Wpis z mikrobloga

Byłam w ten weekend na #wesele . Czułam się jakbym grała w jakimś kiepskim filmie. Głównym celem podniosłego wydarzenia miało być jak widać po prostu nakręcenie dobrego materiału.

Ja rozumiem, że młodzi chcą mieć piękną, wymuskaną pamiątkę, na której będzie uwieczniona każda chwila dnia, w który wpakowali dużo cebulionów. Jestem jednak zwolenniczką takiej sytuacji, w której wynajęty kamerzysta nieco subtelniej uczestniczy w wydarzeniach. Tymczasem mieliśmy do czynienia z panem aż za bardzo wczuwającym się w rolę reżysera.

Pan młody ze trzy razy wychodził z samochodu, no bo trzeba nagrać z tej i z tej strony. Pomijam fakt, że pannę młodą widział już od rana, krzątając się nerwowo młodzi w zasadzie nie zwracali na siebie uwagi. Przed kamerą rzecz jasna tradycji musiało stać się zadość i trzeba było odegrać wzruszenie, gdy zobaczył ją tego dnia 24 raz.

A statyści? Tfu, goście weselni. No, cóż, na prawdziwe reakcje też nie mogliśmy sobie pozwolić. Pan kamerzysta wyraźnie poinstruował w jakim momencie mamy klaskać. Całe szczęście, inaczej chyba nie wiedzielibyśmy co mamy robić!

Naprawdę to tak musi być? Tak musi wyglądać?

20 lat później na pewno miło będzie oglądać film i przypominać sobie jak to panna młoda zakłada rajstopy. I te #heheszki , bo młodzi wchodzą na końcu do sypialni. Bardzo oryginalne zakończenie, pozdrawiam serdecznie.

#boldupy #slub #problemypierwszegoswiata
  • 4