Wpis z mikrobloga

#postmanstories

Jak co miesiąc o tej porze zmierzałem do domu pani D. Podchodzę do bramki. Naciskam dzwonek. Otwierają się drzwi domu. Córka pani D. macha, że mogę wchodzić. Mijam uwiązanego do budy psa. Ujada przeraźliwie. Dobrze ci tak - myślę sobie, bo to bydle już nie raz przyprawiło mnie o zawał gdy biegło w moją stronę. Wchodzę po niewysokich betonowych schodach. Naciskam klamkę i śmiało wchodzę do środka.
- Ja do pani D. Jest u siebie? - pytam z trochę udawanym uśmiechem gdyż dzień jakiś dziwnie męczący, stresujący i melancholijny zarazem. Patrzę na schody prowadzące na piętro, gdzie pani D. miała swój pokój z kuchnią i tarasem.
- Niestety już się pan z nią nie spotka - drżącym głosem odpowiedziała córka - Mama zmarła w niedzielę.
Nogi się pode mną ugięły. Resztki dobrego samopoczucia zniknęły. Popatrzyłem na córkę pani D., miała łzy w oczach, patrzyła jakoś tępo. Szybko opuściłem wzrok. Nie podniosłem go przez resztę rozmowy. Wstrząśnięty, bełkocząc, łamiącym się głosem poinformowałem, że muszę odesłać pieniądze, że ZUS się do nich zgłosi, że przepraszam, że do widzenia. Wyszedłem. Pies już nie szczekał, a może go nie słyszałem. Szybko minąłem furtkę. Odszedłem kilka kroków i nagle zatrzymałem się w pół kroku. Posmutniałem momentalnie, uroniłem łzę. Poczułem się jakbym stracił członka rodziny.

Pani D. była mi zupełnie obcą osobą. Odwiedzałem ją tylko raz w miesiącu aby wypłacić emeryturę. Wchodziłem po wcześniej wspomnianych schodach, witałem się w progu jej pokoju, głaskałem kota, który wybiegał na spotkanie, siadałem na miękkiej kanapie i wypłacałem pieniądze. Czasami na tym się kończyło nasze spotkanie a czasami rozmawialiśmy.

Panie D. wiele w swoim życiu przeżyła. Pochodziła ze Śląska. Tuż po wojnie wsiadła razem z mamą i siostrą do pociągu. Ruszyły w długą drogę aby znaleźć nowe miejsce do życia. Trafiły do miejsca gdzie mieszkała pani D. Po wielu latach matka zmarła a siostra wróciła na południe. Ona została.

Czasami opowiadała historie z czasów wojny, a raczej to co pamiętała, bo była wtedy dzieckiem. Siedziałem wtedy jak zaczarowany i słuchałem. Podczas jednego z takich posiedzeń opowiedziała mi coś w co nie mogłem uwierzyć a co upewniło mnie, że wojna to okrucieństwo.

Pani D. miała wtedy dziewięć lat. Koniec wojny był bliski, a raczej bliskie było wyzwolenie Śląska przez Armię Czerwoną. Jesień 1944 roku. Panie D. bawiła się z koleżanką na podwórku kamienicy w której mieszkały. Ulicą przechodził niemiecki patrol, wszedł na podwórko. Jeden z Niemców poprosił aby dziewczynki podeszły do niego. Pani D. nie pamiętała gdzie byli rodzice, nie pamiętała czy obserwowali tą scenę. Podeszły. Poczęstował je jakimś słodyczem. Coś do nich mówił. Wstał i pokazał, że mogą odejść. Dziewczynki się odwróciły i zaczęły odchodzić. Nagle padł strzał. Koleżanka pani D. upadła na ziemię. Pani D. wspominała, że stała tak bardzo długo i patrzyła się na koleżankę. Tyle pamiętała z tego zdarzenia.

Dzisiaj przypomniałem sobie tą historię. Przypomniałem sobie gdy stanąłem w pół kroku. Zapaliłem papierosa aby poukładać myśli zanim pójdę dalej. Zapaliłem go z radością i ku czci pani D. Nie raz wspominała, że zakurzyłaby sobie ale wiek już nie pozwala. Czasami miałem wrażenie, że traktuje mnie jak wnuczka. Czasami miałem wrażenie, że ja traktuję ją jak babcię.

Przywiązywanie się do ludzi bywa bolesne. Naprawdę cholernie bolesne.

#feels #truestory #sadstory i jednocześnie #coolstory pani D.

PS. Wybaczcie kolejny melancholijny wpis jednak takie historie i myśli mi się ostatnio przytrafiają.
  • 8
@Old_Postman: Historia mająca swój smutny finał który pokazuje jak bardzo przywiązujemy się do rzeczy z pozoru prozaicznych i do osób które tak naprawdę są nam obce. Opowieść smutna ale jak Twoja każda czyta się ją z wielkim zaciekawieniem. Jeżeli jeszcze tego nie zrobiłeś - pomyśl nad pisaniem do gazet/portali. Nie jestem ekspertem ale Twoje teksty czyta się BARDZO lekko i ogólnie tak, jakby człowiek sam tę historię przeżywał i odczuwał. Myślę,