Do tej pory nie specjalnie mnie to obchodziło, jakoś automatycznie zaakceptowałem głosy mówiące "sam się o to prosił". Dopiero dziś po południu do mnie dotarło.
Siedziałem z rodziną w restauracji przy bogato zastawionym stole, spędzaliśmy miłe sobotnie popołudnie. Mój brat zakłócił je wspominając o wydarzeniach z Nanga Parbat. I chyba właśnie ten moment przerwanej rodzinnej atmosfery bezpieczeństwa i sielanki pozwolił mi dostrzec dramat jaki przeżywali himalaiści. My - zadowoleni ze spędzanych z rodziną chwil, cieszący się wspólnym obiadem, bezpieczni - i oni, walczący o przetrwanie, sam na sam z drapieżnymi szczytami pokrytymi lodem, być może idący na śmierć. Ekipa ratunkowa poświęcająca siebie dla ratowania obcych ludzi. Co za kontrast, trudne do wyobrażenia. Dotarło to do mnie i z miejsca zmieniło moją postawę. Nagle los tej szóstki ludzi stał się dla mnie kluczową sprawą, ciężko mi było się skupić na czymś innym. Jasne, był to trochę efekt sensacji, - zaskakujące wiadomości o kolejnych pokonywanych przez ekipę metrach, o ekstremalnym trudzie jaki podejmują dla ratowania pozostałej dwójki. Wszystko takie niesamowite i podniecające...
Tomasz Mackiewicz, jeszcze parę dni temu nie wiedziałem że istnieje. Dlaczego więc tak mi przykro? Człowiek z pasją, z niezwykłymi marzeniami, umiera samotnie właśnie teraz. Umiera czekając na pomoc. To chyba dlatego. Może jeszcze ma nadzieję? Może liczy, że zaraz usłyszy głosy ekipy ratunkowej? Ta myśl niesie ze sobą tym większą gorycz. Bo my już wiemy, że tak nie będzie. Nikt nie przyjdzie, nikt nie sprowadzi go do domu. Może to nie jest największy dramat w życiu dla mnie, ale świadomość, że gdzieś tam leży człowiek dla którego nie ma już żadnej nadziei, jest bolesna. Świadomość, że nie ma przy sobie nikogo, kto by potrzymał go za rękę. Powiedział, że już nie ma się czego bać.
Mam nadzieję, że przynajmniej pogłoski o zdobyciu szczytu są prawdziwe. Panie świeć nad jego duszą.
Siedziałem z rodziną w restauracji przy bogato zastawionym stole, spędzaliśmy miłe sobotnie popołudnie. Mój brat zakłócił je wspominając o wydarzeniach z Nanga Parbat. I chyba właśnie ten moment przerwanej rodzinnej atmosfery bezpieczeństwa i sielanki pozwolił mi dostrzec dramat jaki przeżywali himalaiści. My - zadowoleni ze spędzanych z rodziną chwil, cieszący się wspólnym obiadem, bezpieczni - i oni, walczący o przetrwanie, sam na sam z drapieżnymi szczytami pokrytymi lodem, być może idący na śmierć. Ekipa ratunkowa poświęcająca siebie dla ratowania obcych ludzi. Co za kontrast, trudne do wyobrażenia. Dotarło to do mnie i z miejsca zmieniło moją postawę. Nagle los tej szóstki ludzi stał się dla mnie kluczową sprawą, ciężko mi było się skupić na czymś innym. Jasne, był to trochę efekt sensacji, - zaskakujące wiadomości o kolejnych pokonywanych przez ekipę metrach, o ekstremalnym trudzie jaki podejmują dla ratowania pozostałej dwójki. Wszystko takie niesamowite i podniecające...
Tomasz Mackiewicz, jeszcze parę dni temu nie wiedziałem że istnieje. Dlaczego więc tak mi przykro? Człowiek z pasją, z niezwykłymi marzeniami, umiera samotnie właśnie teraz. Umiera czekając na pomoc. To chyba dlatego. Może jeszcze ma nadzieję? Może liczy, że zaraz usłyszy głosy ekipy ratunkowej? Ta myśl niesie ze sobą tym większą gorycz. Bo my już wiemy, że tak nie będzie. Nikt nie przyjdzie, nikt nie sprowadzi go do domu. Może to nie jest największy dramat w życiu dla mnie, ale świadomość, że gdzieś tam leży człowiek dla którego nie ma już żadnej nadziei, jest bolesna. Świadomość, że nie ma przy sobie nikogo, kto by potrzymał go za rękę. Powiedział, że już nie ma się czego bać.
Mam nadzieję, że przynajmniej pogłoski o zdobyciu szczytu są prawdziwe. Panie świeć nad jego duszą.
Komentarz usunięty przez autora