35-letni, wysoki i silny Nowozelandczyk Rob Hall był kierownikiem wyprawy na Mount Everest wiosną 1996 r.
Każdy z jego ośmiu klientów był na tyle doświadczonym wspinaczem, by wejść na najwyższą górę świata, jednak nie na tyle mocnym psychicznie i organizacyjnie, by zrobić to samemu. Za pomoc zapłacili doświadczonemu Hallowi po 65 tys. dol. Ale kiedy nad Everestem rozpętała się straszliwa huraganowa burza, Hall nie tylko nie zdołał sprowadzić bezpiecznie swoich klientów – spośród których połowa straciła życie – ale i sam znalazł się w śmiertelnej pułapce. Utknął na półce przy Wierzchołku Południowym z rękami tak odmrożonymi, że nie mógł już poruszać się po linach poręczowych.
Znajdował się w tzw. strefie śmierci – obszarze powyżej 8000 metrów, w którym ciśnienie powietrza jest tak niskie, a ilość tlenu tak mała, że organizm nie nadąża się regenerować i działa w warunkach powiększającego się długu tlenowego (mięśnie zaczynają oddychać beztlenowo, wytwarzając szkodliwy kwas mlekowy i człowiek wykorzystuje wszystkie zapasy energetyczne zgromadzone w tkankach). Szerpowie próbowali dotrzeć do niego z pomocą, ale wicher i 30-stopniowy mróz zatrzymał ich zaledwie 200 m poniżej miejsca jego schronienia. Stało się jasne, że jedyne, co dla Halla mogli zrobić koledzy, to połączyć go przez radiotelefon z żoną, która w odległym Auckland spodziewała się dziecka. „Kocham cię. Śpij dobrze skarbie... I proszę cię, nie martw się za bardzo” – powiedział, kończąc krótki dialog.
To były jego ostatnie słowa. Dalsze próby nawiązania łączności pozostały bez odpowiedzi. Jego ciało zostało znalezione po 12 dniach przez uczestników ekspedycji IMAX.
Każdy z jego ośmiu klientów był na tyle doświadczonym wspinaczem, by wejść na najwyższą górę świata, jednak nie na tyle mocnym psychicznie i organizacyjnie, by zrobić to samemu. Za pomoc zapłacili doświadczonemu Hallowi po 65 tys. dol. Ale kiedy nad Everestem rozpętała się straszliwa huraganowa burza, Hall nie tylko nie zdołał sprowadzić bezpiecznie swoich klientów – spośród których połowa straciła życie – ale i sam znalazł się w śmiertelnej pułapce. Utknął na półce przy Wierzchołku Południowym z rękami tak odmrożonymi, że nie mógł już poruszać się po linach poręczowych.
Znajdował się w tzw. strefie śmierci – obszarze powyżej 8000 metrów, w którym ciśnienie powietrza jest tak niskie, a ilość tlenu tak mała, że organizm nie nadąża się regenerować i działa w warunkach powiększającego się długu tlenowego (mięśnie zaczynają oddychać beztlenowo, wytwarzając szkodliwy kwas mlekowy i człowiek wykorzystuje wszystkie zapasy energetyczne zgromadzone w tkankach). Szerpowie próbowali dotrzeć do niego z pomocą, ale wicher i 30-stopniowy mróz zatrzymał ich zaledwie 200 m poniżej miejsca jego schronienia. Stało się jasne, że jedyne, co dla Halla mogli zrobić koledzy, to połączyć go przez radiotelefon z żoną, która w odległym Auckland spodziewała się dziecka. „Kocham cię. Śpij dobrze skarbie... I proszę cię, nie martw się za bardzo” – powiedział, kończąc krótki dialog.
To były jego ostatnie słowa. Dalsze próby nawiązania łączności pozostały bez odpowiedzi. Jego ciało zostało znalezione po 12 dniach przez uczestników ekspedycji IMAX.
Tak świetnego kijka dawno nie miałem. Bardzo umilił i ułatwił mi spacer.
#truestory #heheszki #niebieskiepaski