Wpis z mikrobloga

#anime #bajeksto
50/100

Kareshi Kanojo no Jijou (1998), TV, 2-cour
studia Gainax i J.C. Staff

KareKano to pasjonujący bój reżysera z autorką oryginalnej mangi, zaczynający się z wysokiego C wyłącznie po to, by zakończyć się przepiękną katastrofą. W lewym narożniku – p. Anno, szlify zbierający na prześmiewczym Gunbusterze, zaledwie rok wcześniej wypuszczający End of Eva. W prawym – p. Tsuda, która wymarzyła sobie romans z humorkiem, a została świadkiem humorku z romansem. Koty rwali do żywego, aż w końcu KareKano zakończyło się niejako w dwóch trzecich, zaś do końca sezonu dociągnęło na oparach. Kto pamięta ostatnie odcinki oryginalnego Evangeliona, ten może spodziewać się, co p. Anno nawyprawiał.

Nie uprzedzajmy faktów – o czym serial właściwie jest? Na papierze – to historia kiełkującej powolutku i w bólach miłości między dwójką na pierwszy rzut oka perfekcyjnych jednostek, Yukino Miyazawy i Souichirou Arimy. Miyazawa to idealna uczennica, prymuska, przewodnicząca, zawsze skora do pomocy kolegom. W domu zmienia się w manipulantkę, chlubiącą się przed rodziną, że jest zupełnie uzależniona od pochwał i zaszczytów. Arima to świetny uczeń i sportowiec, mistrz krajowy kendo, członek bogatej rodziny. Prywatnie, to potwornie zakompleksiony nałogowy kłamca o mentalności zbitego psa, który zadowala się powierzchownym szacunkiem, by nikogo nie dopuszczać do siebie bliżej.

Zupełnym przypadkiem Arima jest świadkiem prawdziwego oblicza Miyazawy, toteż pozwala sobie na szantaż – Miyazawa będzie mu odtąd pomagać w sprawach rozlicznych komitetów i rad, do których Arima się zapisał. A przy tym będzie mu zerkać za tę maskę i odkrywać zupełnie nowego człowieka. Z czasem, rytmem powolnym i w miarę realistycznym, zaczną ze sobą chodzić, a ich chodzenie nie ograniczy się do nieśmiałego trzymania za rączki – pod tym względem KareKano to unikat. Z czasem dojdzie do głosu zazdrość Arimy o wciąż rosnący krąg przyjaciół Miyazawy, która pewnego dnia stwierdza, że nie będzie już nigdy nikogo oszukiwać, co zjednuje jej ludzi dotąd nieprzejednanych. Potworna to zazdrość i zżerająca, a zatem świetnie się ją ogląda na ekranie.

Aż tu nagle fabuła się urywa. Ot tak, bez jakiegokolwiek sensownego momentu kulminacyjnego, serial po prostu wystrzeliwuje się z budżetu i resztę odcinków klei z tego, co pod ręką. Widzimy najlepsze Annowskie tradycje – recapy co drugi odcinek, ponownie użytą animację, animację poklatkową, wreszcie brak animacji jakiejkolwiek, a zamiast niej statyczne ujęcia, ewentualnie wycinanki na tle zdjęć z aparatu fotograficznego. Kto w porę rzuci precz jakiekolwiek nadzieje na satysfakcjonujący finał, a zacznie zamiast tego traktować drugą połowę KareKano jako absurdalną walkę reżysera z brakiem jakichkolwiek pieniędzy na produkcję, ten chyba najlepiej na seansie wyjdzie.

Bowiem p. Anno zaprzągł chyba wszystkie siły kreatywne studio Gainax, czyniąc z pierwszej połowy KareKano widowisko wielce cieszące oko, bardzo plastyczne i niebanalne. Słowem-kluczem będzie chibi – w tej konwencji reżyser serwuje nam nie tylko wizualne gagi, ale też sceny jak najzupełniej poważne, przy czym nie zmienia tekstu oryginału. Można śmiało grać KaneKano z poważnymi, nachmurzonymi minami, spokojnymi głosami, bez tych brewerii, ale dlaczego? To luzackie podejście do materiału źródłowego stało się kością niezgody pomiędzy reżyserem a autorką, przy czym w duchu dziękujmy, że mimo wszystko wygrał reżyser.

Humorystyczną wersję tej historii ogląda się przecież świetnie, a zadziorny głos p. Atsuko Enomoto w roli Miyazawy dominuje nad produkcją, nie biorąc jeńców. Zupełnie nie wyobrażam jej sobie w jakiejś egzaltowanej wersji swojej roli. Jej partner (p. Suzuki) wypada tak sobie, za to reszta stawki wymiata. KareKano to wreszcie początek kariery p. Mayumi Shintani, w znacznej części składającej się ze współpracy z Gainaxem i studio Trigger. Muzykę mamy wesolutką, z luzackimi trąbkami w roku głównej, do momentów bardziej melancholijnych wchodzi klasycznie fortepian, a także gitara akustyczna. To partie weselsze zdecydowanie bardziej wpadają w ucho, a zwłaszcza motyw przewodni rodziny Miyazawa, z tym jego niezapomnianym wokalem.

Świetny interes, drodzy Czytelnicy. W ramach jednej produkcji dostajemy zarówno ciekawie napisany i z pazurem wyreżyserowany romans, a także wywołujący salwy śmiechu zapis kompletnej fuszerki ze strony p. Anno – ostatnie odcinki bodaj by traktowały o pogodzie, zawsze rozbawią samym tym, jak bardzo się na wszystkim oszczędza, byle dociągnąć do mety. Bardzo to wesoła refleksja o licealnej miłości, nawet pomimo tego, jakimi wesołościami się kończy. Czego chcieć więcej?
tobaccotobacco - #anime #bajeksto
50/100

Kareshi Kanojo no Jijou (1998), TV, 2-co...

źródło: comment_mCVECimd6OrPtibWklHRV0agPMNIBXMo.jpg

Pobierz
  • 2
  • Odpowiedz