Wpis z mikrobloga

via Wykop Mobilny (Android)
  • 0
@underneath: jakoś mi nie starczy ( ͡° ʖ̯ ͡°) wiem, że mam z czymś problem, to boję się nawet zaczynać, nie mam teraz tego bata nad głową, więc ciężko mi się zmusić. Na wykładach i seminarkach nie umiem się skupić i ehh, dupa to wszystko
  • Odpowiedz
@Zdzichu333: Mi się polepszyło, bo np. miałem wysyp zleceń jak nigdy aż musiałem odmawiać bo miałem za dużo na głowie. Ale miałem czasami i te gorsze nastroje gdzieś 2 w miesiąc pandemii.
  • Odpowiedz
@Zdzichu333: nie zauważyłam wpływu pracy online i lockdownu na moje zdrowie psychiczne (już wcześniej byłam popieprzona, więc pandemioza niczego nie zmieniła)
Co do komfortu samej pracy, wiosną i latem było przyjemnie w domu, teraz zaczynam odczuwać większe znużenie. Nie cierpię spotkań online, których mam ostatnio sporo. Stresują mnie i o wiele bardziej wolę rozmawiać face-to-face
Z plusów dodatnich, to mogę rozpocząć pracę 5 minut po wstaniu z łóżka i siedzieć
  • Odpowiedz
@Zdzichu333 Nie narzekam na siedzenie w domu, narzekam na siedzenie na zajęciach od 8 do 18, z 5 minutowymi A czasami zerowymi przerwami pomiędzy zajęciami. Ile można siedzieć bez przerwy
  • Odpowiedz
@Zdzichu333: Ja od marca do wakacji jakoś się trzymałam i nie dawałam się panice. Oczywiście bałam się nieznanego wirusa i na początku nawet popierałam decyzje rządu nt. lockdownu - to był ten moment, gdy cała Polska drżała, bo było 20 nowych przypadków. O pracę na szczęście nie musiałam się martwić, tak samo mój mąż, bo wirus za bardzo nie dotknął IT (choć niektórzy moi znajomi programiści z innych firm mieli obniżki pensji/redukcję zespołu). Swoją drogą nawet cieszyłam się ze swojego home office i nie narzekałam, że przepadł mi urlop na Malcie. W wakacje wzielam ślub, oczywiście w reżimie sanitarnym, pojechałam nawet na krótki urlop nad morze. Jakoś się trzymałam. Myślałam, że jakoś to będzie.

W międzyczasie moja mama i teściowa straciły pracę, kilka moich koleżanek również, nastroje robiły się coraz gorsze. Relacje międzyludzkie coraz bardziej się pogarszały, wszyscy zaczęliśmy się ze sobą żreć i nie dogadywać. Chyba każdy zaczął już powoli fiksować i być zmęczony tym wszystkim: wirusem, który raz wraca a raz jest w odwecie, wyborami, polityką, kolejnymi doniesieniami o zamykanych firmach, obostrzeniach, zadłużeniu państwa, szzczuciem jednych na drugich, a przede wszystkim strachem o przyszłość i brakiem poczucia bezpieczeństwa... Moja mama zaczęła brać pieniądze z kupki pt. "na emeryturę", moja koleżanka ze stewardessy przekwalifikowała się na pracę w magazynie (linie lotnicze zatrudniają na B2B i nawet jeśli nie latasz i nie wyrabiasz godzin, to masz z własnej kieszeni do zapłaty ZUS i księgowość), inna do teraz nie znalazła pracy... Na szczęście relacje jakoś dało się naprawić. Chyba wszyscy zorientowaliśmy się, że nie warto się kłócić i dzielić, zwłaszcza w tak trudnym czasie.

W końcu przyszła jesień i powrótka z rozrywki: kolejne obostrzenia, zamknięte knajpki, siłownie i kina, na ulicach protesty (mam wrażenie, że marcowy strach zastąpiło wkurzenie), konferencje premiera i widniejący na horyzoncie lockdown. Widzę, że zaczęłam się sypać. Chodzę poddenerowana, wiecznie boli mnie głowa (chyba od tego stresu), więc jadę na tabletkach przeciwbólowych, dużo śpię, jestem zmęczona, mało mnie cieszy. To, jakby się zastanowić, dziesiąty miesiąc siedzenia w domu - mam wrażenie, że moje życie to teraz praca, spanie, pilnowanie terminów na zapłatę rachunków, niekiedy wyjścia do sklepu lub na krótki spacer (bo w sumie gdzie chodzić na spacery - pomiędzy blokami?). Nie czuję w ogóle, że mam jakikolwiek wpływ na cokolwiek w moim życiu. Jak sobie pomyślę, że to ma tak dalej wygladać, w dodatku nie wiadomo jak długo, to odechciewa mi się wszystkiego. Najchętniej poszłabym spać i obudziłabym się za rok. Ale wiem, że nie mogę się poddawać, bo mam męża, mamę, przyjaciół, którzy też potrzebują takiego codziennego uśmiechu i wsparcia, bo inaczej też pewnie sami by zwariowali.
Ech ( ͡
  • Odpowiedz