Wpis z mikrobloga

Dzień dobry,
Jestem Yuho

Od pięciu lat często dopadały mnie "dołki", ale przecież każdy ma gorszy dzień. To normalna sprawa. Raczej starałam się być pozytywną osobą i zarażać swoim uśmiechem. Nie lubiłam wdawać się w konflikty, ani wrogo do kogoś nastawiać. Byłam bardzo pomocna, co często było wykorzystywane, więc nieco się zdystansowałam i uważałam, aby po prostu nie robić wszystkiego za kogoś. W gimnazjum chciałam się zmienić. Właściwie zawsze chciałam. Ale zacznijmy od początku.

Dzieciństwo 3-6 lat
Ten czas kojarzę z beztroskim życiem. Miałam przyjaciół. Często wychodziłam na podwórko, sporo się bawiłam, no chyba jak każdy w tym czasie. Mój pierwszy dzień w przedszkolu wyglądał tak, że usiadłam w kącie ściskałam w rączkach swoje buciki i płakałam. I tak przez cały dzień, dopóki mnie nie odebrała mama. To dość niecodzienna sytuacja, ponieważ bardzo chętnie i szybko zawierałam nowe znajomości. Na placu zabaw, w bawialni, no po prostu wszędzie, to raczej ja pierwsza szłam z inicjatywą poznania się. Więc rodzice zadecydowali, abym nie chodziła do przedszkola.

Pierwsza szkoła 6-9 lat
W podstawówce nie byłam zbyt lubiana. Trzymałam się z przyjaciółmi z podwórka (dwie dziewczyny i jeden chłopak), ale i z nimi bywało różnie. W każdym razie zawsze z przynajmniej jedną osobą byłam blisko. Siedzieliśmy razem w ławce, była to moja para do chodzenia gdzieś (w sensie z nauczycielem, kiedy trzeba było ustawić się parami).
Przez resztę byłam mniej lubiana, ponieważ byłam gruba i nie byłam bogata (choć rodzice zawsze dbali o to, żebym miała jak najlepiej). Ocenianie wyglądało tak "Jak masz kredki takie i takie z tej firmy a nie innej to jesteś fajny" oczywiście miałam te kredki, w piórniku tak samo lubianym, ale brakowało mi plecaka z nadrukiem jakiejś bajki czy coś. I już byłam tą gorszą.

Do tej szkoły chodził też mój o trzy lata starszy brat, który nie uchodził za najgrzeczniejszego. Nie uczył się też jakoś cudownie. Przez co wyrobił opinie nauczycieli również na mój temat. W podbazie nie było ocen jak dwa, trzy czy cztery, tylko opisy słowne. I pomimo tego, że byłam dobrą uczennicą z zapałem i talentami artystycznymi, zawsze dostawałam niższą ocenę niż zasługiwałam. Łatwo to zauważyć, kiedy koleżanka ma pracę taką jak ja, a dostaje lepszą ocenę.

Z tego względu rodzice postanowili przenieść mnie do podstawówki obok gimnazjum do którego szedł mój brat.

Druga szkoła 9-12
Nowa szkoła oznaczała dla mnie nową szansę. Mogłam w końcu zacząć od początku. Schudłam i rodzicom lepiej się układało z finansami. Miałam nadzieję, że poznam tam kogoś fajnego, że wkręcę się w elitarną grupkę tych "fajnych". Kolega z mojej poprzedniej klasy również się przeniósł, więc było mi raźniej.
Ale moje marzenia legły w gruzach. Ludzie tam już się znali, każdy miał jakąś grupę. Jednak doszły trzy nowe osoby, które nieco nabałaganiły w tym ja, mój kolega i jakaś dziewczyna, która okazała się być kuzynką jednej z uczennicy tej klasy. Całkiem logiczne, że ona miała najłatwiej, bo przygarnęła ją kuzynka. Jednak ta kuzynka odrzuciła swoją przyjaciółkę- Sandrę. Sandra została na lodzie, więc zaczęła się zadawać ze mną. Chłopacy zawsze mieli jakoś łatwiej i mój kolega bardzo łatwo wszedł w nowe grono znajomych.
W takim razie miałam jedną przyjaciółkę i byłyśmy gdzieś z boku całej klasy. Chodziły plotki, że "miałam kibla", bo byłam strasznie wysoka w porównaniu do innych. Przez to ludzie mnie odrzucili, a nawet rodzice tych dzieci mówili aby się ze mną nie zadawały. Co?
Jedna dziewczyna, która była w "elicie" po prostu mnie nie lubiła i nastawiała wszystkich przeciwko mnie. Więc nie miałam szans, aby to przebić. Często mi dokuczała i nie było zbyt miło.
No, ale nic różnie się układało, czasem bywało lepiej, czasem gorzej.

Gimnazjum 12-15
Gimnazjum to moja kolejna nadzieja, że w końcu się zmienię, że będę otwarta, szalona i w ogóle taka fajna. Moja klasa okazała się mieć całkiem dobry skład, było trochę dziewczyn z podstawówki, ale nie było tej zołzy która mnie nie lubiła. Bardzo polubiłam pracujących tam nauczycieli. Było jakoś łatwiej. Pracowałam ciągle, aby się zmienić na taką osobę, którą chcę być. I udało mi się w trzeciej klasie. Trzecia klasa to dla mnie spory przełom. To czas kiedy miałam pierwszego chłopaka, czas kiedy można powiedzieć, że usamodzielniłam się. Pokonywałam spore kilometry bez rodziców czy jakiegokolwiek opiekuna. Robiłam wtedy naprawdę wiele rzeczy. Nasza klasa w 80% się zintegrowała i tylko kilka osób trzymało się osobno. Bardzo się zbliżyliśmy, praktycznie z każdym miałam dobry kontakt. Było tak jak chciałam.
Udzielałam się i miałam występy publiczne, brałam udział w wolontariacie, wszędzie mnie było pełno.
Bodajże w lutym pomyślałam sobie, że w sumie to chcę mieć czerwony pasek na świadectwie, bo nigdy nie miałam. Miałam cztery miesiące, aby to ogarnąć. Oczywiście, udało mi się.
Głównie druga i trzecia klasa to czas w którym bardzo zbliżyłam się z moim bratem. Zamiast się bić i kłócić jak za dzieciaka, to godzinami ze sobą siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Chodziliśmy razem na zakupy, do znajomych, na rower, na spacery..

Liceum 15-dziś
Kolejne obawy przed zmianą szkoły, na jakich ludzi trafię czy wszystko będzie dobrze itd. Ludzie trafili się naprawdę w porządku. Co do nauczycieli.. To daleko im do tych z gimnazjum, ale da się przeboleć. Liceum to spory przeskok. W tym czego oczekiwali nauczyciele czy w sposobie oceniania. Ze wzorowej uczennicy stałam się przeciętną. Choć nie przejmowałam się tym jakoś bardzo, bo dostałam się do jednej z lepszych szkół w mieście. W liceum sporo płakałam. Płakałam, że nie mam sił. Że sobie nie radzę z tym wszystkim. Doszłam do wniosku, że bycie społecznym jest strasznie męczące. Miałam dość bycia wszędzie i chciałam znaleźć złoty środek. Znowu szukałam siebie. Ale pogubiłam się jeszcze bardziej. Założyłam konto na wykopie. Zerwałam z chłopakiem.
Mój brat zatracił się w swojej pasji- rower i znacznie miej czasu spędzaliśmy razem. Poznawałam Mireczków. Szukałam kogoś kto byłby mi jak brat. Brakowało mi takiej osoby. Zrobiłam wykopową (trzech Mireczków i dwie Mirabelki) podróż i zwiedziłam Kraków.

30 kwietnia 2015
Kontuzja kolana, problemy narastały. Załamałam się, bo nie wiedziałam w jakim jestem stanie i jak długo nie będę mogła uprawiać sportu. Wiadomość, że nie mogę jeździć na rolkach była dla mnie tragiczna. I kiedy lekarz mówił "na zdjęciu rentgenowskim wszystko w porządku, usg w porządku, wizualnie wszystko dobrze.. Nie wiem co to może być" martwiłam się jeszcze bardziej. Załatwiałam to w sumie pół roku. Pół roku i jestem całkiem zdrowa.

Pod koniec maja zaczęłam pracować. Pracowałam w restauracji jako kelnerka, aby zarobić na nowe rolki (ot co jak nawet nie mogłam jeździć xD) Nie wiem, po prostu trzymało mnie to na duchu, że wyzdrowieje, będę miała nowe rolki i będę szczęśliwa. Z pracą wiązało się późne wracanie do domu. Kontakt z rodzicami znacznie mi się pogorszył, a przynajmniej nasze dogadywanie się.


Był to czas w którym rzuciłam się na głęboką wodę.
1. Konflikt z rodzicami
2. W pracy nowe znajomości, które mnie demoralizowały; plus stres związany z pracą
3. Do tego wszystkiego musiałam ogarniać szkołę, a przez moją ambicje wciąż się poniżałam i wytykałam sobie wszystkie błędy

Problemy się skończyły, kiedy ukończyłam pierwszą klasę. Przestałam pracować, bo zarobiłam wystarczająco pieniędzy, więcej nie było mi potrzebne, a już nie chciałam siedzieć w tym syfie. No i kupiłam rolki. Poznałam ludzi, którzy mają takie zainteresowania jak ja. I całe dnie spędzałam z nimi jeżdżąc na rolkach. Zbliżałam się znacznie z jednym niebieskim z którym byłam w Krakowie. On przeprowadził się do mojego miasta, aby studiować. I tak zostaliśmy parą.

Wraz z końcem wakacji moje beztroskie życie znikło i wszystko stało się jeszcze trudniejsze niż przed wakacjami.
Sprawa zrobiła się poważna. Wpadłam w depresję. Przestałam chodzić do szkoły. Mój dzień wyglądał po prostu #!$%@?. Cały dzień leżałam w łóżku, płakałam, myślałam. Miałam dość. Chciałam zniknąć. Nie miałam siły na nic. Ochoty na nic. To był czas w którym byłabym skłonna się zabić, ale miałam go... Niebieski podtrzymywał mnie na duchu, spędzał ze mną wiele czasu. Starał się mi pomóc. Dzięki niemu zdecydowałam się rozpocząć terapię. Znalazłam psychologa. Oczywiście musiałam na niego czekać, a dni mi się dłużyły, traciłam sens. Ale w końcu nastał ten dzień- wizyta.


Załamałam się. To była moja deska ratunku. No trudno. Na szczęście mama przejęła wtedy inicjatywę i zapisała mnie do innego psychologa (pierwsza wizyta za ponad miesiąc ()). W oczekiwaniu zdecydowałam się, aby pójść do psychiatry. Dostałam pierwsze leki. Trzy dni przed wizytą u psychologa i psychiatry postanowiłam iść do prywatnego psychiatry z bardzo dobrymi opiniami, ponieważ leki nie działały mimo zwiększonej dawki i czułam się jak przed rozpoczęciem leczenia.

Złożyłam wniosek o zajęcia indywidualne w szkole. Miałam się dowiedzieć we wtorek około 14 o wyniku, ale Pani prowadząca sprawę poszła sobie wcześniej do domu. Pozostało mi czekać do czwartku. Stres mnie zjadał. Dla mnie to było "być albo nie być". Dzisiaj dzwonię i dowiaduję się, że wszystko jest tak jak chciałam, wniosek został przyjęty. Wrócę do szkoły.

Mam nadzieję, że od teraz wszystko będzie się układać.

Biorę leki, chodzę do psychologa (choć nie przepadam za nim, z drugiej strony nie chcę tracić czasu, aby czekać na innego, nowego, bo to byłby kolejny miesiąc i nie wiadomo czy byłby dobry) no i wrócę do szkoły..

#zyciowedominoyuho #depresja #truestory #musialamtozsiebiewyrzucic
  • 41
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@kha_zix: Może opis nie dokładnie pokazuje rzeczywistość.
Ogólnie spory żal mam do rodziców. Awantury były naprawdę spore, tata rozbił akwarium- 40 litrów wody się rozlało po pokoju, stół latał, co chwile coś się tłukło. Słyszałam słowa "Nie rycz, bo #!$%@? Cie o ścianę", kiedy miałam ~7 lat. Do dzisiaj obijają mi się po głowie.
Do dzisiaj boję się jak w domu ktoś podniesie ton, boje się że pewnego dnia ktoś
  • Odpowiedz
@yuho: nie wiem czy to Ci w czymś pomoże, ale mam ustawioną o Tobie notkę:

ładne włosy i kot na ramieniu

( ͡° ͜ʖ ͡°)
chyba że to nie Ty byłaś na foto czy czymś, to już wiń tylko siebie ( )
  • Odpowiedz
@yuho: XD bez przesady

Moj stary to: wpadal do rzeki pare razy bo nie trafil po ciemku w most. Po pijaku mu ucho odgryzli. Chcial sie udusic nad gazem. Wkruwil ze na rybki i spuścił je w kiblu. I to tyle co teraz pamietam bo w sumie po czasie to kwestia przyzwyczajenia i w zadna depreche nie wpadam :)
  • Odpowiedz
@pkrr: Bo widzisz... Każdy z nas jest inny.
To tak jakbym ja była osobą która paliła papierosy przez rok, Ty od 10 lat paczkę dziennie. Ja bym dostała raka płuc, a Ty nie i byś mówił, że moje palenie to błahostka. No bo Ty palisz już tyle i nic Ci nie jest.
A oboje wiemy, że i na Ciebie to jakiś wpływ miało, może nie aż taki, ale zawsze w
  • Odpowiedz
@yuho: miało wpływ i to duży i fakt możesz do domu chętnie nie wracać ale miej #!$%@? i się nie przejmuj. Rodziców się nie wybiera
  • Odpowiedz