Wpis z mikrobloga

Shigatsu wa Kimi no Uso jest jak ciepła, letnia bryza, jak liść kwiatu wiśni, którego prawdopodobnie nigdy w prawdziwym życiu nie zobaczę, jak blask księżyca przy rozgwieżdżonym niebie. Seria, którą zacząłem oglądać w ramach rozrywki, a skończyłem wiedząc, że wywarła realny wpływ na moje życie. Ona jest gdzieś tam w moim serduszku. W takim najmniej dostępnym miejscu, żebym nie mógł jej wyjąć, ale przy okazji w miejscu dobrym strategicznie, bym nigdy nie mógł o niej zapomnieć.

Płaczę gdy to piszę. Może dlatego, że znowu złapał mnie katar, ale sam jeden czynnik definitywnie nie wystarczy, by powalić kogoś takiego, jak ja. Znalazłem cel w życiu. Chcę być dobrym człowiekiem. Chcę zmieniać życia innych. Chcę poprawić czyjś humor, przybliżyć mu nieba, pokazać tej osobie, że dla każdego na Ziemi jest jakiś plan. Nawet jeżeli to nie jest plan, by zrobić coś dla siebie, może pomóc zrobić coś innym. Żyć pełną piersią i być sobą.

Więc o czym opowiada Shigatsu?

Kousei Arima, młodociany pianista-geniusz, przeżywa kompletne załamanie od śmierci matki. Gdy tylko podejmuje próbę gry na pianinie, przestaje cokolwiek słyszeć, cały czas czując się winnym. Od dziecka uczony był, by grać każdą nutę najdokładniej jak potrafi. Nie wychodzić poza ramy, wstrzeliwać się idealnie w schemat. Dlatego nuty są dla niego przekleństwem. Od kilku lat żyje z dnia na dzień, zaniedbując swój talent, licząc na bycie absolutnie przeciętnym uczniem.

Jego życie zaczyna się zmieniać, gdy pewnej wiosny na tle kwiatów wiśni spostrzega blondynkę w jego wieku. Jej muzyka momentalnie porwała Kouseia. Błysk w jej oczach, jej entuzjazm, zaczynają stopniowo przechodzić na pianistę. A może to, że dla niej muzyka jest czymś więcej, niż serią dźwięków do naśladowania? Uosobienie wolności, którego Kousei potrzebował w swoim życiu...

Poza główną parą postaci, Kouseiem Arimą i Kaori Miyazono, przez ekran przewija się jeszcze bardzo szeroka gama regularnie wprowadzanych postaci drugoplanowych. Oni też są zdesperowani, też się boją. Płaczą, krzyczą, cieszą się. Tsubaki Sawabe, która dopiero po latach znajomości uświadamia sobie swoją miłość. Kocha i chce być kochana. Ryouta Watari, który wie, że nigdy nie dorówna pianiście, ale zawsze stara się zachowywać uśmiech. Hiroko Seto, która jest jak kochająca matka, podnosi Kouseia na nogi w trudnych momentach i zawsze stara się żyć dla innych, a nie dla siebie. Emi Igawę, Takeshiego Aizę i jego siostrę Nagi, za dążenie do swoich marzeń. Za podkreślanie swoich celów na każdym kroku. Za marzenie.

W tym anime nie ma żadnych czarnych charakterów. Są rywale, jest walka wewnętrzna, ale nie ma złych postaci. Każda minuta niesie ze sobą niewiarygodne pokłady ciepełka, a ostatnie odcinki potrafią w dwadzieścia minut rozstroić na cały weekend. Muzyka klasyczna, która jest rdzeniem serii, jest silnie zależna od emocji bohaterów. Ten sam utwór potrafi być grany na wiele różnych sposobów. Przyznam szczerze, że to anime pozwoliło mi wreszcie docenić geniusz muzyki klasycznej. Chciałbym kiedyś umieć grać na pianinie...

Bardzo mocną stroną tej serii bez wątpienia jest animacja. Tła, które oddają emocje wewnętrzne bohaterów - raz deszcz, raz kwiaty wiśni, raz padający śnieg, raz zachód słońca, czy gwiazdy na niebie. Gra na pianinie czy na skrzypcach przedstawiona jest z ogromną ilością szczegółów i dopasowana jest do muzyki w tle. Oglądanie tego w 60FPS to bajka.
I chociaż fabuła była dość przewidywalna, to jednak od kilkunastu tygodni ciągle czekałem z niecierpliwością na czwartek o godzinie 20:00. Nie, żeby wiedzieć co się dzisiaj stanie. Tylko żeby zostać zainspirowanym. Żeby wziąć życie w swoje ręce. Żeby móc wstać i krzyknąć "OD DZISIAJ STAJĘ SIĘ LEPSZYM CZŁOWIEKIEM!"

Jak ja sobie poradzę za tydzień w czwartek? Co ja będę wtedy robił?

To anime to magia. Coś cudownego, coś, co będę chciał pokazać moim dzieciom, gdy już będę je miał. Warto jest mieć marzenia. Warto jest żyć dla innych. Choćby dlatego, by móc zobaczyć ich uśmiech. A może dlatego, by poczuć się spełnionym?

Dawno niczemu nie dałem dziesiątki. Jak dotąd, tylko pięć serii na mojej liście zasłużyło na dziesiątkę. Dziś do tego "elitarnego" grona wkracza historia dwojga muzyków. Będę tęsknił. Obiecuję, że nie zapomnę. A jak zapomnę, to obejrzę jeszcze raz.
MAJ-STER-SZTYK. Od początku, aż do samiutkiego końca.

Kurde. Rozpłakałem się jeszcze bardziej niż na początku pisania tekstu.
Nie wierzę, że to już koniec...

@ryhu: Czekałeś na takie zakończenie? Bo jak dla mnie jest to najlepsze, co mogło się przytrafić :)
#anime #shigatsuwakiminouso #joookubpoleca #muzykazanime #theishter
j.....b - Shigatsu wa Kimi no Uso jest jak ciepła, letnia bryza, jak liść kwiatu wiśn...
  • 24
@joookub: Mnie nie chwyciło za serce, nie czuje, żeby Szyjogatsu odmieniło moje życie. Historia była ciepła i stosunkowo fajna, chociaż czasami męczyła dłużyznami. Najmocniej irytowało mnie niemal ciągłe gadanie podczas występów, które momentami rozpraszało i dawało w pysk interpretacją, chociaż trudno się takiemu zagraniu dziwić.
Imho takie 7.5/10 głównie za słodkie zakończenie z Tsubaki i stosunkowo gorzkie z Watarim, którzy, dla mnie, stanowili ciekawszą parę bohaterów niż Kousei i Kaori.
@ayasecon: Naprodukowałem się też dla Ciebie, bo pytałeś się czemu tak czekam na ten odcinek, mimo że wiem co się zdarzy ;)
Nie wiem. Poczułem potrzebę podzielenia się z Wami moją opinią. Może zacznę zmienianie żyć innych właśnie od takich tekstów :)

@ParsecV: Wiesz, z mojej perspektywy właśnie te dłużyzny dodawały serii uroku. Dało się historię zamknąć w 12 odcinkach, ale wtedy aż tak bardzo by mi się nie spodobała.
@joookub:
Życzyłem Kaori śmierci, a teraz naprawdę umarła i trochę mi wstyd ( ͡° ʖ̯ ͡°).

Generalnie ending mnie wzruszył, ale mój pogląd na to anime dużo się nie zmienił.
Nie będę wam psuł uniesień, bo moja opinia i tak jest dosyć subiektywna ( )