miałem plan. Mimo zapowiedzi złej pogody, postanowiłem nie odkładać startu na kolejny dzień czy kolejny weekend. Tak miałem zaplanowane! Los chciał, że na 95 kilometrze, na wyjeździe z Węgrowa, jakaś menda rozbiła butelkę na ulicy, a ja w ciemności zauważyłem ją za późno i przecinam tylną oponę. To był koniec jazdy. Opony zapasowej nie zabieram, za dużo waży i zajmuje wiele miejsca, a ryzyko jej zniszczenia jest niewielkie, jak widać, nie dość niewielkie. Wykonuję telefon, do kochanej i niezwykle wyrozumiałej żony i po niecałych dwóch godzinach siedzę w samochodzie w drodze powrotnej do domu. Jestem przekonany, że kolejna próba za rok, bo w tym nie znajdę już czasu. Rano podejmuję decyzję. Mimo zarwania nocy i zmarnowania sporej ilości energii postanawiam, że dziś wystartuję jeszcze raz, nie będę czekał kolejnego roku. Pogoda w sobotę jest strasznie paskudna, a więc to że w piątek miałem pecha, jest jednak trochę szczęściem, bo nie muszę z nią walczyć. W dzień próbuję trochę się przespać, bo mam na koncie tylko cztery godziny snu z nocy, ale nie udaje się, we krwi jest już za dużo adrenaliny.
Przychodzi godzina dwudziesta i startuję. Wita mnie ciepła, pochmurna noc, choć pada mżawka. Jedzie się jak to w nocy. Niewielki ruch, nic nie widać, a raz na jakiś czas słychać dochodzące z lasu dźwięki łamanych gałęzi. Trzeba być maksymalnie skupionym, bo chwila nieuwagi może wiele kosztować, czego doświadczyłem dzień wcześniej. W Sokołowie uzupełniam bidony, przejeżdżam przez Bug, później Drohiczyn, którego nawet nie zauważam i dalej już w dół, wzdłuż granicy. Stacja Orlen w Sarnakach okazuje się nie być całodobową i muszę przejść w tryb oszczędzania picia, bo dolewki nie będzie. W Konstantynowie mają swoje dni i kręci się pełno pijanych ludzi. Jadę dalej i zonk. Widzę coś pięknego i ostro bogatego, Pałac w Janowie Podlaskim. No jest szał. Oświetlenie nocne robi wrażenie, ale telefon nie potrafi tego uwiecznić. Na wiadukcie nad trasą 62 dochodzi do groźnej sytuacji. Zakończony jest on dziwnymi kratkami. Ta na zjeździe łapie mnie za przednie koło i zrzuca z roweru. Szybkie oględziny, obręcz jest uszczerbiona, ale prosta. Można jechać dalej ograniczając używanie hamulca na tym kole. Trochę mniej szczęścia i byłby koniec wycieczki. Dojeżdżam do Terespola, gdzie w całodobowej (sic!) Biedronce, zaopatruję się prowiant. Na parkingu tylko wschodnie blachy, dziwna sytuacja. Jeszcze dziwniejsze jest to, ze na pobliskim blokowisku, ludzie trzymają rowery w stojakach na dworze. Co tam nie kradną? Jest już właściwie dzień, a kilkanaście minut później, słońce znajduje kawałek miejsca między chmurami, żeby pokazać, że już wstało. W drodze do Włodawy trafiam na GreenVelo. Nawet dobrze to zrobione. Asfaltowa ścieżka prowadzi przez kilkanaście kilometrów, do samego miasta. Na stacji paliw robię sobie bufet, zjadam dwie kanapki na ciepło, kawa i dalej, trzeba jechać, bo czasu nie ma. Ciężkie chmury zamieniają się w obłoczki, robi się ciepło i przyjemnie, choć wieje męczący wiatr. Kilometry lecą, okolice nudne, drogi słabej jakości, a do tego są problemy żeby naleźć otwarty sklep. Nie mogę się doczekać powrotu do cywilizacji, bo rejony Nadbużańskie, to prawdziwa pustynia. Trasy ubywa, ale nic się nie dzieje, jest nuda. W końcu mijam kopalnie Bogdanka i jestem w Łęcznej. Obmywam się w fontannie, bo upał już doskwiera mocno i pędzę do Garbowa, na bufet. Żona się zaoferowała, że przyjedzie z jedzeniem, więc zjem smaczne spaghetti, a nie byle co byle szybciej. Chwila rozmowy, odpoczynku i czas jechać dalej. Zostało do przejechania 135 kilometrów i prawie sześć godzin, raczej się wyrobię. Jak wiadomo, jak jest za dobrze, to coś się zepsuje. Za Nałęczowem trafiam do Wąwolnicy, fajny wąwóz, trochę pod górkę i na koniec szuter! Muszę prowadzić rower, żeby nie złapać kapcia. Do Kazimierza jadę czymś co tylko z nazwy jest drogę. Dziury, łaty i syf. Udaje się szczęśliwie pokonać ten ciężki odcinek, jednak tracę kilkanaście minut. Szybko, lawirując między masami ludzi, przeskakuję przez Kazimierz i już widzę [Puławy 12]. Za Puławami uzupełniam picie i kieruję się do Pionek. Przez kilka kilometrów jadę ruchliwą drogą. Kierowcy nerwusy i piraci. Zero mózgu i pojęcia jakie zagrożenie dla rowerzysty stwarzają. Przez Pionki tylko przejeżdżam i już jestem w Parku Kozienickim. Jest cień, dobry asfalt i mało samochodów. Raj. Jest też silne zmęczenie, które skumulowało się od piątku. Czuję, że doszedłem do granicy swoich możliwości i mimo, że nogi kręcą, to głowa już nie reaguje. Wiem, że w każdej chwili mogę stracić kontrole nad rowerem. Jedzenie już nie wchodzi, mogę tylko pić. Decyduję, że kończę jazdę na 600km w Warce. Dobrze, że zostało niewiele kilometrów. Przed samą metą pojawia się we mnie jakaś nowa energia, ale nie ufam jej i nie zmieniam zdania. Wyzwanie udaje się zaliczyć, dziś niczego więcej poza prysznicem już nie potrzebuję. Dałem z siebie wszystko. Mimo niesprzyjających okoliczności, podjąłem ogromne wyzwanie i udało się je ukończyć. Mogłem jechać do 650km, ale nawet ja, muszę czasem odpuścić!

Statystyki:

Dystans: 603 km
Czas: ◷22:09:37
Średnie tempo: 2:12 min/km
Średnia prędkość: 27,19 km/h
Kalorie: 25202 kcal
Średni puls: ❤69.8bpm
Maksymalny puls: ❤165bpm

W tym tygodniu to już 603km!
#rowerowyrownik #ruszwarszawa #100km #200km #300km #400km #500km #600km
Pobierz michnic - 411961 - 603 = 411358

Druga próba zaliczenia #szejset, tym razem udana

...
źródło: comment_00p3wsvqZpuyfvSir2GV4klMN5vl5sJ5.jpg
  • 28
W ogóle co to za pomysł, żeby podawać czas jazdy bez przerw?


@michnic: Ja tam z dwojga czasów (całkowitego i jazdy) wolę czas jazdy, ale faktycznie dużej różnicy by im nie zrobiło jakby wyświetlili czas całkowity.
Po prostu zastanawiałem się skąd ta różnica i czy czasem nie zrobiłeś 600 z większym zapasem.
@brachistochrona: Czas jazdy, to jak mierzenie chu.... z kręgosłupem, takie jest moje stanowisko w tej sprawie. Łatwiej jest przejechać 3x200km, robiąc 3-4 godziny przerwy pomiędzy każdym odcinkiem. Dla mnie takie sztuczki się nie liczą, tylko czas całkowity daje obraz tego co potrafisz. Tak samo nie liczy się dla mnie dystans jednego przejazdu podczas którego była przerwa dłuższa niż godzinę lub spanie na trasie. To już nie jest jeden przejazd, tylko kilka
@michnic: szacuneczek. W końcu się udało :) Chyba niezbyt dobre rejony wybrałeś jak na taką trasę?

Co do snu masz rację, ale już ta godzina mnie dziwi. Dlaczego akurat godzina a nie pół? Jak jedziesz sobie na wycieczkę i robisz sobie postój na obiad, to rozumiem że kasujesz licznik i zaczynasz nowy przejazd?
Po prostu - liczy sie dystans przejechany w czasie jednej doby i tyle. Nie wiem po co dodatkowe
@byczys: Dzięki.

Ja sobie zawsze stawiam ostre warunki gry ;)
Godzina dlatego, bo to jest dosyć czasu, żeby spokojnie zjeść (poczekać na zamówienie) i chwilę odpocząć (mycie, leżakowanie itp.). Jak robię sobie wycieczkę rowerową, to nie traktuję tego jako wynik sportowy i nigdy takowa nie będzie trwała doby, bo wycieczka nocą ma dla mnie średni sens, chyba że taki byłby jej cel. A jak spanie, to jak pisałem powyżej, nie jest
@michnic: Twardy zawodnik z Ciebie! Gratuluję.
Zawitałeś w moje rodzinne strony. Ten wiadukt przejeżdżam za każdym razem jak jadę do Janowa Podlaskiego. Kusi żeby sobie przycisnąć na zjeździe ale trzeba niestety uważać na łączenia tych płyt.
Graty, graty raz jeszcze, bo do wpisu dotarłem dopiero dziś.

Dojeżdżam do Terespola, gdzie w całodobowej (sic!) Biedronce


@michnic: Heh, mam zdjęcie z tej Biedronki z tamtego roku, jako fenomen na skalę światową.