Wpis z mikrobloga

258300 - 113 = 258187

Trzeciego dnia mamy spory problem. N̶a̶ ̶ś̶n̶i̶a̶d̶a̶n̶i̶u̶ ̶p̶r̶z̶e̶g̶r̶a̶l̶i̶ś̶m̶y̶ ̶w̶y̶ś̶c̶i̶g̶ ̶p̶o̶ ̶c̶r̶o̶i̶s̶s̶a̶n̶t̶y̶.̶ Prognozy pogody złośliwie nie chcą ulec zmianie i okazuje się, że to prawdopodobnie nasz ostatni dzień jazd. Zostały nam do pokonania dwie słynne, najbardziej wymagające przełęcze a tu nagle trzeba zdecydować się na jedną z nich. Pierwsza opcja to brzydka, nudna lecz podobno ekstremalnie trudna Passo di Mortirolo. Sam Armstrong stwiedził, że to najtrudniejszy podjazd jaki robił w życiu, więc będzie czym się chwalić znajomym! Druga to nieco prostsza, znacznie wyższa i bardziej atrakcyjna Passo di Gavia. Może wyjdą jakieś fajne zdjęcia. Wybór oczywiście jest bardzo prosty i jako rowerowi masochiści po prostu rysujemy pętlę przez obie z nich.

Problemy techniczne powodują, że ruszamy dopiero tuż przed południem. Za kilka godzin będziemy tego bardzo żałować, ale narazie niczego nieświadomi, standardowo zaczynamy od zjazdu z Santa Caterina do Bormio. Tam na chwilę zbaczamy z trasy i odwiedzamy znanego nam już italiano meccanico, gdzie po raz pierwszy w życiu kupuję części z najwyższej, wyścigowej grupy Shimano. Z tego miejsca uroczyście przepraszam wszystkich z których się śmiałem, że przesiadkę na Dura Ace zaczynają od hamulców. Ja kupiłem klocki hamulcowe. Jeszcze ich nie założyłem, ale potwierdzam że to dobra inwestycja i rower od razu przyśpieszył... :)

Droga do Mazzo di Valtellina jest długa i nijaka. Przez większość czasu kompletnie nic się nie dzieje a mijane miasteczka bardziej kojarzą mi się z Radomiem niż z górami. Nudy, nudy, nudy. Spotykamy coraz mniej kolarzy a większość i tak jedzie w przeciwną stronę, do znacznie ładniejszego Bormio. Mimo to im nie zazdroszczę, bo to my mamy z górki i szybciej się stąd wydostaniemy. To prawda, miejscami jest tu nawet całkiem ładnie, ale i tak rzadko kiedy wyciągam aparat. Kilkunastoprocentowy podjazd do właściwej drogi na przełęcz witam z ulgą i cieszę się, że w końcu będzie ciekawie.

Mortirolo jest podobno jednym z najtrudniejszych podjazdów na świecie. Słynna ściana płaczu Giro d'Italia, rwąca każdy peleton. To tutaj rozpoczęła się na dobre kariera Pantaniego, który przez kolejne lata dominował na górskich etapach. Ponad 1200 metrów w górę przy średnim nachyleniu 11% robi wrażenie. Nie jest tu ani ładnie, ani fajnie, jest po prostu koszmarnie stromo. Droga przez cały czas wiedzie przez las i o jakichkolwiek widokach można zapomnieć. Wszyscy przyjeżdżają tu tylko w jednym celu - żeby się sprawdzić. Czytając relacje innych kolarzy dowiedziałem się, że będę tu klnąć, prowadzić rower i myśleć o kupnie górskiej kasety. Obawiałem się tej przełęczy, ale jak się okazało - zupełnie niesłusznie. Moją pierwszą myślą po wjechaniu na górę było: eee, to już? Owszem, jest trudno, ale nie aż tak. Można się zmęczyć, ale nie aż tak. Tu wszystko jest nie aż tak. Nie czołgałem się, nie prowadziłem roweru, nie padłem z wycieńczenia, nie klnąłem że więcej tu nie wrócę. Faktycznie spotkaliśmy kolarza, który fragmenty pokonywał pieszo, ale każdy może mieć gorszy dzień. Wyłamię się więc z konwencji i zamiast powielać bzdury o ekstremalnych trudnościach napiszę inaczej: Mortirolo jest przereklamowane i nie ma się czym chwalić.

Zabawa zaczyna się dopiero w Ponte di Legno. Kilometry przejechane w ciągu ostatnich dni powoli dają o sobie znać a świadomość, że między nami a hotelem stoi pagórek wznoszący się na skromne 2621 m.n.p.m. jest przytłaczająca. Nie pomaga zjedzony makaron i początek podjazdu na Gavie idzie mi strasznie topornie. Szczęśliwie im bardziej stromo, tym lżej mi się jedzie i odzyskuję siły akurat w momencie, gdy zaczynają się właściwe trudności. Mieliśmy sporo szczęścia trafiając tu o późnej porze, bo widok powoli zachodzącego słońca rekompensuje wszystkie trudy. Wąska droga i górskie zbocza prezentują się niesamowicie. Znowu rzadko kiedy chowam aparat, co zakręt odkrywając, że jest tu jeszcze piękniej niż mi się wydawało.

Gdy na górze przestajemy pedałować, uświadamiamy sobie, że zrobiło się naprawdę chłodno. Garmin pokazuje 8 stopni, wieje chłodny wiatr a my stoimy mokrzy, ubrani jak na upał, majac ze sobą jedynie cienkie wiatrówki. Z półgodzinnego zjazdu pamiętam tylko tyle, że było szybko, lodowato i ledwo byłem w stanie się ruszyć. Przemarznięci kończymy na 113 km i szalonych 3800 m w górę. Tego rekordu przewyższeń szybko nie poprawię.

Trasa: https://strava.com/activities/669158706
Więcej zdjęć: https://facebook.com/psnowak/posts/1179278418795801

#rowerowyrownik #ruszwarszawa #szosowawarszawa #100km #alpy #gory #earthboners #mortirolo #gavia i trochę #pokazmorde
snowak - 258300 - 113 = 258187

Trzeciego dnia mamy spory problem. N̶a̶ ̶ś̶n̶i̶a̶d̶...

źródło: comment_FWkQYqbCiPeCvR2SwCuv8NSRXs4ykj8y.jpg

Pobierz
  • 21
Wyłamię się więc z konwencji i zamiast powielać bzdury o ekstremalnych trudnościach napiszę inaczej: Mortirolo jest przereklamowane i nie ma się czym chwalić.


@snowak: Tu się kolego nie zgodzę. Wiesz dlaczego nie było tak trudno? Bo na segmencie Mortirolo: https://www.strava.com/activities/669158706/segments/16391281878 masz miejsce 6308/6531, średnio 5.3km/h, średnie tętno 148, które nie wyskoczyło ponad 168. I nie mówię tego, aby czynić jakiekolwiek zarzuty do tego sposobu wyjeżdżania ino nie uważam, że nieprawdą jest
@metaxy: Tak niska średnia prędkość na segmencie może też wynikać z postojów. Nie wiem jak było, więc nie oceniam, ale z własnego doświadczenia wiem, że 3,5 km przy 11,5% z avg 10 km/h powoduje chęć wyplucia płuc.
Tak niska średnia prędkość na segmencie może też wynikać z postojów.


@Mortal84: Ano bardzo możliwe, tylko wtedy to nadal jest kwestia tego, że nie jechało się segmentu na maksa. I powtarzam, że ja broń Boże nic @snowak nie zrzucam, bo każdy niechaj sobie zdobywa podjazdy wg swoich możliwości i preferencji. Ino Mortirolo jest mordercze i to nie są bzdury. Niejeden tam spuchnął i umarł.
I powtarzam, że ja broń Boże nic @snowak nie zrzucam


@metaxy: Również jestem od tego daleki. Mogę się jedynie w pełni zgodzić z twoimi słowami:

zajechałem się jak dziki

bo coś o tym wiem po podjechaniu na maxa Magurki Wilkowickiej. A co dopiero 3 razy dłuższe Mortirolo. Tu masz mój dozgonny szacun.
Dla mnie podjazd był brzydki i straszny, mimo 34/32 ;)


@paprycjusz: Zgadzam się jest brzydki (nic nie widać poza lasem) i straszny (bo boli). Co do wyjazdu pod górę to większość grupek ma zasadę, że każdy sobie jedzie, a czekamy na siebie na szczycie. Jazda pod górę nieswoim tempem jest męcząca. No i pewnie dlatego się @snowak ten podjazd niewyrył jako straszny w pamięci, bo mu tętno nie zatykało uszu. Tak
@metaxy: @Mortal84: Nie widzę sensu wdawać się w dyskusję o trudności podjazdu, bo każdy odbiera to inaczej. Nie zgodzę się jednak, że podjeżdżałem na luzaka bo na kasecie 28 jest to niemożliwe. Garmin pokazywał średnią z jazdy ~8.8 km/h. Nie przyjechałem tam jednak robić segmentów, nie przejmowałem się czasem i jak chciałem zatrzymać się zrobić zdjęcia lub coś obejrzeć po drodze to po prostu to robiłem. Jechaliśmy razem bo to