Wpis z mikrobloga

Tak sobie myślę, że samoświadomość jest gwoździem do trumny. Paręnaście lat temu zdałem sobie sprawę jak bardzo toksyczną i szkodliwą osobą jestem oraz jak bardzo mogę przez to krzywdzić ludzi... wtedy to zdecydowałem, że po prostu wycofam się z życia towarzyskiego. Zero imprez, zero kolegów lub koleżanek, zero jakichkolwiek związków, jak mnie ktoś zapraszał to grzecznie odmawiałem ewentualnie znajdowałem jakąś wymówkę, albo po prostu urywałem kontakt. Wszystko to, żeby nikogo przez przypadek nie skrzywdzić, żeby nie powiedzieć o jedno słowo za dużo.. A przynajmniej tak sobie wmawiałem, bo tak naprawdę to bałem się bycia ocenianym... bałem się tego, że po raz kolejny ktoś mi powie, że się do niczego nie nadaję, że jestem beznadziejny lub że po prostu jestem głupi. (Tak miałem takie urojenia a raczej to była fobia, którą uświadomiła mi terapeutka do którego postanowiłem się w końcu iść i zrobić coś z moim "#!$%@?". Niby się udało ale tak nie do końca).

Teraz będąc tak naprawdę bez żadnych przyjaciół, kolegów czy znajomych jest mi po prostu źle (to słowo nie oddaje tego jak bardzo jest źle). Moje życie toczy się tylko wokoło pracy, oraz nagłych napadów lęku które tak na dobrą sprawę nie wiem z czego się biorą. Chociaż, przez jakiś czas chodziłem na lekcje muzyki i nawet jakoś mi szło... niestety już się skończyły.
I w sumie to lubię sobie czasami pograć, chociaż wiem że wirtuozem nie jestem i nigdy nie będę.

Jak już wspominałem w którymś z poprzednich wpisów, zacząłem się budować. Na pomysł wyniesienia się od rodziców naprowadziła mnie moja terapeutka. Opcje były dwie, albo coś wynająć i się wynieść natychmiast, albo mieć coś swojego... jako, że moim marzeniem było mieszkać w domku to wybór był prosty.

Ostatnio jednak pojawiły się w mojej głowie wątpliwości, bo o ile marzenie się powoli spełnia to nie będzie ono kompletne.
Niestety ale ta podjęta kilkanaście lat temu decyzja, zmieniła całkowicie mój sposób myślenia oraz funkcjonowania. Który tylko się we mnie umacniał przez te wszystkie lata. I teraz jestem osobą która kompletnie nie daje sobie rady w relacjach międzyludzkich.Staram się to zmienić i brać udział w imprezach szczególnie tych rodzinnych, jak wesela lub inne tego typu, jednakże czuję się jakbym to robił na siłę.
Tak samo, jak są jakieś eventy w pracy (wyjścia do restauracji albo imprezy) to staram się brać udział ale znów, nie czuję się z tym dobrze i swobodnie. Czuję, że jest to po prostu wymuszone. No bo nie oszukujmy się, jest to wymuszone... po to, żeby stwarzać jakieś wrażenie że wszystko jest ok.

Skazywanie się na takie samobiczowanie i autodestrukcję było czymś okropnym...i gdybym mógł się cofnąć w czasie to bym sobie spuścił #!$%@?, że w ogóle wpadłem na taki durny pomysł. A teraz mam wrażenie że nie ma dla mnie już żadnych szans na normalność, czymkolwiek ona jest. Nie mam już nadziei na odbudowanie jakichkolwiek relacji międzyludzkich, jakichkolwiek przyjaźni a tym bardziej związku. Ten sposób myślenia pozostanie już ze mną na zawsze i pewnie w końcu mnie zabije... dokona się ostateczny akt mojej autodestrukcji. Autodestrukcji do której doprowadziła moja głupota i strach.

Tymczasem, czeka mnie samotna przyszłość, no chyba że przygarnę psa to wtedy może nie będzie aż tak #!$%@?...


Ot takie story of my life, którym chciałem się z wami podzielić.

Miałem to dodać jako #anonimowemirkowyznania ale stwierdziłem, że jednak tak będzie lepiej...

#zwiazki #psychologia #fobiaspoleczna #alienacja
  • 2
@oggy1989: > Tak samo, jak są jakieś eventy w pracy (wyjścia do restauracji albo imprezy) to staram się brać udział ale znów, nie czuję się z tym dobrze i swobodnie. Czuję, że jest to po prostu wymuszone. No bo nie oszukujmy się, jest to wymuszone... po to, żeby stwarzać jakieś wrażenie że wszystko jest ok.

Niekoniecznie. Wychodzisz ze swojej strefy komfortu, a to wymaga niemałego wysiłku. Przez wiele lat jechałeś na
@oggy1989: Izoluję się całe życie i też praktykowałem przez pewien czas sztuczne "wychodzenie do ludzi" itp. - nic to nie dało, wiało ode mnie desperacją i #!$%@?, i jeszcze bardziej mnie to pognębiało. Odkąd nie próbuję się do niczego zmuszać czuję się dużo lepiej psychicznie. Brakuje mi ludzi, wiadomo, ale wiem, że takie zmuszanie się nic nie daje, to musi wychodzić naturalnie. Zdałem sobie też sprawę z tego, że większości ludzi