Wpis z mikrobloga

@totylkosen:

Rzeka

Koło domu gdzie teraz mieszkam płynie rzeka. Zwykle spokojna i leniwa. Jest też kamienny most nad nią a po moście przebiega droga. Nad brzegiem rzeki jest taras, pod drewnianym dachem stół i krzesła, w lecie można tam usiąść i słuchając jak szumi woda popijać chłodne p--o. Z okien kuchni i salonu widzę kamienie na środku nurtu, wielkie głazy, które otacza woda. Gdy pada i rzeka przybiera, zdarza się, że znikają pod nią.

Od kilku dni nie widziałem słońca, deszcz tylko na krótkie chwile przerywa swój monotonny rytm, by znów szargany wiatrem zacinać momentami prawie poziomo. Cały dzień spędziłem w mieszkaniu. Wciąż nie umiem powiedzieć o miejscu gdzie mieszkam „dom”. Czy on gdziekolwiek istnieje? Moje dzieci mieszkają z ich matką, którą zostawiłem wyjeżdżając tutaj. Zostawiłem dzieci, szukając drogi do szczęścia. Lecz droga na razie jest ciężka. Czasem myślę, że ponad moje siły. Czasem w nocy płaczę bezsilny by znów nowego dnia wstać i uśmiechać się wkoło, choć w środku wyję. Samotność ogarnia mnie i obejmuje swoimi zimnymi ramionami. Zapadam się w tą bezdenną otchłań. Zmieniam się każdego dnia. Co zostanie ze mnie gdy dni będzie trudno już zliczyć? Czy kiedykolwiek będę znów sobą? Zostawiłem gdzieś głęboko w sercu swoje szczęśliwe miejsce. Zamknięte i dostępne tylko dla mnie. Gdy brak mi sił zaglądam tam. Czerpię ostrożnie malutkimi porcjami energię do życia z tego mojego ogrodu szczęścia. I znów wracam do rzeczywistości. Znów żyję z dnia na dzień. Mgliste plany na przyszłość, tak kruche jak skrzydła motyla, choć wiem że przewrotny jest los, to też chwytam się ich i zaciskam dłonie by nie umknęły mi. By istota, powód dla którego to wszystko robię, nie znikł mi sprzed oczu.

Jest późny wieczór a wody wciąż przybywa w rzece. W ciągu dnia ani razu nie opuściłem mieszkania. Nawet paląc staje w oknie i wypuszczam dym by zginął w kroplach deszczu. Lecz teraz skręcam papierosa, ubieram buty i kurtkę bo dłużej nie wytrzymam w środku. Wychodzę z budynku, mam przy sobie tylko zapalniczkę i klucze do mieszkania. Drzwi do budynku są na kod numeryczny, mam nadzieję, że go pamiętam, bo jak inaczej dostanę się do środka?
Tuż za progiem wskrzeszam ogień i osłaniając go dłonią zapalam papierosa. Zaciągam się mocno, zachłannie. Dym wypełnia moje płuca aż w głowie zaczyna się kręcić. Deszcz zamienił się w drobne kropelki które nieśpiesznie opadają na przesiąkniętą ziemię. Jak może jeszcze więcej jej przyjąć? Schodzę nad rzekę, jest ciemno a szum pędzącej wody, mimo że gwałtowny, dziwnie mnie uspokaja, hipnotyzuje. Staję na tarasie nad wodą a ta dosłownie na wyciągnięcie ręki pędzi swym nurtem, spieniona, to wyżej to niżej lecz dalej i szybciej ucieka jak czas którego nie wiem ile mi zostało. Palę chowając papierosa w dłoni, kolejne porcje trucizny wypełniają mnie, a woda coraz bardziej staje się hipnotyzująca. Nie ma nikogo wkoło, nie jedzie drogą żadne auto, nie idzie nikt.
Jak zaczarowany, bez zastanowienia zdejmuję kurtkę i buty, zostawiam je na brzegu przy barierce. Ostatni raz zaciągam się nikotyną i rzucam niedopałek w nurt. Gaśnie w okamgnieniu i znika pod wodą. Przechodzę na drugą stronę barierki, stoję na samym brzegu, rękami trzymam się mokrego drewna poręczy i czuję jak powoli tracę ten uchwyt. Nie myślę o niczym, o nikim, nie żałuje niczego i nie pragnę już niczego. Koniuszki palców ześlizgują się a ja wpadam w zimne wody, które natychmiast mnie porywają. Rzeka zamyka się nad moją głową i nie panuję nad tym jak ciało miotane nurtem obija się o kamienie dna. Na chwilę wynurzam się i łapczywie nabieram w płuca powietrza. Jestem już daleko, zimno przenika mnie do kości a jednak czuję jakby mnie paliło gorącem. Brakuje mi tlenu a chwile, gdy udaje mi się zaczerpnąć choćby łyk powietrza to zbyt mało. Miotany jak kukła przez nieopanowany żywioł czuję nagle jak zaplątana gdzieś w kamienie noga nagle łamie się z trzaskiem a ja chcę wyć, otwieram usta by krzyczeć z bólu i woda wdziera mi się do płuc. Sekundę później uderzam głową w głaz i ciemność ogarnia mnie na wieki.

I nagle budzę się zlany potem, dysząc wciąż ciężko, łapczywie walcząc o tlen. Gwałtownie siadam na łóżku w ciemnym pokoju, wciąż nie do końca pewny gdzie jestem. Serce wali mi w piersiach, w których przed chwilą jeszcze czułem wypełniającą je wodę. Idę do kuchni i patrzę przez okno jak nurt rzeki pędzi gwałtowny, bezlitosny, żywioł nieokiełznany, bez kontroli, bez sensu. Zapalam papierosa i zaciągam się mocno dymem znów wpatrzony w rzekę.

#gruparatowaniapoziomu
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach