Wpis z mikrobloga

Lecimy z #zywotsplatcha dalej. Jako, że teraz #imigranci już nie są na topie a #4konserwy i #neuropa teraz prowadzą nieustającą walkę o zwycięstwo w wyborach, to przeskoczymy jeden odcinek z krajem na południu Europy, i lecimy prosto na bliski wschód. Jako, żem łakomy na plusy to się podpinam do #podroze, bo piszę co nieco o obczyźnie.

Z tytułu współpracy ze swoim kontrahentem musiałem odwiedzić Oman kilka razy. W przeciągu ostatnich 2 lat spędziłem w tym kraju ponad 2 miesiące. Na pewno nie mogę szczekać na ten temat tyle co ludzie żyjący w #dubaj, za to mogę dokładnie opisać jak to wyglądało z punktu widzenia polaka-cebulaka kiedy wpada ze swoich przymrozków prosto do kraju, w którym panuje #islam. Nie na wakacje w Egipcie, Tunezji czy innym kraju, a po prostu do roboty, gdzie się spotyka ludzi.

Mój pierwszy wyjazd rzeczywiście miał miejsce w czasie gdy u nas były przymrozki. Listopad 2013. Misja - wdrożenie pierwszej wersji systemu, dopięcie integracji z dwoma systemami zewnętrznymi. Czas - 12 dni. Wylot w niedzielę rano do Frankfurtu, super weekend bulwo, tam przesiadka na Messerschmitt Bf 110, i lecimy robić porządek z tym islamskim barachłem. Problem w tym, że już trochę motłochu nabiło się do luku. Nie wiem po co, ale wygląda na to, że po coś wracają (po kozy?!). Na pewno nie po psa, może po rodzinę? Ja na bogato, w biznes klas (za mile wypierdziane w lotach do Niemiec), obok siedzi jakiś angol z torbą BP. Sobie myślę, że nie jestem taki cebulak skoro on zapierdziela z torbą ze stacji benzynowej ( ͡° ͜ʖ ͡°). Lot trochę się dłuży, po drodze przelatujemy nad Turcją, ale jej nie bombardujemy, tym nie mniej ze sporym zaniepokojeniem patrzę, że pilot kieruje się nad Iran, a to przecież nie cel naszej wyprawy! Mówię sobie - może jakąś bombkę się puści czy jak, tak dla hecy? Kij, nie było przyzwolenia, więc olałem temat. Pomijam międzylądowanie w Abudabi, lecimy do Maskat.

Podchodzimy do lądowania (a gdzie bombardowanie!!) na luzie, widać jak w pustynię ucieka oświetlona nitka asfaltu. Bum, jesteśmy na ziemi, prawie nic nie widać bo ciemno, dostrzegam jedynie trawę wyrastającą spomiędzy płyt lotniska. Wyskakuję z samolotu, jest prawie północ, a tam +20C na plusie, lekki szok termiczny, bo ja na długim rękawie, momentalnie zaczynam się pocić i marnować 6h klimy lufthansy. Noo ładne wakacje się zapowiadają. Lotnisko z zewnątrz nie powala na kolana, taka budka na 2 piętra z łukami przy wejściu. Podjeżdża bus, wyrzuca nas pod budynkiem, przebijamy się przez szklane drzwi a tam już stoi jakiś arab. Może dobijemy jakiegoś targu i pojadę swoim wielbłądem do hotelu? Wali od niego na 2 metry, jakimś kwiatami czy coś. NIE, k*rwa, mówi wizę kup. Do wiz już kolejka bo się kręciłem jak smród po gaciach zamiast pójść za gościem z torbą BP. Najwyraźniej ten cebulak orientuje się tu lepiej. Po odstaniu swojego kolejna lekcja stoickiej cierpliwości, kontrola paszportowa. Obok widzę oddzielną kolejkę dla "paciatych", dla uogólnienia przyjmijmy że dalej będę nazywał ich hindusami. Owa kolejka jest 5x dłuższa, modlę się żebyśmy się nie wymieszali, bo tylko się czas wydłuży i prędzej zasnę niż dostanę stempel. Z boku za jakimś parawanem widzę, że jest druga kolejka dla hindusów, z tym że tam nie stawiają im stempli a skanują odciski palców (chyba z obydwu dłoni) i patrzą w oczy czymś takim jak u okulisty. Nie sądzę, że to było darmowe sprawdzanie wad wzroku a dogłębna weryfikacja na podstawie informacji biometrycznych. Zupełnie jak w USA, jak przyjeżdżasz to sprawdzają paluchy i zapisują. Żadne przestępstwo obcokrajowcowi nie ujdzie na sucho.
W końcu dobijam się do boksu, w którym siedzi Pan w turbanie. Standardowe pytanie po co, jak i dlaczego tu jestem. Oczywiście na wczasy, i "spotkać się z klientem", domyślam się że jak bym chciał do roboty to czeka mnie wspólna kolejka z hindi. Jest stempel, jest radość, moja stopa w końcu staje w kraju arabskim. Szukam swojej walizy. Nie ma. #!$%@?. No ładnie. Patrzę, że na pasie, na którym są bomby z Frankfurtu nic się nie kręci. Zdenerwowany zaczynam się rozglądać, gdzieś po drugiej stronie stoi gromada waliz i ludzie przebierają i szukają. A co mi tam, poszukam i ja. Może znajdę coś? :) Ha, gdzieś tam za innymi walizami i pudłami (tak pudłami!) jest i moja. Zadziwiające, mają hindusa, który stoi i "tylko" ściąga bagaże, żeby było miejsce na kolejne. Tutaj możecie sobie wyobrazić - człowiek o wzroście 160 cm, drobnej postury, który przewala paki ważące do 20-30 kg (30 to limit w 1st class). Mały, a przynajmniej jego cumple, w tańcu się nie pier*olą, moja nowa waliza z błyszczącego plastiku już porysowana. ( ͡° ʖ̯ ͡°)
Jako, że na misję nie zostałem wysłany sam czekam na towarzysza broni, który ma przylecieć za 40-50 minut. Oglądam sobie ludzi, którzy wychodzą. Goście w białych sutannach (dishdash), babki w czarnych, chyba co by się nikt nie pomylił ;D i nie zmacał przypadkiem araba. Część kobiet ma zasłonięte twarze, ale spora część nie. Zdecydowanie odróżniają się hinduski, które są ubrane w kolorowe fatałaszki, takie zawijane jak w filmach o Maharadży, które pamiętam z dzieciństwa. Widać też ludzi w strojach europejskich, również kobiety. Nikt zbytnio się nie krępuje. Większość dziarsko smaruje w sandałach. :-) Trafia się też jakiś arab ubrany po europejsku, który głośno rozmawia przez telefon. Ich język brzmi jak by zawsze byli zbulwersowani, ale ten przypadek to gula lvl 1000. Podchodzi do niego gościu w mundurze coś tam gadają, zaprasza go do kabinki za szkłem weneckim. Więcej go nie widziałem. Jest też kilku gości, którzy prowadzą po dwie "samice", ciężko wywnioskować czy to matka i córka czy też dwie żony, bo zazwyczaj jest między nimi spora różnica wieku i równie dobrze młodsza może być kochanicą jak i panną na wydaniu. Faceci w białych fartuchach odróżniają się nakryciem głowy - zwyczajowo kawałek materiału. Jedni mają czarne opaski, inni czerwone. Jeszcze inni mają biało-czerwoną kratę. Co ciekawe, są bardzo różne kolory skóry - od kawy z mlekiem po ciemny asfalt. Omańczycy noszą turbany lub takie dziwne czapki bez daszków. Turban podobno jest nakryciem oficjalnym - porównywanym przez nich do krawatu, wraz z białym dishdash znaczy tyle co garnitur. Jako, że lot kolegi był spóźniony to miałem kilka chwil, żeby wysłać SMSy. Jedna wiadomość 2 PLN ewentualny szybki numerek z #rozowypasek to wydatek 8 PLN/minuta, tak więc stawki lepsze niż na audiotele. W końcu! Można poczuć się jak klient sex telefonu rozmawiając z własną żoną. ;-)

Do hotelu dotarliśmy około 2 w nocy. Wrażenia z hotelu są hm.. zaskakujące. W środku nocy przy hotelu 4 gwiazdkowym czeka tragarz, który naturalnie podbiega do taksówki i natychmiast zaczyna wyładowywać toboły. Naturalnie jest on hindusem. W recepcji również hindi, który śpiewnie wymawia R. Tak śpiewnie, że często można go nie zrozumieć. Od razu skan paszportów, szybkie skanowanie karty i na pięterko.
Niestety pominąłem zaopatrzenie w sklepie bezcłowym, w związku z czym czekał mnie srogi zawód. W minibarze sama woda. David, jako bardziej świadomy kupił pudełko hainekenów, które i tak okazały się tańsze niż Lech na promie ze Sztokholmu do Gdańska. ;-) [tutaj koniec #polityka i #imigranci ;P]
Zanim rozpakowałem klamoty, spodnie od garnituru, było już wpół do trzeciej. Niezbyt udana podróż, tym bardziej gdy się wie, że pobudka już o 7 rano. Przy śniadaniu zbiórka, omówienie taktyki, spodziewanych problemów. Na miejscu od w tygodni jest już dwóch techników, których widzę pierwszy raz. Byli oni odpowiedzialni za przygotowanie gruntu dla nas - tj. programistów - pospinali kabelki, zainstalowali systemy oraz wszystko to, co konieczne by móc uruchomić nasz magiczny software. Ze względu na to, że firma żydzi na wynajmie aut lądujemy w piątkę w jednym sedanie. Siedzenie obok kierowcy to istny zaszczyt, którym skrupulatnie się dzielimy - za każdym razem ktoś inny. Wszyscy się śmieją, by nie siadać obok Polaka, a przynajmniej żeby pilnować portfel. ( ͡º ͜ʖ͡º)

W ciągu kilku dni udaje nam się zainstalować oprogramowanie oraz spiąć z obydwoma systemami. Wychodzą drobne błędy tj. kodowanie znaków w UTF-8 z big endian, jakieś niedoróbki z FTP i trybem pasywnym, ale już po dwóch dniach od wejścia mamy kompletną integrację z pierwszym systemem. Problemy są z drugim. Po odpytaniu systemu czekamy kilka minut, tylko po to, żeby w odpowiedzi dostawać błędy. Okazuje się, że tego typu zachowanie integrowanego systemu to standard, więc weryfikujemy obsługę wyjątków po naszej stronie po czym zgłaszamy wszystko klientowi. Mamy sesję Skype (które jest zablokowane w Omanie) z przedstawicielem drugiej firmy. Opisujemy problemy. W trybie ekspresowym z Włoch ma się pojawić Carlo. Naturalnie w takiej sytuacji - gdy przed klientem jest dwóch dostawców i jeden narzeka na drugiego - pojawiają się lekkie spięcia. David, jako osoba, która wcześniej spotkała naszego przyszłego włoskiego kolegę (cyt. "bene, why you are making my life so fucking hard"), wie że jest to stary cwaniak i na pewno będziemy musieli przedstawić przed klientem dowody. Na spotkanie do drugiej lokalizacji zabiera nas dyrektor od klienta - on i jego Grand Cheerokie z silnikiem o pojemności 5.7l (tyle wygrać!), wieziemy ze sobą screenshoty i logi. Na miejscu poznaję naszego Włocha, siadamy w salce w obecności naszego zarządcy - araba - i zaczynamy rozmowę. Carlo wcina się w pół słowa i stwierdza "zauważyłem w logach coś nietypowego. Jako, że działamy PROAKTYWNIE wgrałem już poprawkę".. trzeba przyznać - rozegrał nas wzorowo. ;-) Szybciutko sprawdzamy co i jak, zamieniamy kilka kurtuazyjnych zdań odnośnie SLA i kończymy spotkanie po czym wracamy do centrali. Koniec końców zarówno Niemcy, dla których pracowałem jak i Włosi sprzedali dodatkowe oprogramowanie w Omanie, mimo że rozwiązania i jednego i drugiego nie powalały na kolana.

Jako, że była to pierwsza akcja ze spinaniem się z innymi systemami, które to odpytywał nasz system zaprojektowałem oraz napisałem kawałek kodu odpowiedzialny za obsługę interakcji. Całość miała za zadanie odciąć logikę po stronie naszego systemu od mediowania i innych technicznych bolączek. Pech chciał, że kochany Carlo robiąc poprawki kompletnie zmienił interfejs systemu, który wcześniej zwracał 1 zbiór danych dla 1 zapytania. Po jego super poprawkach ilość obsługiwanych zapytań spadła o połowę, za to każde z nich zwracało 2 zbiory danych. Efektem tego było to, że cały centralny koordynator wymagał zmian. W ten oto sposób zaczęły się moje arabskie przeboje - praca od 8 do 14 w centrali a następnie kima od 14:30 do 16:00 i poprawki do godziny 23, a czasami i do północy, z niewielką przerwą na kolację około 19. Zmiana interfejsu wymusiła również aktualizację symulatora (napisanego również przeze mnie), który pomagał reszcie zespołu weryfikować to w zaciszu biura w europie. Jednego dnia napierdzielałem do 2 w nocy, tak że zaspałem na śniadanie i przespałem budzik razem ze wszystkimi nastawionymi alarmami. Koledzy obudzili mnie telefonem z recepcji, że na mnie czekają. ( ͡º ͜ʖ͡º)
Pod koniec pobytu całość śmigała już dość dobrze, jednak pojawił się kolejny szkopuł. System od Carlo miał być uruchomiony w dwóch miejscach, zatem pojawił się wymóg obsługi większej ilości instalacji. Naturalnie obowiązek ten spadł na mnie, przez co zarywałem kolejne noce. Jako, że byłem tylko od kwestii technicznych to na potrzeby prezentacji firma przysłała inne osoby, które wcześniej rozmawiały z klientem o sprawach biznesowych. Osoby te zapewniały mnie, że wymóg, który na mnie spadł nie jest objęty w tej fazie wdrożenia i można sobie dać z tym siana. Jako, że planowałem urlop to nie uśmiechało mi się odwlekanie tego tematu i poprawki oczywiście zacząłem robić. Efekt tego był taki, że jeszcze przed opuszczeniem hotelu w czwartek w nocy robiłem zmiany. Skończyłem je na lotnisku. Kompilacja, testy (nieliczne), weryfikacja manualna - wszystko działa. Pełen sukces. Zamykam laptopa, wsiadam koło 2 AM do lufthansy i wracam do domu.

Mógłbym zakończyć wpis w tym miejscu, gdyby nie to, że w poniedziałek lub wtorek sprawdziłem pocztę. A w niej gorące podziękowania za przepchnięcie dema dla klienta i zaangażowanie zespołu, ze szczególnym imiennym uwzględnieniem tych, którzy byli na miejscu i wykorzystali *symulator* do podmiany niedziałającego systemu Carlo i pokazanie integracji z *wieloma instalacjami*, tak że klient myślał, że są live podłączeni wszędzie. Nic o tym, kto to #!$%@? pisał, poprawiał i zarywał noce. *Nic*.

W zamian tylko telefon przed w Wigilię Bożego Narodzenia, żeby się gotować na kolejne dwa tygodnie wycieczki po styczniu.

Gdzie jest ukryty profit? Mój kontrakt kończył się w grudniu. Jeszcze przed powrotem do kraju wiedziałem że uległ on przedłużeniu, ponieważ została kwestia doinstalowania poprawek z Europy. Pytaniem, które było dla mnie najważniejsze to to, na ile będzie przyszła umowa - naziści z NSDAP zaproponowali 12 miechów, co mi w zasadzie pasowało, nie pasowała mi natomiast zamrożona stawka, którą zaoferowali. Wiedząc, że są w czarnej dupie z terminami grałem na podwyżkę o 60%. Ignaz protestował, twierdząc że jest to wbrew polityce firmy, związkom i tym podobne brednie. Zaproponowałem mu, że skoro tak, to pozwolimy na wygaśnięcie umowy i podpiszemy nową w lutym, na nowych warunkach, ale nie mogę obiecać że nie znajdę czegoś innego. ( ͡º ͜ʖ͡º) Efekt? Podwyżka tylko o "46%" i kontrakt na kolejnych 12 miesięcy.
  • 3