tl;dr dzisiaj mija rok od czasu kiedy próbowali mnie porwać w Karabachu
W związku z tym, że sytuacja w Górskim Karabachu teraz na czasie, postanowiłem poprzeglądać sobie zdjęcia z zeszłorocznej podróży autostopem po Bliskim Wschodzie i Kaukazie, podczas której udało mi się odwiedzić również Karabach. Podczas przeglądania fotek zwróciłem uwagę, że dziś mija dokładnie rok od chyba najbardziej #!$%@? dnia w moim życiu. Jeśli ktoś ma ochotę, to zapraszam do czytania ( ͡°͜ʖ͡°)
Jest 02.10.2019, właśnie zaczął się mój trzeci dzień w stolicy Karabachu-Stepanakercie. Z racji tego, że miasto specjalnie ciekawe nie jest i wszystko co warte uwagi miałem już wtedy zwiedzone, postanowiłem pojechać dalej. Celem tamtejszego dnia było Agdam-niegdyś 150-tysięczne miasto zamieszkane głównie przez Azerów, dziś w wyniku starć z 1993 roku całkowicie zniszczone, niezamieszkałe miasto.
Z samego rana złapałem na stopa wojskowego (co nie jest żadnym wyczynem, bo poza stolicą mniej więcej co piąty pojazd to jakaś wojskowa terenówka albo inny czołg :D). Miły pan żołnierz przestrzegł mnie, że wejście do miasta jest zabronione, ale mimo to zostawił mnie tam gdzie go poprosiłem, czyli na skrzyżowaniu, od którego piechotą miałem 5km do Agdamu. Po drodze jeszcze 2 osoby powiedziały mi, że nie jest to najrozsądniejsze i że może zgarnąć mnie policja.
Po godzinnym spacerku doszedłem do miasta widmo i jak gdyby nigdy nic zacząłem sobie po tych ruinach chodzić. Po jakichś 20 minutach eksploracji tego co po mieście zostało i zrobieniu paru fotek okopom, wróciłem na główną drogę żeby pójść do meczetu, który pozostał jedyną niezniszczoną budowlą w Agdamie. Wtem na drodze przede mną pojawił się jakiś człowiek i zaczął do mnie krzyczeć. Poszedłem w jego kierunku. Po chwili okazało się, że to policjant, który skuł mnie w kajdanki i zaprowadził na "komisariat", który wyglądał bardziej jak nasze budki parkingowe. Pan bagieta zabrał mi telefon i przeglądał wszystkie 3000 zdjęć, które miałem wtedy na telefonie. Jak już sobie poprzeglądał, po około 30 minutach wrócił do mnie, rozkuł mnie i oddając telefon powiedział, że mam się cieszyć, że mi niczego nie urwało, bo chodziłem po nierozminowanym od czasów wojny terenie. Nie powiem, trochę mnie zatkało z uwagi na fakt, że przy drodze nie było żadnych znaków, ani nie przeskakiwałem przez żaden płot. No, ale nic, chłop puścił mnie wolno i poprosił nawet swojego kumpla żeby odwiózł mnie z powrotem do skrzyżowania. Po drodze ogarnąłem, że usunął mi około 200 zdjęć, ale nie wiedział o opcji odzyskiwania zdjęć z iphone'a, więc wszystko zachowałem.
Cały dzień był jeszcze przede mną. Pomyślałem więc, że odwiedzę wioskę Vank, która sama w sobie jest totalnie nieciekawa poza jedną atrakcją jaką jest przydrożny płot wykonany w całości z tablic rejestracyjnych samochodów wypędzonych z Agdamu Azerów. Ot, takie tam ormiańskie trofeum ;)) Jedną zresztą, która oderwana leżała na ziemi przygarnąłem sobie i wziąłem na pamiątkę do Polski (pic rel)
No dobrze. Chodzenie po mieście widmo zaliczone, tablica rejestracyjna #!$%@?, co tu dalej robić? Po szybkiej gadce z lokalsami dowiedziałem się, że niedaleko w miejscowości Gandzasar jest całkiem ładny monastyr. Stwierdziłem, że czemu nie, stanąłem na drodze i wyczekiwałem jakiegoś auta, bo nie chciało mi się drałować z 20-kilogramowym plecakiem pod górę
Po prawie dwóch godzinach czekania zauważyłem jakiegoś dostawczaka. Byłem już dość zdesperowany, więc stanąłem na środku jezdni i go zatrzymałem. W środku trzech chłopa, ale jechali w to samo miejsce, więc spytałem, czy wrzucą mnie na tył, do bagażnika xD. W odpowiedzi usłyszałem wesołe "nie vopros, bratucha!" (Nie ma problemu, bracie) ( ͡°͜ʖ͡°) Spoko. Dojechaliśmy na miejsce, razem zwiedziliśmy monastyr, zapaliliśmy w środku świeczki i chwilę pogadaliśmy. Z rozmowy wynikło, że jadą do Erywania, czyli strzał na 260km. Brzmiało to fantastycznie, tym bardziej, że w Karabachu nie miałem już żadnego interesu i kolejny przystankiem miał być Erywań właśnie, (stamtąd już tylko ostatnia prosta do Gruzji i powrót wizzairem do Polski na studia). Zapytałem, czy jest szansa żeby wzięli mnie ze sobą. Chłopaki wymienili kilka zdań między sobą i odpowiedzieli, że jeśli jazda w bagażniku transportera mi nie przeszkadza to oni nie widzą przeciwwskazań :DD. Ruszyliśmy więc przed siebie. Po około pół godzinie zasnąłem, a po godzinie jeden z ziomeczków obudził mnie i poprosił żebym wyszedł, bo zajechaliśmy na stacje i będziemy tankować LPG. Wszystko okej, wóz zatankowany, jedziemy dalej. Jeden z nich przyszedł do mnie na tył i zaczął ze mną rozmawiać. Byłem trochę zaskoczony, no ale nic, normalna gadka. Popytał trochę jak tam żyjemy w Polsce, co robię w życiu, raczej regularna i standardowa rozmowa, jakich na stopie tysiące.
No i tutaj zaczęło się delikatnie mówiąc #!$%@?ć XD Gość zszedł z przyjacielskiego, miłego tonu i zaczął zadawać dziwne pytania typu, czy mam gaz pieprzowy, czy wożę ze sobą nóż, czy ktoś mi kiedyś próbował coś zrobić podczas podróży aż po pytanie ile pieniędzy ze sobą mam. Na wszystkie pytania, lekko już zestresowany starałem się odpowiadać wymijająco, próbując zmienić temat rozmowy. Tematu pieniędzy chłop sobie jednak nie odpuścił i powiedział, że oni teraz zrobią sobie przerwę, a ja mam w tym czasie uszykować wszystkie pieniądze jakie mam albo stanie mi się krzywda. Po tym jebnął pięścią w szybę oddzielającą bagażnik od kierowcy, a ten zatrzymał maszynę. Pomimo tego, że robiło się już ciemno, zauważyłem, że wszyscy trzej poszli się wysikać. Nic nie myśląc wziąłem plecak i #!$%@?łem z tego vana do przydrożnego lasu. Biegłem tak jeszcze z 10 min aż dobiegłem do jakiejś innej drogi. Napiłem się wody i pomyślałem, że całkiem rozsądne będzie zadzwonienie na policje i opowiedzenia co się właśnie wydarzyło. No to cyk, 112, dzwonimy. Pamiętam, że pierwszym dyspozytorem był jakiś stary dziad, który nie mówił ani słowa po angielsku/rosyjsku i jeszcze się na mnie wydzierał. Kolejna próba i trafiło na normalnego, mówiącego po rosyjsku gościa, który wszystko zanotował i polecił mi dojechać na przygraniczny komisariat policji (mam na myśli granicę Górskiego Karabachu z Armenią) w celu dalszego, szczegółowego złożenia zeznań.
Po jakichś 5 minutach stania na drodze w całkowitej ciemności jakimś cudem udało mi się złapać stopa, którym dojechałem na wspomniany komisariat. Po drodze zorientowałem się też, że u tych łbów w vanie zostawiłem czapkę i okulary (nic ważnego, ale będzie to istotne w dalszej części)
Jakoś po niecałej godzinie jazdy dojechałem na granicę i zacząłem składać zeznanie. W momencie kiedy kończyłem już całą historię za oknem zauważyłem tych trzech typów w vanie. Zakomunikowałem fakt policjantowi, który notował zeznanie. Ów bagietmajster przez krótkofalówkę dał znać innemu żeby ich zatrzymał. Po chwili drugi bagieta prowadził ich już w stronę naszej budy. Powiedziałem bagiecie nr 1, że nie mam zupełnej ochoty na konfrontacje z nimi. On do mnie, że jasne, rozumie i zaprowadził mnie do innego pokoju.
Po godzinie czekania spędzonego na grze w makao z jakimś policyjnym praktykantem w moim wieku, przyszedł policjant, który mnie przesłuchiwał z kartką papieru w ręce. Owa kartka papieru to jak się okazało gotowe do podpisania przeze mnie oświadczenie o następującej treści:
Oświadczam, że drugiego października 2019 roku na terytorium rejonu Martakert Republiki Arcach (inna nazwa Górskiego Karabachu) w nieznanych okolicznościach zgubiłem okulary słoneczne i czapkę. W związku z tym nie mam żadnych pretensji i zażaleń.
Przeczytałem to i oniemiałem. W jednej chwili zszedł ze mnie cały stres i w duchu zacząłem cisnąć niesamowitą bekę z tego co właśnie przeczytałem. Trzech typów próbuje w najlepszym wypadku wyłudzić ode mnie pieniądze, a policja puszcza ich, dając mi do podpisania coś tak absurdalnego... :D Po podpisaniu otrzymałem kopię i około 50zł "rekompensaty" w lokalnej walucie xD
Wszystko to skończyło się około godziny 22 i oczywistym dla mnie było, że nigdzie dalej już nie pojadę. Spytałem zatem głównego gościa tam, czy mogę rozstawić sobie obok komendy namiot. Gość się uśmiechnął, powiedział, że jasne, ale jeśli chcę to mają u siebie wolne łóżka, więc zaprasza do środka. Propozycji nie odrzuciłem :D
Podsumowując: W Karabachu jak w lesie
ZDJĘCIA ZE WSPOMNIANEGO DNIA: https://imgur.com/a/ERQb1bL (+na początku parę zdjęć z granicy i stolicy Karabachu)
Chętnie odpowiem na jakiekolwiek pytania jeśli takowe będą ;)
@trogatelnaya_raduga: Gdyby się okazało, że Policja chce przekonać mnie do podpisania fałszywego zeznania po konfrontacji z typkami co chcieli mnie obrabować to bym był jeszcze bardziej zestresowany i bym #!$%@?ł stamtąd jak najdalej, a nie jeszcze u nich nocował.
@trogatelnaya_raduga: o cię, mega historia. Dobrze, że jesteś cały. Mnie i moją kumpelę też kiedyś Albańczycy wozili po jakichś górach w Macedonii (w skradzionym taxi, do czego doszłam ciut później) . Udawałam, że moi znajomi są niedaleko i mają mnie wysadzić na stacji. Miałam na sobie pomarańczową koszulkę z rajdu autostopowego i jakimś cudem na owej stacji rzeczywiście stała jakaś para w tych koszulkach. Ziomkowie się wystraszyli i wypuścili nas.
@trogatelnaya_raduga: W 2017 roku jak wjeżdżałem z Gruzji od Armenii na stopa to złapałem kolesia który był lokalną "mrówką". Zapakował do mojego plecaka 10 czy 20 kg proszku do prania. On przejeżdża granicę samochodem, w jego samochodzie mój plecak, ja przechodzę obok na piechotę. Gdy kontrola graniczna pyta go o plecak, mówi że jest mój i nie zamierza tam zaglądać, każą mu zjechać na parking i wołają mnie. Na chwilę
@trogatelnaya_raduga: aaa, czyli wszystko co "znal". Myslalem, ze zrobiles jakies zdjecia rzeczy mniej "przyjaznych". Na telefonie siedze, wiec nie przegladalem zdjec, ale komentarz dodany, zaraz plus wleci to na kompie i zdjecia obejrze ( ͡°͜ʖ͡°) Dzieki, z fartem
@trogatelnaya_raduga Pewnie policjanci złożyli tamtym propozycję nie do odrzucenia: płacą im za przymknięcie oka albo sprawa będzie przez nich potraktowana poważnie ;).
Co się odwaliło. Wyszedłem rano do ogrodu po szczypiorek, a pod tują kot z czterema młodymi. Normalnie jak w tym memie samotne mamy w twojej okolicy ( ͡º͜ʖ͡º) Kota kojarzę, taki bezdomny dachowiec. Na razie dałem karmy i wody, ale nie wiem co dalej? Może ktoś chce przygarnąć ( ͡º͜ʖ͡º)
W związku z tym, że sytuacja w Górskim Karabachu teraz na czasie, postanowiłem poprzeglądać sobie zdjęcia z zeszłorocznej podróży autostopem po Bliskim Wschodzie i Kaukazie, podczas której udało mi się odwiedzić również Karabach. Podczas przeglądania fotek zwróciłem uwagę, że dziś mija dokładnie rok od chyba najbardziej #!$%@? dnia w moim życiu. Jeśli ktoś ma ochotę, to zapraszam do czytania ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Jest 02.10.2019, właśnie zaczął się mój trzeci dzień w stolicy Karabachu-Stepanakercie. Z racji tego, że miasto specjalnie ciekawe nie jest i wszystko co warte uwagi miałem już wtedy zwiedzone, postanowiłem pojechać dalej. Celem tamtejszego dnia było Agdam-niegdyś 150-tysięczne miasto zamieszkane głównie przez Azerów, dziś w wyniku starć z 1993 roku całkowicie zniszczone, niezamieszkałe miasto.
Z samego rana złapałem na stopa wojskowego (co nie jest żadnym wyczynem, bo poza stolicą mniej więcej co piąty pojazd to jakaś wojskowa terenówka albo inny czołg :D). Miły pan żołnierz przestrzegł mnie, że wejście do miasta jest zabronione, ale mimo to zostawił mnie tam gdzie go poprosiłem, czyli na skrzyżowaniu, od którego piechotą miałem 5km do Agdamu. Po drodze jeszcze 2 osoby powiedziały mi, że nie jest to najrozsądniejsze i że może zgarnąć mnie policja.
Po godzinnym spacerku doszedłem do miasta widmo i jak gdyby nigdy nic zacząłem sobie po tych ruinach chodzić. Po jakichś 20 minutach eksploracji tego co po mieście zostało i zrobieniu paru fotek okopom, wróciłem na główną drogę żeby pójść do meczetu, który pozostał jedyną niezniszczoną budowlą w Agdamie. Wtem na drodze przede mną pojawił się jakiś człowiek i zaczął do mnie krzyczeć. Poszedłem w jego kierunku. Po chwili okazało się, że to policjant, który skuł mnie w kajdanki i zaprowadził na "komisariat", który wyglądał bardziej jak nasze budki parkingowe.
Pan bagieta zabrał mi telefon i przeglądał wszystkie 3000 zdjęć, które miałem wtedy na telefonie. Jak już sobie poprzeglądał, po około 30 minutach wrócił do mnie, rozkuł mnie i oddając telefon powiedział, że mam się cieszyć, że mi niczego nie urwało, bo chodziłem po nierozminowanym od czasów wojny terenie. Nie powiem, trochę mnie zatkało z uwagi na fakt, że przy drodze nie było żadnych znaków, ani nie przeskakiwałem przez żaden płot. No, ale nic, chłop puścił mnie wolno i poprosił nawet swojego kumpla żeby odwiózł mnie z powrotem do skrzyżowania. Po drodze ogarnąłem, że usunął mi około 200 zdjęć, ale nie wiedział o opcji odzyskiwania zdjęć z iphone'a, więc wszystko zachowałem.
Cały dzień był jeszcze przede mną. Pomyślałem więc, że odwiedzę wioskę Vank, która sama w sobie jest totalnie nieciekawa poza jedną atrakcją jaką jest przydrożny płot wykonany w całości z tablic rejestracyjnych samochodów wypędzonych z Agdamu Azerów. Ot, takie tam ormiańskie trofeum ;)) Jedną zresztą, która oderwana leżała na ziemi przygarnąłem sobie i wziąłem na pamiątkę do Polski (pic rel)
No dobrze. Chodzenie po mieście widmo zaliczone, tablica rejestracyjna #!$%@?, co tu dalej robić?
Po szybkiej gadce z lokalsami dowiedziałem się, że niedaleko w miejscowości Gandzasar jest całkiem ładny monastyr. Stwierdziłem, że czemu nie, stanąłem na drodze i wyczekiwałem jakiegoś auta, bo nie chciało mi się drałować z 20-kilogramowym plecakiem pod górę
Po prawie dwóch godzinach czekania zauważyłem jakiegoś dostawczaka. Byłem już dość zdesperowany, więc stanąłem na środku jezdni i go zatrzymałem. W środku trzech chłopa, ale jechali w to samo miejsce, więc spytałem, czy wrzucą mnie na tył, do bagażnika xD. W odpowiedzi usłyszałem wesołe "nie vopros, bratucha!" (Nie ma problemu, bracie) ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Spoko. Dojechaliśmy na miejsce, razem zwiedziliśmy monastyr, zapaliliśmy w środku świeczki i chwilę pogadaliśmy.
Z rozmowy wynikło, że jadą do Erywania, czyli strzał na 260km. Brzmiało to fantastycznie, tym bardziej, że w Karabachu nie miałem już żadnego interesu i kolejny przystankiem miał być Erywań właśnie, (stamtąd już tylko ostatnia prosta do Gruzji i powrót wizzairem do Polski na studia). Zapytałem, czy jest szansa żeby wzięli mnie ze sobą. Chłopaki wymienili kilka zdań między sobą i odpowiedzieli, że jeśli jazda w bagażniku transportera mi nie przeszkadza to oni nie widzą przeciwwskazań :DD. Ruszyliśmy więc przed siebie. Po około pół godzinie zasnąłem, a po godzinie jeden z ziomeczków obudził mnie i poprosił żebym wyszedł, bo zajechaliśmy na stacje i będziemy tankować LPG. Wszystko okej, wóz zatankowany, jedziemy dalej. Jeden z nich przyszedł do mnie na tył i zaczął ze mną rozmawiać. Byłem trochę zaskoczony, no ale nic, normalna gadka. Popytał trochę jak tam żyjemy w Polsce, co robię w życiu, raczej regularna i standardowa rozmowa, jakich na stopie tysiące.
No i tutaj zaczęło się delikatnie mówiąc #!$%@?ć XD Gość zszedł z przyjacielskiego, miłego tonu i zaczął zadawać dziwne pytania typu, czy mam gaz pieprzowy, czy wożę ze sobą nóż, czy ktoś mi kiedyś próbował coś zrobić podczas podróży aż po pytanie ile pieniędzy ze sobą mam. Na wszystkie pytania, lekko już zestresowany starałem się odpowiadać wymijająco, próbując zmienić temat rozmowy. Tematu pieniędzy chłop sobie jednak nie odpuścił i powiedział, że oni teraz zrobią sobie przerwę, a ja mam w tym czasie uszykować wszystkie pieniądze jakie mam albo stanie mi się krzywda. Po tym jebnął pięścią w szybę oddzielającą bagażnik od kierowcy, a ten zatrzymał maszynę.
Pomimo tego, że robiło się już ciemno, zauważyłem, że wszyscy trzej poszli się wysikać. Nic nie myśląc wziąłem plecak i #!$%@?łem z tego vana do przydrożnego lasu. Biegłem tak jeszcze z 10 min aż dobiegłem do jakiejś innej drogi. Napiłem się wody i pomyślałem, że całkiem rozsądne będzie zadzwonienie na policje i opowiedzenia co się właśnie wydarzyło. No to cyk, 112, dzwonimy. Pamiętam, że pierwszym dyspozytorem był jakiś stary dziad, który nie mówił ani słowa po angielsku/rosyjsku i jeszcze się na mnie wydzierał. Kolejna próba i trafiło na normalnego, mówiącego po rosyjsku gościa, który wszystko zanotował i polecił mi dojechać na przygraniczny komisariat policji (mam na myśli granicę Górskiego Karabachu z Armenią) w celu dalszego, szczegółowego złożenia zeznań.
Po jakichś 5 minutach stania na drodze w całkowitej ciemności jakimś cudem udało mi się złapać stopa, którym dojechałem na wspomniany komisariat. Po drodze zorientowałem się też, że u tych łbów w vanie zostawiłem czapkę i okulary (nic ważnego, ale będzie to istotne w dalszej części)
Jakoś po niecałej godzinie jazdy dojechałem na granicę i zacząłem składać zeznanie. W momencie kiedy kończyłem już całą historię za oknem zauważyłem tych trzech typów w vanie. Zakomunikowałem fakt policjantowi, który notował zeznanie. Ów bagietmajster przez krótkofalówkę dał znać innemu żeby ich zatrzymał. Po chwili drugi bagieta prowadził ich już w stronę naszej budy. Powiedziałem bagiecie nr 1, że nie mam zupełnej ochoty na konfrontacje z nimi. On do mnie, że jasne, rozumie i zaprowadził mnie do innego pokoju.
Po godzinie czekania spędzonego na grze w makao z jakimś policyjnym praktykantem w moim wieku, przyszedł policjant, który mnie przesłuchiwał z kartką papieru w ręce. Owa kartka papieru to jak się okazało gotowe do podpisania przeze mnie oświadczenie o następującej treści:
Przeczytałem to i oniemiałem. W jednej chwili zszedł ze mnie cały stres i w duchu zacząłem cisnąć niesamowitą bekę z tego co właśnie przeczytałem. Trzech typów próbuje w najlepszym wypadku wyłudzić ode mnie pieniądze, a policja puszcza ich, dając mi do podpisania coś tak absurdalnego... :D Po podpisaniu otrzymałem kopię i około 50zł "rekompensaty" w lokalnej walucie xD
Wszystko to skończyło się około godziny 22 i oczywistym dla mnie było, że nigdzie dalej już nie pojadę. Spytałem zatem głównego gościa tam, czy mogę rozstawić sobie obok komendy namiot. Gość się uśmiechnął, powiedział, że jasne, ale jeśli chcę to mają u siebie wolne łóżka, więc zaprasza do środka. Propozycji nie odrzuciłem :D
Podsumowując: W Karabachu jak w lesie
ZDJĘCIA ZE WSPOMNIANEGO DNIA: https://imgur.com/a/ERQb1bL (+na początku parę zdjęć z granicy i stolicy Karabachu)
Chętnie odpowiem na jakiekolwiek pytania jeśli takowe będą ;)
#armenia #karabach #azerbejdzan #autostop #podroze #podrozujzwykopem
Mnie i moją kumpelę też kiedyś Albańczycy wozili po jakichś górach w Macedonii (w skradzionym taxi, do czego doszłam ciut później) . Udawałam, że moi znajomi są niedaleko i mają mnie wysadzić na stacji. Miałam na sobie pomarańczową koszulkę z rajdu autostopowego i jakimś cudem na owej stacji rzeczywiście stała jakaś para w tych koszulkach. Ziomkowie się wystraszyli i wypuścili nas.
Dzieki, z fartem