Wpis z mikrobloga

Taka sytuacja:
Wczoraj po południu idziemy z żoną na spacer dookoła jeziora za miastem.
Po przejściu paru kilometrów przechodzimy przez jakąś wieś. Na środku sklep więc idę kupić coś słodkiego na drogę.
Wychodzę ze sklepu a żona mówi, ze do samochodu obok wsiadł kompletnie pijany koleś i będzie chciał odjechać.
Przyglądam się i rzeczywiście - dłubie w stacyjce. Na oko 45 - 55 lat. Podchodzę do samochodu a koleś odpalił silnik. Otwieram drzwi i mówię, że jest pijany i niech wysiada. Koleś że nie, że wszystko ok. Schylam się żeby wyciągnąć kluczyk ze stacyjki ale ten wrzuca bieg i rusza z otwartymi drzwiami więc odskakuję. Przyglądam się rejestracji żeby zawiadomić policję, ale patrzę, że koleś jedzie prosto przez parking, przez ulicę w poprzek i przez chodnik wbija się w mur domu 50 metrów dalej.
Wypadł z samochodu z rozciętą głową i łokciem. Podbiegam a ten pakuje się do środka i chce jechać dalej. Wyciągam go siłą z samochodu ale kluczyki schował do kieszeni. Na szczęście koło urwane samochód nie pojedzie więc zostawiam go kręcącego się wokół auta i dzwonię pod 112. W tymc zasie sklepowa krzyczy że dzwoniła na policję ale coś się nie dogadała. 112 łączy mnie z policją w Kościerzynie chociaż to 50 km dalej, tam przełączają mnie do Kartuz 30 km dalej (nikt nie wie gdzie ta wieś), tam przełączają mnie do Wejherowa i w końcu dyspozytor mówi że wysyła patrol. Pijany koleś jak słyszy że dzwonię na policję bierze nogi za pas i zwiewa. Dyspozytor mówi żeby go zatrzymać jeśli się da. Biegnę 200 m za kolesiem i proszę żeby usiadł. Nie chce, zagradzam mu drogę ale ten się przepycha bo "musi iść". Wkurzony sprowadzam go do parteru i zakładam dźwignię na chodniku. Myślę sobie, że zaraz przyjadą i go zgarną.
Po 15 min słyszę sygnał policji?. Myślę sobie - przyjechali pod sklep, jestem za zakrętem więc nie widzę.
Czekam, czekam i nic. Co oni tam robią tak długo jak go trzymam na ziemi?
W międzyczasie wiejscy gapie wyglądają zza płotów, podchodzą i z groźną miną pytają co się dzieje. Tłumaczę sytuację i odchodzą. Ktoś się zatrzymuje autem, pyta co i jak i odjeżdża. Koleś ciągle na ziemi a ja mu trzymam dźwignię na ręce i nadgarstku.
Po chwili ktoś mówi że jest policja. Odwracam się a tam z za rogu od strony sklepu biegną 3 panienki...
W galowych mundurach, w szpilkach, czapkach. Jedna krzyczy do drugiej żeby wolniej bo się przewróci w szpilkach.
Co jest? Żarty jakieś?
A to straż pożarna miała asystę na weselu koleżanki i na prośbę mojej żony która została przy sklepie strażak zabezpieczył auto a wysłał 3 dziewczyny do pomocy mi. Przybiegły i mówią, że by pomogły go trzymać, ale nie mogą kucać w tych sukienkach. Przynajmniej było mi raźniej i trochę odstraszyły miejscowych gapiów.
Czekamy kolejne 15 min. Pada deszcz. Koleś na ziemi chce do domu.
W końcu przyjeżdża patrol. Przejmują sprawę. Wracam pod sklep, tam już tłumek gapiów wokół rozbitego auta.
Przychodzi kobieta i tłumaczy żonie, że ona widziała, jak pijany szedł do auta i już była w połowie drogi żeby go zatrzymać ale zobaczyła, że my działamy i odpuściła. Taa jasne.
Idę umyć ręce w sklepie. Wychodzimy ze wsi i siadamy na łące odreagować. Patrzę na spodnie, na kolanie plama krwi. Ech...
Kilkaset metrów dalej, na granicy wsi środkiem drogi idzie sobie trójka dzieci. Myślę o nich i o pijaku jadącym tą droga do domu...
Wracamy do domu, nici ze spaceru dookoła jeziora. Biorę prysznic i myślę.

Z jednej strony kompletnie nie toleruję jazdy po pijaku. NIGDY nie zdarzyło mi się prowadzić nawet po jednym piwie i w tym względzie jestem zupełnie bezwzględny.

Z drugiej, okazało się, że koleś chciał przejechać tylko 500 metrów do domu na końcu wsi. Może gdybym nie chciał mu zabrać kluczyków nie wyrwałby jak głupi i nie rozbił samochodu. Cud, że nikt nie szedł tam chodnikiem. Może pojechałby spokojnie do domu i nic by się nie stało. A tak ma rozbity samochód, 10 tyś kary za wypadek po pijaku, 3-15 lat zakaz prowadzenia i jeszcze może trafić do paki. I wszystko dlatego że chciałem go zatrzymać.

Ale przecież gdyby nie wbił się w mur mógł uderzyć w inny samochód, mógł zabić te dzieciaki na drodze, mógł sam się zabić na jakimś drzewie. Był naprawdę zalany, to na pewno nie było 0,5 promila. A nawet jakby dojechał spokojnie (kto wie, może ma wprawę), założę się że za kilka dni znowu jechałby przez wieś po pijaku i prędzej czy później mógł spowodować nieszczęście. A tak przynajmniej nie ma auta i mam nadzieję dostanie karę po jakiej odechce mu się takich akcji w przyszłości.

Mam trochę mieszane uczucia, pół godziny trzymałem go na glebie na oczach całej wsi. Nie czuję się z tym za dobrze że tak go upokorzyłem, ale może będzie to też nauczka dla wiejskich gapiów że dla pijanych kierowców nie ma litości. Może mogłem mu pozwolić odejść, ale co jeśli by się gdzieś zaszył, wytrzeźwiał i by mu się upiekło?
Co myślicie o tej sytuacji?
  • 93
@Lucass3d: nie wiem czemu masz mieć jakieś wątpliwości co do swojej postawy. Koleś wsiadając pijany do auta zachował się tak, jakby naładował broń, i zaczął strzelać na oślep. W każdej chwili mógł sie #!$%@?ć w rodzinę idącą chodnikiem, takie przypadki są co kilka miesięcy a ty być może zapobiegłeś jednemu z nich, niekoniecznie teraz ale w przyszłości.