Wpis z mikrobloga

Długo się zastanawiałem nad tym czy komuś opisać co mnie trapi i dręczy. Zmartwienie jak każde inne, dużo Mirków ma takie, ale po tym jak już opiszę o co mi chodzi to zadam pytanie. Bez sensu mówić o tym znajomym (dobrym), bo to i tak nic nie da, jedni mnie poklepią po ramieniu i powiedzą, że każdy tak ma, inni będą się dziwnie patrzeć i stwierdzą, że przesadzam. Może i tak, ale mój stan utrzymuje się u mnie już jakieś 2/3 lata. Poza tym, nie będę robił z siebie ofiary, a tu Mirasom mogę na spokojnie wszystko powiedzieć, bez wstydu.
Może zacznę od krótkiej historii mojego życia. Niczym się zapewne nie wyróżnia, ale czuję, że niektóre wydarzenia wleką się za mną do dzisiaj. I teraz strasznie mi się wszystko strasznie nawarstwiło w głowie, mam pełno głupich myśli i przekonań których nie mogę zwalczyć. Moje dzieciństwo było beztroskie do czasu, aż nie zacząłem chodzić do zerówki. Ze względu na moją nadopiekunczą mamę płakałem tam niemal codziennie. Pierwszego dnia byem przekonany, że moja mama ze mną tam zostanie. O jak się rozczarowałem... ryczałem jak #!$%@?, wymiotowałem czasem ze strachu, a moja przedszkolanka mnie dobijała jeszcze bardziej. Zamiast mnie pocieszyć to darła na mnie mordę, żebym przestał ryczeć, inne dzieci jakoś nie ryczą. Darła na mnie mordę jak zrobiłem za dużo zadanek na przód. No tragedia. Klas 1-3 zbytnio nie pamiętam, nic szczególnego się nie działo. Jedno z niewielu moich wspomnień to te z komunii, jak szedłem z innymi dziećmi z innego miasta i jakiś chłopak się cieszył, że poznał mojego kolegę i non stop to powtarzał, nie wiem czemu mi to zapadło w pamięć XD XD. Za to klasy 4-6 to jakaś tragedia okrutna. Dzieciaki gnoiły mnie cały czas (chodziłem z tymi samymi dzieciakami co do zerówki i klas 1-3). Wrzucały mi kępy trawy za koszulkę, śmiały się że mam wielkie uszy (dzień w dzień) wyzywali mnie od kapusi, mimo że nigdy nic o tym nie mówiłem nauczycielom Ale jak ja się komuś odgryzłem, albo już byłem taki #!$%@? że komuś #!$%@?łem to #!$%@? który się ze mnie najwięcej śmiał pierwszy biegł naskarżyć. Oooo #!$%@?, jak ja go nienawidziłem. Potem obrałem inną strategię, zacząłęm ich ignorować, ale jedyne co robili to biegali w okół mnie i się śmiali. Powiedziałem sobie, dobra, #!$%@?ć to. Jak mnie któryś dotknie to go jebne. Zazwyczaj kończyło się to tak, że przede mną uciekał, a ja go goniłem jak #!$%@?. Moja strategia zadziałała raz. #!$%@?łem typowi jak stał tyłem do mnie. Dostałem srogi #!$%@?, nie umiałem się bronić. A #!$%@? oczywiście co zrobił? Poleciał naskarżyć do największej suki w szkole. Gnoił mnie na długiej przerwie bezustannie (słownie oczywiście, reszta się dołaczała). A wina kogo była? Moja, bo ja pierwszy zaatakowałem. Nie potrafiłem się bronić przed nauczycielką, staliśmy razem koło niej, a ten #!$%@? się tylko ze mnie śmiał. W 5 klasie przestałem chodzić do szkoły przez 1,5 miesiąca. Ojciec był za granicą, mama pracowała od 6 do 18. Bracia za granicą, siostra u chłopaka mieszkała. Mama już nie wiedziała co robić, więc wysłała do mnie babcię. A ja co? xD babciaaaaaaaaa głowa mnie boliii, babciaaaaa brzuch mnie boli nie mogę iść. Potem kapnęła się, że nic mi nie jest więc chowałem się w samochodzie rodziców, w garażu. Było zimno w #!$%@?, z -10, ale za nic w świecie nie chciałem wracać do szkoły. Czasem chowałem się na cały dzień w szafie. Były epizody, że wracałem na jeden dzień do szkoły i potem znowu siedziałem w chacie i oglądałem bajki. Bałem się okropnie, nie wiedziałem co mam robić. W tym okresie pojawiły się u mnie poraz pierwszy myśli samobójcze, poszedłem nawet na ostatnie piętro mojego bloku zobaczyć czy dach jest otwarty. Nie był, chociaż pewnie i tak bym scykał. W końcu była pogadanka z dyrektorem, wychowawczynią (ta największa suka) i pedagożką. No i z moją mamą. Pytali mi się dlaczego przestałem chodzić do szkoły, ale za #!$%@? nie chciałem gęby otworzyć, tylko ryczałem. W końcu wróciłem, dzieciaki pytały się gdzie byłem i w ogole, co się ze mną działo. Przez jakiś czas dały mi spokój, aż znowu się zaczęło. Wtedy zacząłem #!$%@?ć, popisywać się przed nimi, znalazłem innego kozła ofiarnego. Jak teraz o tym pomyślę, to ja #!$%@?ę, jakie to żalosne było. Ale przynajmniej miałem względny spokój psychiczny. Potem gimnazjum, znowu #!$%@? te same dzieciaki, nie uczyłem się, nie myłem się, tylko grałem w metina. Do szkoły chodziłem, żeby pogadać z kumplem o metinie xD #!$%@?łem w to jak głupi. Matka się wkurzała i wyłączała bezpieczniki. Byłem śmierdzącym, mało pewnym siebie chłopczykiem. Czasy technikum nawet spoko, były jakieś wypady z kumplami w plener, trochę się ogarnąłem. Ale stuleja nadal mocno, zero zainteresowań, zero chęci do nauki, jedynie żarłem, żyłem i chodziłem do szkoły. W towarzystwie rzadko otwierałem gębę na dłużej. Jak pojawili się jacyś obcy ludzie to w ogóle zamykałem mordę na amen. Jeździłem czasem na koncerty ze znajomymi, ale tam też nic prawie nie gadałem. Bo w sumie nie miałem o czym, nie czytałem książek, moje zainteresowania ograniczały się do komputera. Wypowiadać też się za bardzo nie umiałem, nie potrafiłem opowiadać, nie potrafiłem się kłócić. I zostało mi to do dzisiaj. Poszedłem na studia, bo myślalem, że poznam jakichś nowych fajnych ludzi i w końcu wyrwę się z mojego wypiździajewa. W sumie początki były spoko, ale nikt aż tak bardzo do gustu mi nie przypadł. A teraz to już mnie nawet Ci ludzie #!$%@?ą. Lubię może 2 dziewczyny, ale nie są ze mną na roku. I to wszystko. Reszta jest mi obojętna, albo nawet mnie #!$%@?. Ostatnio byłem na dwóch domówkach, wypowiedziałem łącznie może 10 zdań. Nie wiem #!$%@? co mi jest, nie wiem dlaczego tak się zamknąłem. Myślałem, że jak się wyprowadzę do dużego miasta to będzie inaczej, że poznam jakichś ludzi, będę robił jakieś fajne rzeczy, znajdę zainteresowania. A jest coraz gorzej, boję się próbować nowych rzeczy, nie wiem gdzie poznawać nowych ludzi, czuję się samotny, #!$%@?, smutny, i nie mam chęci do życia. Czasem mi wracają jakieś myśli samobójcze, ale po chwili trzeźwieję i mówię "o ja #!$%@?ę, dlaczego mi takie coś przychodzi do głowy". Czasem sobie wyobrażam np jak jestem w lesie, mam specjalnie wykopany dół, i gdy strzelam sobie z szotgana w głowę to wpadam do tego dołu razem z bronią, zasypuje mnie i nikt mnie tam nie znajduje. Mam milion możliwości, mieszkam w dużym mieście, a nie robię absolutnie nic, nie wiem co by mogło mnie zainteresować, nie wiem w jakim kierunku iść, nie potrafię podejmować decyzji, jestem niezdarą. Ostatnio chciałem sobie wypisać moje wady i zalety. Zalet nie potrafiłem znaleźć zbyt wiele, może 4/5. To wszystko już mnie tak dobija. Naprawdę chciałbym poznać jakichś ludzi, ale boję się, że nie będę miał o czym gadać z nowo poznanymi ludźmi. Mam strasznie niską samoocenę, w ogóle w siebie nie wierzę, nie wyznaczam sobie celów, nie mam zielonego pojęcia gdzie idę. Mam wrażenie, że już mi tak zostanie, i jak skończę studia to wyjadę za granicę do jakichś obozów pracy, tam będę pracował, zarobię sobie na mieszkanie w Polsce i będę żył i żarł. Sam. Mam świadomość, że wiele moich myśli jest fałszywych, tak samo jak i przekonań. Ale nie wiem jak ich się wyzbyć. I czuję że to wszystko jest dobrym wstępem do wpadnięcia w #depresja
I teraz nadszedł czas na pytanie: warto iść do psychoterapeuty/psychologa? Czuję, że sam sobie nie poradzę. Ale nie mam pojęcia czy po prostu nie przesadzam, i to wszystko wynika z mojego braku pasji/zainteresowań. #!$%@? nie wiem. Nie wiem co dalej pisać, nie wszystko udało mi się przekazać, ale i tak już za bardzo się rozwlekłem. Jeśli ktoś miał podobne myśli (a jestem pewien że na mirko takich dużo) i udało mu się to jakoś zwalczyć to niech coś poradzi. Czy był u psychoterapeuty, czy sobie sam poradził? Może ktoś mógłby polecić jakiegoś dobrego psychoterapeutę w #poznan ?
#feels #przemyslenia #pomocy
  • 24
  • Odpowiedz
@ehsmutnomi: Mam wiele podobnych problemów. Irracjonalnych lęków, błędnych przekonań. Często czuję się w jakiś sposób, ale nie wiem dlaczego i jak z tego wyjść. Ostatnio byłam na wykładzie pani Sabiny Sadeckiej o lęku i uznałam, że jest bardzo dobrym psychologiem, u którego chciałabym mieć terapię. Z tym, że ja póki co mam jeszcze problem z hajsem i może dopiero w wakacje uda mi się wyjechać, by zarobić. Ale może Ty
  • Odpowiedz
@babcia_w_kapciach: Tak sobie pomyślałem, że nie warto oszczędzać pieniędzy na wyleczeniu swojej duszy. Pracuję w wakacje za granicą od 18 roku życia, kupowałem sobie przeróżne rzeczy, komputer zajebisty, samochód (taki żeby jeździł xD) iPada, galaxy s4, gitarę, jakieś dobre słuchawki, pełno płyt, naprawdę przeróżne rzeczy. Myślałem, że mnie to uszczęśliwi w jakimś stopniu, ale to było tylko chwilowe. Na gitarze gram rzadko, przez to, że się szybko poddaję, na kompie
  • Odpowiedz