Wpis z mikrobloga

„Pierwsza runda gry dobiegła końca”

„Gry”… Ale to wcale nie zabawa. Zabawa w dorosłych z dyplomami skończyła się 26 kwietnia ubiegłego roku. Wtedy wszyscy nagle wydorośleli. A teraz każdy, kto takim czy innym sposobem uczestniczy w likwidacji skutków największej awarii w dziejach energetyki jądrowej, nieuchronnie zmienia się sam. W pełni odczuli to żołnierze specjalnego studenckiego oddziału dozymetrii Obnińskiego Instytutu Energetyki Jądrowej, pracującego latem tego roku [1987] w rejonie Czarnobylskiej AES.

Formowanie naszego oddziału rozpoczęło się w marcu tego roku, zaś jego rdzeń stanowili studenci czwartego roku z fakultetu Energetyki Jądrowej. Niełatwo było trafić do oddziału, jako że ilość podań wielokrotnie przewyższała zapotrzebowanie i możliwości. Tylko najlepsi otrzymali delegacje na praktyki od honorowego komitetu Komsomołu. Na dowódcę oddziału wyznaczono Nikitę Konstantinowa, na komiszarza Sanę Nikulina.

To nie przypadek, że właśnie im zaufali nasi. Nasz dowódca pracował już przy dozymetrii w Prypeci w czerwcu-lipcu ubiegłego [1986] roku. W tym samym czasie nasz Komisarz budował jako członek Studenckich Oddziałów Budowlanych domy w rejonie Kijowskim dla byłych mieszkańców Czarnobyla, Prypeci i okolicznych siół.

Dzień 30 czerwca 1987 roku na zawsze zapadł w pamięć żołnierzy oddziału „STALKER”; tak właśnie nazwaliśmy naszą bojówkę, jako że teraz [w 1987 roku] często widoczne są podobieństwa pomiędzy „Piknikiem na skraju drogi” Strugackich a tym, co naprawdę wydarzyło się na CzAES. Tego właśnie dnia po raz pierwszy postawiliśmy pierwsze kroki na ziemi Zony. Ciężko było mówić o jakimś jednym konkretnym uczuciu w całej gamie wrażeń: był tam smutek, gdy widzieliśmy ulice Czarnobyla, porzuconego przez mieszkańców; zdziwienie, gdy spotykaliśmy ludzi z takim spokojem i pewnością wykonujących swe potwornie trudne i niebezpieczne zadania; niemalże dziecięca radość przy otrzymywaniu przepustek do Zony; nerwowe śmiechy, gdy popatrzyliśmy na siebie w czepakch i ubiorach ochronnych („Na siebie popatrz!”); nerwowość i duma, jak przy ceremonii wręczenia broni osobistej, gdy dawali nam „depeszki”, czyli dozymetry DP-5W, z którymi mieliśmy pracować.

A potem odczucia zeszły na drugi plan, jako że zaczęło się to, w imię czego tu przybyliśmy – PRACA.

Miejsce pracy określane było w zależności od wymagań planu pracy. Działaliśmy w prawie że wojskowym reżimie – miejsce masz nie tam, gdzie chcesz, a tam, gdzie jesteś potrzebny i najbardziej przydatny.

Niełatwe zadanie przypadło w udziale tym z naszych, którzy działali w dozymetrii na KPP [punkcie kontrolno-przejazdowym]. Cały dzień na nogach, ryk motorów, kurz, dym, upał, znienawidzony respirator, którego nie wolno było zdjąć… I największa odpowiedzialność, cisnąca na barki – nie przepuścić radioaktywnego brudu do strefy czystej. Wielokrotnie trzeba było być zasadniczym, a wręcz brutalnym, bo nie każdemu kierowcy chciało się jeździć na punkt dezynfekcji, nie wszyscy rozumieli, że sytuacja nie pozwala na pośpiech. Teraz możemy powiedzieć śmiało, że studenci stanęli na wysokości zadania.

Miasto Prypeć, wydział bezpieczeństwa radiacyjnego – to miejsce pracy drugiej grupy żołnierzy oddziału :”STALKER”. Co prawda, wypadałoby rzecz raczej - miejsce służby, ale dzięki działalności naczelnika WBR W.W.Żylińskiego, jego wydział znany był jako najbardziej zdyscyplinowany, mobilny i skuteczny. Inna organizacja po prostu nie była możliwa – to oni przecież odpowiadali za bezpieczeństwo pracujących w Zonie. To oni z opaskami „BR” na rękawach prowadzili zwiad dozymetryczny, kreślili kartogramy poszczególnych obiektów, stali na punktach kontrolnych w stołówkach. I tutaj również ich odpowiedzialność była wręcz przytłaczająca, nie mieli prawa na najmniejsze nawet błędy.

Kolejna grupa naszych studentów pracowała w laboratorium ochrony środowiska wydziału dozymetrii zewnętrznej. Pod kierownictwem naczelnika laboratorium S.K.Rewinej, studenci prowadzili analizę skażenia gleby w 30-to kilometrowej strefie, badali stan zbiorników wodnych i powietrza Zony..

Wyjeżdżaliśmy na zbiór próbek w rejon 4 Energobloku CzAES i do Ryżego Lasu. Celem sprawdzenia stanu skażenia na granicy Zony, jedna z grup pobierała próbki gleby z pokładu helikoptera.

I po raz trzeci powiedzieć należy o odpowiedzialności, jaką przyjęli na swoje barki nasi. To właśnie na podstawie wyników ich pracy określano jakość wody pitnej, możliwości rekultywacji gleby, a nawet poziom zagrożenia przy oddychaniu powietrzem.

Wszędzie, gdzie procowaliśmy, czuliśmy zaufanie, jakim obdarzało nas kierownictwo. Zaufanie zobowiązuje, a w Zonie zobowiązuje potrójnie (według współczynnika x3). Bardzo chcielibyśmy wierzyć, że byliśmy go warci.

Dziękujemy wszystkim. Wszystkim – czyli kierownictwu Spółdzielni Produkcyjnej „Kombinat” oraz Zarządowi Kontroli Dozymetrycznej, naszym dozymetrystom, pilotom śmigłowców, iżynierom, naszym starszym towarzyszom. Wszystkim – czyli naszym, żołnierzom oddziału, którzy pracowali z poświęceniem, wypełniając swą powinność .

Za kilka dni wyjeżdżamy z Czarnobyla. Pozostaną wspomnienia z tego lata, prac naszego oddziału i pustych ulic Prypeci, trawa zarastająca chodniki, po których nikt już nie chodzi, wysiedlone wsie, przelatujące za bulajami śmigłowca. Cieszę się, że niedługo będziemy w domu; smutno mi, że raz osierocone domy Czarnobyla i Prypeci znów opustoszeją, gdy nas nie stanie. Czarnobyl wkroczył w nasze życie, i nie uwolnię się już od myśli, że nasze miejsce jest tutaj, że powinniśmy powrócić. Powrócimy do Martwego Miasta, ale musi ono dać nam czas, abyśmy wracali jako prawdziwi Profesjonaliści; czas dla amatorów został tam, za linią 26 kwietnia.

Powrócimy."

- W. Karmaszew

Zajumane z fanpage'a na facebooku- "30HA, czyli projekt S.T.A.L.K.E.R. Socho"

#czarnobyl #zona #stalkerzy #stalker