Wpis z mikrobloga

Dobry wieczór.

Plusujących TEN WPIS wołam w komentarzach i zapraszam do "krótkiej" lektury do podusi ( ͡° ͜ʖ ͡°)


TL,DR


1 dzień.
Przyjęcie planowane na oddział. Wypełnienie krótkiej ankiety na dole, potem jazda do góry. Dosłownie w drodze na oddział pielęgniarka pyta o uczulenia, wagę, wzrost, i przyjmowane leki. Proszę czekać na wizytę lekarza (jest godzina 13), który będzie robił "wywiad". Na pytanie czy mogę zjeść coś w bufecie 2 piętra niżej, bo z nerwów od wczoraj nie jadłem (a teraz trochę puszczają), dostaję odpowiedź, że dopiero po wizycie lekarza (bo jak wyjdę, to nie będzie latał i mnie szukał () To może są jakieś automaty z przekąskami (?) póki jest ze mną ktoś, kto mnie przywiózł, to może mi skoczy coś kupić? "Nie ma na terenie całego szpitala, ani automatów z piciem, ani z przekąskami"! WTF? Pan obok na łóżku (czekający na wszczepienie kardiowertera od 3 dni) mówi, że koło 17 przyniosą kolację - wytrzymam. O 16:45 przynoszą "kolację" starszy Pan dostaje 2 kromki chleba + margaryny listek 3cm + jajko na twardo. "A Pan dzisiaj przyjęty" dostaje 1 kromkę chleba + 3cm listek margaryny. Jajka nie - takie tu mamy zasady. 18:00 zdycham z głodu. Lekarza dalej nie ma. Bufet do 19. 18:50 przychodzi pani doktor. 18:54 pani doktor, zebrawszy "bardzo dokładny wywiad" wychodzi. Na moje pytania, wątpliwości nie jest w stanie odpowiedzieć - dowiem się jutro od lekarza prowadzącego salę. Pojedzone...

2 dzień.
5:45 dzieeeeeeeeeeeń dobry krew pobieramy panu do zabiegu! Ooooo, a gdzie są żyły? Pani szanowna, a gdzie mają być 2 minuty po przebudzeniu, bez żadnych płynów od 8h i na leżąco? Pani zakłada zacisk, każe ściskać pięść i wychodzi. Wraca po 3 minutach, pobiera 5 fiolek, wychodzi - w jej pędzie udaje mi się zapytać czy mogę chociaż pić. Tak może. Po 2h wchodzi Pani oddziałowa i przynosi leków całą gromadę - premedykacja. Popić małą ilością wody, bo nie można dziś w ogóle pić - nawet się jej nie przyznaję, że zdążyłem obalić ponad pół litra wody. Za 3 minuty wraca i mówi, żeby jednak spośród tych 7 tabletek łyknąć dwie, bo to taki zabieg, że tamtych nie trzeba - pięknie się zapowiada, skoro sami nie mogą się zdecydować. Pojawia się "opiekun sali", młody pan doktor. Z całej mojej dokumentacji medycznej (2 teczki A4), każe mi wybrać te, które uważam za najistotniejsze. Oczy wychodzą mi jak 5-złotówki. Daję mu ablację sprzed 2 lat i zapalenie płuc z 1 migotaniem, od którego wszystko się zaczęło. Facet to pakuje i wychodzi.

Za chwile zapraszają na UKG. Pani doktor wykonująca badanie (oj nie polubiliśmy się bardzo mocno), myśli, że jak wyperfumuje się Avonem w ilościach nadmiarowych i włoży do ust gumę, to nie będzie czuć od niej 5 wypalonych do teraz fajek.. W badaniu, wg. Pani doktor nie widać przecieku, ani dziury między przedsionkami. Na pytanie, jak to możliwe, odpowiada, że to dość słaby sprzęt i dopiero badanie przezprzełykowe na sali operacyjnej odpowie, jak jest na pewno. Pyta czy jestem nerwowy w tej chwili (chyba widziała na tym UKG). Mówię, że nerwowy to mało powiedziane i czy ona by nie była przed takim zabiegiem? Prosiłem wcześniej o leki zobojętniające, bo mocno się stresuję. Pani doktor mało nie zabija mnie śmiechem i stwierdza, zwracając się do koleżanki, klepiącej w komputer, że dzisiaj ludzie za dużo w internecie czytają i potem tylko problemy stwarzają. Rezygnuję z dalszej dyskusji, bo bym mógł sobie tylko zaszkodzić. Koło 11 wchodzi kroplówka nawadniająca. Zdążyło polecieć kilka kropel, bo po 5 minutach od wyjścia pani pielęgniarki, pojawia się młody sanitariusz i mówi, pan chozi? Jedziemy na salę operacyjną! A kroplówka? Położymy tutaj, obok na łóżku. Jedziemy na dół.
Światła, jak w filmie migają nad wlepionymi w sufit oczami.

Pan zostawia mnie w "przedsionku" przed salą operacyjną - z boku widać monitory. Jeszcze kogoś kończą, a ty czekaj człowieku w kolejce, jak za cukrem w `87. Piździ złem! Strasznie piździ! Wywożą chłopaka, każą poczekać. Mija jakiś czas, rozebrać się i położyć na stole operacyjnym. Puls over 150 i błagam o leki na uspokojenie. Spokojnie będą. To jak piździało w przedsionku przed salą, jest niczym Karaiby w porównaniu do sali operacyjnej. Klima wieje tak, że rusza mi włosami. Lekarze, to profesorzy. Są MEGA uprzejmi, mili, wyrozumiali, tłumaczą, uspokajają. Jedyni profesjonaliści w tym burdelu. Cudowni ludzie. Znieczulenie gardła, rura w żołądek, i zastrzyki znieczulające w pachwinę. Zaszczypało. Chyba dostrzegli mój puls i skurcze mięśni bo słyszę pytanie. Podajemy R-kę? Tak. Poczuje Pan jakby kopanie prądem w żyłach i zrobi się cieplej, potem Pan się uspokoi. Jak powiedzieli, tak się stało, oczy mi się lekko przymknęły, głowa opadła luźno na bok i pomyślałem sobie, że życie jest cudowne. Straciłem poczucie czasu. Nie interesowało mnie, co się dzieje, co tam mi gmera w sercu, jakby myszy biegały, czułem czystą miłość do ludzi, którzy mnie tam otaczali. Diazepam robi robotę mocno:) Skończyło się równie szybko, jak zaczęło. Kilka szwów w pachwinie i proszę wskoczyć na swoje łóżko. Pan profesor uścisnął mi dłoń i życzył szybkiego powrotu do zdrowia. Wszystko poszło ponoć, jak po maśle. Po dojechaniu na swoją salę poszła, ta nieskończona wcześniej kroplówka i pojawiły się przed oczami tak silne aury migrenowe, artefakty, migoczące punkty, że byłem święcie przekonany, że mam początek udaru. Ale byłem tak naćpany, że mało mnie to stresowało. Po kilku godzinach zaczęło ustępować. Jak przyszła oddziałowa zdjąć kroplówkę, to opowiedziałem jej, że za każdym razem, jak nabieram głęboki wdech to serce mi głupieje. Przyjęła do wiadomości i wysłała do mnie moją "ulubioną" panią doktor, która dosłownie na wstępie do sali #!$%@?ła mnie, że jestem nerwowy, mam się nie stresować, zmierzyła mi ciśnienie i poszła w swoją stronę.

Ciekawostka w spoilerze


3 dzień.

6:05 dzieeeeeeń dobry proszę zdjąć spodnie. Tak - miała 24h dyżur i przyszła zdjąć mi szwy. Moja "ulubiona" pani doktor - nie pieściła się - bolało. Bardzo bolało. Nie było pobierania kontrolnego krwi, nie było pytania czy czuje się na siłach. Było UKG - na tym samym gównianym sprzęcie, co wczoraj. Pan doktor przecieku nie widział. Nie pytałem nawet czy widzi w ogóle tę wszczepioną zapinkę, bo straciłem wiarę w tych ludzi i w ten oddział. O 10 miałem wypis w ręce i czekałem na transport do domu. Pytałem zarówno pielęgniarek (mówiły żeby pytać lekarzy), lekarzy dyżurujących (mówili żeby zapytać prowadzących), lekarzy prowadzących (mówili żeby pytać profesorów na sali operacyjnej - byłem za bardzo naćpany żeby ich pytać), jak i lekarza dyżurnego, który mnie wypisywał. Pytałem wszystkich, jak mam teraz postępować, jak funkcjonować, jak żyć żeby sobie nie zaszkodzić. Dowiedziałem się, że mam żyć, jak przed zabiegiem. Gdyby nie fakt, że na wypisie na samym dole jest tekst: "profilaktyka zapalenia wsierdzia przez 12 miesięcy" i że sprawdziłem to w opracowaniach medycznych i kardiologicznych znalezionych w internecie, to nie wiedziałbym nawet, że wizyta u dentysty może mnie zabić, że skaleczenie = antybiotyk, że zapalenie wsierdzia w 80% przypadków kończy się zgonem, i że mam na siebie bardzo uważać.

Ciekawostka nr 2 w spoilerze


Podsumowując - takiego burdelu, jakiego byłem tam świadkiem, nie uraczyłem nigdzie indziej, nigdy wcześniej. Tak chamskiego traktowania pacjenta, bezczelnych odzywek "ulubionej" pani doktor oraz kompletnie zerowej informacji dla pacjenta, który zaczyna się w pewnym momencie czuć, jak intruz, nie doświadczyłem w żadnym miejscu. Mając założonego ZIPa, wiem, że za taki zabieg, jak np ablacja, którą robili mi 2 lata temu, szpital dostaje od NFZu 30tys PLN. Podejrzewam, że tu będzie podobna kwota. Ze względu na powyższe czułem się, jak jakiś przedmiot na taśmie produkcyjnej. Przyjąć, wykonać, wydalić. Dla nich jesteś statystyką - niczym więcej. I nie, nie wymagam tu traktowania, jak w 4 gwiazdkowym hotelu, ale zwykłej przyzwoitości i prawa do poszanowania pacjenta oraz prawa do informacji. Tego tam nie było.

Jak się dziś czuję ponad tydzień po zabiegu?
W domu po 4 dniach od zabiegu myślałem, że umrę ze strachu, bo zanim zażyłem poranną dawkę leków rozrzedzających krew, zaczęła mrowić mi cała prawa strona ciałą, a potem znów siekły mnie z całym impetem artefakty na oczach, aury migrenowe i inne tego typu dziadostwa. Po godzinie od wzięcia leków przeszło. Cały czas kontrolowałem w lustrze czy nie opadają mi powieki, brwi, usta, itd. Ogólnie stres jest ciągle.
Leki rozrzedzające krew (2 różne) - no cóż, dają w kość błonie żołądka. Chyba wreszcie schudnę, bo ciężko coś jest. Nie wiem czy mogę brać osłonę, bo nie wiem czy nie redukuje działania leków antyzakrzepowych. Dodatkowo leci antybiotyk, bo przeziębiłem się chyba na tej sali operacyjnej. Zapalenie zatok. Internista powiedział, że normalnie obyło by się bez, ale w moim przypadku antybiotyk jest wskazany. Do pół roku wszczepka w sercu powinna mi się zarosnąć komórkami nabłonka w sercu i powinno być ok. O ile nie zabiją mnie bakterie do tego czasu.
Wizyta kontrolna u mojego kardiologa prywatnie najbliższy termin - 23 maja xD

Wybaczcie, że tak długo, ale nie potrafię inaczej.
Przynajmniej macie co czytać do poduszki w niedzielny wieczór xD

Z fartem moi drodzy.
W miarę możliwości odpowiem na pytania w komentarzach.
Trzymajcie kciuki za dalszą rekonwalescencję.
Peace!

#kardiologia #serce #zdrowie #lekarz #choroby #zalesie #truestory #medycyna #szpital
  • 56