Wpis z mikrobloga

Dziś naszła mnie pewna refleksja.

Dosyć często czytam komentarze, pod wpisami na temat #emigracja. Pod wpisami osób, które zastanawiają się czy wyjechać, dzielą się spostrzeżeniami czy piszą cokolwiek o emigracjii, często znajduję osoby twierdzące, że na emigracji to tylko patologia. Patologia i osoby, które w Polsce sobie nie radziły, to i zagranicą pracują w "gównorobotach", są "robakami", dają się dymać, etc. Szerzy się też wyśmiewanie, obrażanie czy porównywanie do rzeczy gorszych niż "robaki".

To jest cholernie krzywdzące. Nie dotyka mnie to, mam dystans, i tłumaczę to tym, że ludzie piszący takie rzeczy albo nie mają odwagi wyjechać, albo nie potrafią sobie uświadomić, że ktoś może żyć inaczej niż oni. Nie potrafią przyjąć, że nie tylko nieudacznicy wyjeżdżają, że różne pobudki kierują ludźmi.

Dlaczego ja wyjechałem? Początkowy powód był bardzo prozaiczny.


No dobra, to akurat nieprawda. Wyjechałem aby zdobyć oszczędności. Razem z żoną mamy pewien pomysł na przyszłość i aby się do niego przybliżyć, potrzebowaliśmy pieniędzy na start. Proste. To samo robiłem gdy studiowałem. Potrzebowałem pieniędzy na komputer, zapłacenie czynszu na pół roku z góry, czy na to aby nie ciągnąć pieniędzy od rodziców. Pakowałem się i wyjeżdżałem. Zawsze dobrze się czuję w nowych sytuacjach, szybko nawiązuję znajomości i uwielbiam doświadczać nowego. Takie emigracyjne eskapady zawsze traktowałem jako rozwijanie samego siebie, nie tylko zarabianie. Bo z pracą mam tak, że ją wykonuję, nie żyję nią, moje życie nie kręci się wokół pracy.

Co próbuję powiedzieć... początkowo wyjechałem aby za jakiś czas wrócić do Polski, ale... No właśnie. Minęły raptem dwa miesiące, a ja i moja małżonka, wiemy, że szybko nie wrócimy. Dlaczego? Bo nam się tu podoba. Proste.

Ktoś zaraz powie, że "o kurde, zapierdziela na magazynie, jak zwykły robol, w Polsce też możesz być robolem 11111. Niby co on taki szczęśliwy". No bo taka jest prawda. Zasuwam na magazynie, pracuję fizycznie, ale wiecie co... robię swoje i idę do domu. Nie muszę się martwić o nic. Kończę zmianę, wychodzę przez bramę i nie myślę o pracy. Dostaję za to pieniądze, które pozwalają mi zapłacić rachunki, wyżywić i wcale nie jedząc byle czego, oraz odłożyć, cieszy mnie to co robię i daje mi sporo frajdy. A jestem tylko Pickerem/Zbieraczem, pracownikiem fizycznym w magazynie. Najważniejsze jest jednak to, że jestem spokojny, a ja sobie spokój cenię.

Śmiem twierdzić, że w Anglii, w której się znajduję, wszystko jest prostsze. Miałem ostatnio do czynienia z Revenue, wystarczył jeden telefon i problem się rozwiązał (ale o tym szczegółowo innym razem). Żadnego pisania pism, oczekiwania, wycieczek do placówek, odbijania się od ściany. Ile nerwów, ile zdrowia zaoszczędzone.

Ja to ja, ale mój brat. Chłopak, który miał dobrze płatną pracę i rozwijającą się karierę. Pracował ciężko i dużo. Nie raz widziałem jak po powrocie z pracy siadał w fotelu i zasypiał w ciągu sekundy. Dzień wolny? Nic z tego, ciągle pod telefonem. Telefon dzwonił, a on bez wykrętów wstawał i szedł. Co robił w Polsce? Był zastępcą szefa kuchni w czterogwiazdkowym hotelu. Jest dobrym kucharzem, dochodziło do tego, że różne restauracje próbowały go podkupić. Doszedł jednak do punktu, że miał już trochę dość. Co zrobił? Złożył wypowiedzenie i wyjechał. Razem ze swoją dziewczyną. Ze słabą znajomością języka, bez pracy i tylko z dachem nad głową na parę tygodni. Dwa dni po przyjeździe dostał pracę. W fabryce. W fabryce w której pracuje nadal. Po czterech miesiącach dostał kontrakt i wiecie co... jest szczęśliwy. Realizuje swoje pasje, rozwija się, podróżuje, a przede wszystkim ma spokój i czas.

Może to kwestia wychowania, a może podejścia do życia. Wiem, że nie każdy tak ma, że nie każdy się nadaję do wyjazdów, nie każdy się odnajdzie.

Ja osobiście uważam, że czasami trzeba się samemu zdegradować aby osiągnąć spokój ducha i żyć.

Ja długo dojrzewałem do tego aby wyjechać i szczerze mówiąc, żałuję, że nie zdecydowałem się wcześniej. Nie chcę nikogo zachęcać, ale czasem warto spróbować. Co jest do stracenia? Trochę pieniędzy, może czasu. Jednak gdy się uda... możecie zyskać dużo więcej niż pieniądze. Wyjazdy kształcą i rozwijają, trzeba tylko nie być bucem, i mieć otwarty umysł.

#postmanstories
  • 58
@HcRulezzz: Tyle, że jak już nie raz powtarzałem... to nie jest mój pierwszy emigracyjny wyjazd. Już mi się tego trochę nazbierało. A na przemyślenia zawsze jest czas. Polonia zacznie mnie obracać jak ja się dam obracać. Widzisz, może tym się różnię od standardowego emigranta, że stronie od "polonii". Nawet zakupów w polskich sklepach nie robię, bo i po co. Zawiązuje znajomości z obcokrajowcami, anglikami. Zawsze tak miałem.
Miałem ostatnio do czynienia z Revenue, wystarczył jeden telefon i problem się rozwiązał

@Old_Postman: w PL też tak czasem można, ale rzadko. Kwestia tego co może urzędnik w Anglii, a co w PL. Niby komputery i informatyzacja, a często pani w okienku nie może nawet wydrukować głupiego świstka o niezaleganiu ze składkami tylko musisz pisać podanie i za tydzień będzie. Tak samo w USA możesz sobie zrobić nowe zdjęcie do prawa
@HcRulezzz: Ja wyjechałem w 1999 i nadal twierdzę, że patologii jest mniej niż normalnych. Owszem jak na początku pracowałem przy szparagach w Holandii, to fakt łapałem się za głowę i nawet z moją kobietą rozmawiałem po angielsku. Ale potem poznałem innych ludzi. Na czas obecny mieszkam w Szwajcarii i tak naprawdę blisko znam ok 15 Polaków, a tak dalej jakiś 30-35. Patologia to może z 5 osób.
Więc może to Ty
@Old_Postman: Miałam na początku tak samo jak Ty. Tylko fizyczna praca, odrobić swoje i fajrant - potem luz, czas na relaks i pasje. A jednak po trzech miesiącach kiedy odchodząc z pracy (zjeżdżałam do domu) miałam możliwość przepracować jeszcze tydzień i mieć ok 200 funtów dodatkowych oszczędności, a wziąć tydzień urlopu bez wahania zrobiłam to drugie. Praca jako mrówka nie dawała mi satysfakcji. Wiedziałam, że stać mnie na więcej, mam większe
@Old_Postman: kiedyś był taki fajny dokument na głównej wykopu, wlasnie o emigracji i o Polakach za granicą. W wiekszosci wywiadów które sie tam przeplatały królowało słowo lub stwierdzenie "normalność". W tym kraju (na emigracji) jest po prostu normalnie i normalnie da sie żyć. Taka prawda. Pozdrawiam z Berlina i postaram sie znaleźć ten fajny dokument
@reflex1: nie bujam, tez raczej unikam laweczki pod Lidlem. W Dubline znam max 5 Polakow... po 10 latach.
W Europie nie znalazlem kraju w ktorym czolbym sie dobrze. Od dwoch lat badam Ameryke Poludniowa, jest lepiej, nie ma takiego cisnienia na kase, a Polacy sa wszedzie witani przyjaznie !
W Europie nie znalazlem kraju w ktorym czolbym sie dobrze.


@HcRulezzz: Ja mieszkałem w Niemczech, Holandii, Belgii, Francji, Hiszpanii, znowu we Francji i w końcu w Szwajcarii. I właściwie wszędzie czułem się dobrze (no może z wyjątkiem Francji, ale wtedy nie gadałem po francusku, a oni z angielskim trochę na bakier), ale jednak najlepiej w Szwajcarii.
@innv: Ja się nie przejmuję. Jestem w mega komfortowej sytuacji. Żona ze mną, brat też, mama popiera nasz sposób życia... a znajomi i przyjaciele? No cóż, drzwi zawsze otwarte, a i jak ja wpadnę w odwiedziny to milej będzie :)