Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
#truestory #sadstory #boldupy #motznezale #aids #niecoolstory #atencja #atencyjnyrozowypasek #pokazmorde i chyba #tangodown

Nie wiem z kim mam się tym podzielić. Chyba wszyscy i tak już wiedzą, ale sądzę, że chce podsumować wszystkie ostatnie wydarzenia.. nie ostatnie, całe moje życia tu, w tym poście i tym samym na tej kartce papieru.

tl;dr Mama nie żyje, tato nie żyje, siostra zmarła, teraz kolej na mnie.

http://i.imgur.com/HgHtTxA.jpg (zdjęcie wrzucam tak, bo na dole już dodałam sobie swoją muzyczkę, do której pisałam tą ścianę tekstu:))

Moje życie nigdy nie było łatwe, nigdy. Moi rodzice byli chorzy na AIDS, i wbrew temu co sobie myślicie - bardzo ich kochałam. Oboje zmarli już jakiś czas temu, niestety na AIDS chorowali już podczas ciąży ze mną. Tak więc i ja i moja siostra bliźniaczka byłyśmy chore już od narodzin. Nigdy nie miałam do nich o to żalu, bo wiedziałam, już od malutkiej dziewczynki, że nawet jeśli to ich wina to nie miałam na to wpływu i choć żałowałam tego, że jestem chora to pogodziłam się z tym faktem. Niestety towarzyszyły mi częste wizyty w szpitalach, dbanie o czystość i o to bym nigdy nie zachorowała. Dostałam zgodę na normalne nauczanie jednak już w podstawówce były problemy - nie zawsze byłam akceptowana z powodu choroby, większość innych dzieci starało się mnie unikać, zwykle siedziałam sama w ławce. Nie miałam nikogo poza siostrą i rodzicami. Dziadkowie już nie żyli. Niestety rodziców zabrakło. W ostatniej klasie szkoły podstawowej (6 klasa) moi rodzice zmarli. Najpierw tato, potem pogorszył się nagle strasznie stan zdrowia mojej mamy i ona... też zmarła. Nawet nie zdążyłam pochwalić się jej moimi wynikami końcoworocznymi. Ale to nie o tym. Przepraszam na chwilę... mocno mną teraz chwieje...
Gdy przyszłam do gimnazjum (4 lata temu) wcale nie było łatwiej. Sytuacja ze szkoły podstawowej się powtórzyła, jednakże było jeszcze gorzej. Oprócz siostry nie miałam nikogo, ponieważ moi opiekunowie nie byli moimi opiekunami. Ale nie mam do nich żalu, starałam się to zrozumieć. Jak tylko mogłam, dlaczego jest tak a nie inaczej. Dlaczego straciłam obu rodziców naraz.. Może tak było lepiej? Może dzięki temu żadne z nich nigdy nie było samotne, ani tu, ani tam.. gdziekolwiek są. Dzieci w gimnazjum przez początkową część roku nie wiedziały o mojej chorobie, niestety w drugim semestrze wyszło to na jaw. Nie powiedziałam im tego na początku, bojąc się tego co będzie. Dzięki mojemu milczeniu - jak sądziłam - w końcu znalazłam przyjaciół, kolegów. Jednak uważałam na to co robię. Niestety w Lutym tamtego roku wszystko wyszło na jaw. Wszyscy się ode mnie odsunęli. Znów zostałam sama z siostrą. Nie żałowałam. Nigdy. Chociaż przez chwilę czułam się jak inni. Jednakże, kiedy znów wszyscy się ode mnie odsunęli czułam się strasznie, ale miałam Ją. Moją siostrę. Najukochańszą. Dbała o mnie, troszczyła się, tak jak mówiła, by mama była z niej dumna. I była. Jestem tego pewna.
Siostra zmarła, gdy ja byłam w drugiej klasie gimnazjum. Nie wytrzymałam tego. Mój stan znacznie się pogorszył, wylądowałam w szpitalu i specjalnej szkole. Było mi lepiej, troszkę mi się poprawiło, jednakże już byłam całkowicie sama. W tamtych chwilach czasami żałowałam, że nie odeszłam razem z siostrą. Że nie dołączyłam do mamy, taty, do niej. Jednak myślę, że skoro tak się stało to tak być musiało.

Ukończyłam tamtą szkołę, gimnazjum specjalne, następnie doszło do indywidualnego nauczania w liceum. Pierwszej klasie. Uczę się tak od trzech miesięcy. Co tydzień chodziłam na badania, na których byłam badana względem mojej kondycji. Wczoraj moja opiekunka odebrała telefon, kazali przyjechać nam do szpitala. Coś im się nie podobało. 1 Grudnia, kto by pomyślał. #!$%@?. Pojechałyśmy, doktor chciał ze mną porozmawiać sam na sam. Zgodziłam się. I wiecie co? Zostały mi maksymalnie 2 tygodnie życia. Może wydawać się to smutne, jednak jestem cholernie szczęśliwa, że w końcu do nich dołączę. Naprawdę. Że w końcu nie będę sama. Od wczoraj przypomnieli sobie o mnie wszyscy - koledzy z klasy gimnazjalnej, tej licealnej, nauczyciele, nawet dyrektor i opiekunowie. Spełniają wszystkie moje zachcianki. Przynajmniej tak mówią, ponieważ ja już niczego innego nie pragnę na końcu tego mojego cholernego życia. Chciałabym umrzeć bez bólu, nie wiem czy to jest możliwe. Jeśli tak to jedyne czego chcę. Chciałabym też zachować wspomnienia, choć nie wiem czy to jest możliwe. Od urodzenia myślałam, co będzie, gdy będę musiała zmierzyć się ze śmiercią. Co tak właściwie znaczy "żyć". Nie mogłam nikomu pomóc, niczego stworzyć. Jedyne co robiłam to marnowałam na siebie lekarstwa i urządzenia szpitalne. To było wszystko. Przyciągałam kłopoty. Skoro muszę zniknąć, to nie pozostaje mi nic innego jak zrobić to z uśmiechem na twarzy. Raz, może dwa, zastanawiałam się po co urodziłam się na tym świecie i chyba wczoraj znalazłam odpowiedź. Żeby żyć. Poczuć coś. I poczułam to. Teraz, gdy każdy zaczął się o mnie martwić, troszczyć, mimo, że tak późno, wiem po co się urodziłam. Czuję się jakbym oczekiwała na terminalu w drodze na wycieczkę. Jestem tak cholernie szczęśliwa, wiedząc, że w końcu spotkam się z rodzicami. Jestem cholernie szczęśliwa widząc tyle osób wokół mnie, nawet jeśli to tylko ze współczucia. Jestem z kolei cholernie smutna, że tak późno. Jednak niczego nie żałuje. Dlaczego o tym piszę? Chcę, żeby ten post pozostał jak najdłużej i był dostępny w internecie dla innych. Może dla innych chorych też? Sama nie wiem. Jeśli post nawet nie przejdzie na mikroblogu to zawsze będzie u mnie w sercu, na komputerze. Gdziekolwiek. A teraz chyba pozostaje jedynie mi powiedzieć;
Do zobaczenie kiedyś, Kasia

Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( http://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: Magromo
Po co to?
Dzięki temu narzędziu możesz dodać wpis pozostając anonimowym.
  • 17
@qwertyu: Pewnie że nie zakładam, ale nie przesadzaj z tym 90% Właśnie to jest smutne że przez takich ludzi już nie można wierzyć w połowę gorących na mirko, nie wiadomo czy ktoś ma tak nudne życie że musi to wszystko wymyślić a potem jeszcze napisać, czy rzeczywiście się wydarzyło.