Zawsze miałam trochę bardziej pod górkę niż inni ludzie. Z racji tego od najmłodszych lat tulalam się po psychologach i psychiatrach. Jako 13 latka dostałam już pierwsze piguly antydepresyjne. Kiepska sytuacja w domu od najmłodszych lat, różne fobie, szykanowanie przez rówieśników, kompleksy... mogłabym wymieniać jeszcze długo. Pomimo wszystko poszłam do pracy i na studia. Ukończyłam pierwszy stopień, postanowilam iść na mgr., ale dalej miałam gównożycie. Nie było mnie stać na wyprowadzenie się z toksycznego domu, pakowalam się wręcz w patologiczne związki, nie mogłam znaleźć pracy na stałe. Depresja na pełnej k----e. Myslam, że gorzej być nie może. W pewnym momencie moja rodzicielka stwierdziła BASTA. Wspólna wyprowadzka. Pomimo tylu krzywd w rodzinnym domu, nie mogłam się z tym pogodzić. Dodatkowo zamartwiałam się tym, że nie mam pracy i nie jestem w stanie pomóc w opłacaniu wynajmowanego mieszkania. Brak perspektyw, poczucie własnej wartości zerowe. Na szczęście miałam wsparcie ze strony mojego obecnego partnera. Zaczęłam się ogarniać, znalazłam pracę, zaczęło się pojawiać światełko w tunelu. Aż do połowy czerwca... Mam 25 lat i jestem nieuleczalnie chora.
"Te zmiany w mózgu ewidentnie świadczą o stwardnieniu. Ewentualnie bolerioza, ale z tego co pani mówi to mało prawdopodobne".
To mnie całkowicie załamało, w pierwszych dniach chciałam wyskoczyć z okna nowego mieszkania. Krzyczałam, płakałam... Obwinialam wszystko i wszystkich, siebie też. Byłam aktywna fizycznie: jazda na rowerze, rolkach, ćwiczylam, stosunkowo zdrowo się odżywialam. Czasem oczywiście mocno zabalowałam, ale nigdy nikogo tym nie skrzywdzilam. Całe życie byłam miła, starałam się być ok wobec innych i w miarę swoich możliwości pomagać. Nie mogę zrozumieć dlaczego akurat na mnie padło. Oczywiście racjonalnie myśląc nie ma się w ogóle po co zastanawiać, bo i tak nie poznam odpowiedzi. Jednak racjonalny rozum w takich momentach gdzieś się zatraca. Żyję teraz tylko diagnozą. Nie jestem w stanie się z tym pogodzić. Codziennie przed snem boję się, że jutro nie wstanę o własnych siłach.
Wiem, że każdy może trafić na wózek przez jakiś wypadek etc., ale na tę chwilę wiem, że to ja na niego prędzej czy później trafię. Bez zdarzenia losowego.
Czasem, w te ''lepsze'' dni mam ochotę napisać do naukowców "szypciej, kufa''. Albo myślę, że zaraz odnajdą lekarstwo, albo jebnie III WŚ i tak czy siak będzie pozamiatne.
Wiem, że stres pogarsza mój stan, sądzę, że to właśnie on mógł być głównym czynnikiem, który wywołał u mnie SM. Szpital, w którym leżalam 2 tyg. temu całkowicie mnie dobił, to były jedne z najgorszych dni w moim życiu. Pomimo wsparcia moich najbliższych nie mogę się ogarnąć. Życie jednak pokazuje, że zawsze może być gorzej... Może kiedyś nauczę się doceniać każdy dzień, ale na tę chwilę nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić...
"Te zmiany w mózgu ewidentnie świadczą o stwardnieniu. Ewentualnie bolerioza, ale z tego co pani mówi to mało prawdopodobne".
To mnie całkowicie załamało, w pierwszych dniach chciałam wyskoczyć z okna nowego mieszkania. Krzyczałam, płakałam... Obwinialam wszystko i wszystkich, siebie też. Byłam aktywna fizycznie: jazda na rowerze, rolkach, ćwiczylam, stosunkowo zdrowo się odżywialam. Czasem oczywiście mocno zabalowałam, ale nigdy nikogo tym nie skrzywdzilam. Całe życie byłam miła, starałam się być ok wobec innych i w miarę swoich możliwości pomagać. Nie mogę zrozumieć dlaczego akurat na mnie padło. Oczywiście racjonalnie myśląc nie ma się w ogóle po co zastanawiać, bo i tak nie poznam odpowiedzi. Jednak racjonalny rozum w takich momentach gdzieś się zatraca. Żyję teraz tylko diagnozą. Nie jestem w stanie się z tym pogodzić. Codziennie przed snem boję się, że jutro nie wstanę o własnych siłach.
Wiem, że każdy może trafić na wózek przez jakiś wypadek etc., ale na tę chwilę wiem, że to ja na niego prędzej czy później trafię. Bez zdarzenia losowego.
Czasem, w te ''lepsze'' dni mam ochotę napisać do naukowców "szypciej, kufa''. Albo myślę, że zaraz odnajdą lekarstwo, albo jebnie III WŚ i tak czy siak będzie pozamiatne.
Wiem, że stres pogarsza mój stan, sądzę, że to właśnie on mógł być głównym czynnikiem, który wywołał u mnie SM. Szpital, w którym leżalam 2 tyg. temu całkowicie mnie dobił, to były jedne z najgorszych dni w moim życiu. Pomimo wsparcia moich najbliższych nie mogę się ogarnąć. Życie jednak pokazuje, że zawsze może być gorzej... Może kiedyś nauczę się doceniać każdy dzień, ale na tę chwilę nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić...
Hej mireczki, do tej pory levelowałem sobie w samotności i jakoś to znosiłem z godnością w miarę. Socjalizowałem się trochę, zajmowałem jakimś sportem. Zachowywałem pogodę ducha, wiarę że jednak kogoś w życiu spotkam. Ostatnio dopadła mnie ta świadomość że to już 26 lat i że jeśli do tej pory nigdy żadna dziewczyna nie wyraziła zainteresowania, to już
Dziewczyny są hipergamistkami, co dotyczas mocno hamowała religia, która traci teraz na znaczeniu, dlatego będzie pojawiało się coraz więcej facetów co nie ruchają.