Wpis z mikrobloga

Czołem Mirabelki i Mirki spod tagu #wegetarianizm ! Podjąłem ostatnio decyzję o powrocie w szeregi Waszego zacnego grona i chciałbym podzielić się swoją (przydługawą) historią. Muszę się wygadać.

TLDR: Urodziłem się w wegetariańskiej rodzinie i po raz pierwszy spróbowałem mięsa w wieku 20 lat.

Moi Rodzice zaprzestali jedzenia mięsa na kilka lat przed moimi narodzinami. Przyszedłem na świat i szybko wyrosłem na zdrowego i całkiem normalnego mężczyznę (wbrew przepowiedniom wszelkich domorosłych dietetyków, ciskających gromy przy każdym świątecznym obiedzie w moich wspaniałych Rodziców). Mimo tego, nie mogę powiedzieć, że było łatwo. Szczególnie młodemu chłopakowi wychowywanemu na podwórku razem z kumplami. Dzieci odczuwają takie rzeczy kilka razy mocniej, a dla mnie każdy głupi wyjazd na kolonie, czy na krótką szkolną wycieczkę wiązał się z nerwówką. Dostanę osobny posiłek jak zapowiadali czy nie? Jak możecie zgadywać, 10-15 lat temu, wegetarianizm był tematem nieistniejącym, a co dopiero wśród kucharek w ośrodkach wypoczynkowych. Mimo płacenia przeze mnie tych samych pieniędzy i udzielania telefonicznych zapewnień, że tak, wszystko będzie cacy – nie było. Rzadko dostawałem coś bez mięsa i musiałem jeść sam makaron albo coś na słodko. A ile się nasłuchałem komentarzy: dlaczego on je naleśniki kiedy my mamy znowu gówniane flaki? Albo dorosły, wykształcony facet mówiący do 10-latka „dlaczego nie jesz mięsa, jesteś jakiś new age?” ku uciesze wszystkich przy stole (gratuluję publiki, panie profesorze!). Nie było tygodnia, żebym nie usłyszał jakiejś wyjątkowo śmiesznej uwagi o pysznych kabanoskach, ale w sumie szybko nauczyłem się przyjmować to na klatę i odpowiadać czymś równie głupkowatym. Niezrozumienie i niezręczne sytuacje nawet z najbliższymi znajomymi były na porządku dziennym i do nikogo nie mam o to pretensji, bo to zupełnie normalne. Zrozumcie tylko, że trudno być cierpliwym gdy regularnie ktoś ci proponuje pysznego tatarka (co z tego, że twój nieprzystosowany układ trawienny zareaguje tygodniową sraką, hehe). Znajomi się przyzwyczaili, zawsze pomyśleli przy domówce o kanapce bez szyneczki, czy jakichś warzywach na grilla, za co byłem zawsze bardzo wdzięczny. Jednak każda nowa znajomość prowadziła nieuchronnie do niezręczności i wielokrotnych tłumaczeń.

Wyjechałem daleko, daleko na studia i znalazłem się w sytuacji, w której nie znałem nikogo. Nie chciałem przechodzić znowu przez to samo, sami rozumiecie. Poza tym, nigdy nie byłem mistrzem w kuchni, żeby spędzać czas nad lepieniem kotlecików z soczewicy, no i muszę przyznać: zżerała (sic) mnie ciekawość. Pierwsze, drugie wyjście w zupełnie nowym gronie i zacząłem próbować legendarnego Mięsa. Z początku ostrożnie i nieśmiało, ale wciąż konsekwentnie. Rybki, kurki, krówki, świnki. Co najdziwniejsze, nie myślałem wówczas o tym co jem, jako właśnie o martwych zwierzętach. Były to jakieś abstrakcyjne „produkty”, sztucznie wyhodowane na drzewie. I niestety, tak też smakowały. Byłem głęboko rozczarowany. Lata zapewnień kolegów, że nie ma nic nad karkóweczkę z grilla okazały się albo kłamstwem albo ignorancją (przecież wiadomo, że najpierw mamine leczo z cukinio, a potem długo długo nic). Mięso jest przereklamowane. Do tego dochodzi kwestia mojego czułego, pedalskiego wege-noska: mięso cuchnie. Przykro mi, drodzy mięsożercy, ale lata zwiększania tolerancji uniewrażliwiły Was do tego stopnia, że nie odczuwacie już, iż Wasze jedzenie po prostu #!$%@?. Z tego też powodu do tej pory nie jestem w stanie przełknąć wieprzowiny. Ale aby nikt nie poczuł się urażony: zdarzyło mi się kilkukrotnie doświadczyć nieba w gębie: delicje takie jak stek z tuńczyka, tatar z łososia, czy wykwintny i cholernie drogi burger – to były momenty warte grzechu. Mimo mojej pierwotnej niechęci jadłem te kurczaki z ryżem z kurczakami i z ryżem (tak bardzo masa), zalewając mięso sosami i przyprawami. Rodzice tkwili w błogiej nieświadomości wobec faktu, że oto ten wspaniały okaz ich metod wychowawczych nagle stał się bezmyślnym mordercą zwierząt. A mi tak było po prostu wygodniej, wreszcie mogłem ze wszystkimi pójść na kebsa (obrzydlistwo) czy przygotować obiad w 20 minut, zamiast bezskutecznie szukać soczewicy czy granulatu (niektórzy z Was mogą nie mieć pojęcia jak łatwo jest być dziś wege w porównaniu do lat 90 czy 2000). Czasem tylko czułem do tego co jem i do siebie wstręt.

I tu docieram do końca mojej historii. Przez ostatnie kilka miesięcy dręczą mnie wyrzuty sumienia. Jem pierś z kurczaka i myślę o młynkach użytych do mielenia żywcem tych maluchów. Jem wieprzka i przed oczami staje mi słynny Christopher Hogwood (knur, a jednocześnie świętej pamięci najlepszy przyjaciel pisarki Sy Montgomery). Siadłem, przemyślałem sprawę i stwierdzam że wracam do jedzenia trawy i kamieni. Moja różowa jest zachwycona, bo jak się okazało też się z tym nosiła od jakiegoś czasu. Biedulka, nie wie jeszcze, że niedługo ją opuszczę. No ale co zrobić, skoro zasady są jasne: dzisiaj wege jutro homo.

To tyle, wybaczcie ścianę tekstu, jakby ktoś miał jakieś pytania to śmiało. Z drugiej strony chętnie przyjmę wszelką literaturę na temat układania diety, w szczególności pod sportowy tryb życia. Dobranoc :)

#wegetarianizm #przemyslenia
  • 58
@arbuzowekaktusy: Ale za co szanujesz? Tak szczerze? Za to że ktoś będzie jadł trawę bo zwyczajnie mu jednak mięso nie smakuje? Jak można za to szanować? Gdyby mu smakowało, dodatkowo przestałby jeść w imię ochrony życia zwięrzat (co jest i tak oczywistym absurdem, ale przynajmniej powód szlachetny) to można dyskutować o szacunku.
Chyba że za lata przecierpione bo nie jadł mięsa... ale znowu za co szacunek? Co tym zyskiwał, w imię
@ottovonbismarck: ja chciałbym przestać jest mięso, mam wyrzuty sumienia, że jem te śliczne zwierzątka. Ale po pierwsze rodzice by chyba dostali zawału, od zawsze miałam problemy ze zdrowiem, anemia itd. i już by mi wyrokowali śmierć, a po drugie uwielbiam mięso, nie ma nic nad krwostego stek, czy tatara plus konieczność robienia dwóch obiadów, dla siebie i niebieskiego. Może kiedyś się na to zdecyduję, ale jeszcze nie jestem gotowa.