#anonimowemirkowyznania
Ukończenie studiów skłoniło mnie do refleksji, którą popełniam w niniejszym wpisie.
Studia odbierają smak życia. Ukończyłem studia na jednej z najlepszych uczelni technicznych w Polsce. Zawsze czułem zażenowanie jak ktoś mówił, że studenty tylko pijo i nic nie robią. Bycie studentem na porządnym kierunku to praca 24h/dobe. Przelećmy rok akademicki od początku. Październik, powrót z wakacji do dużego miasta, fajnie, super, WOW. Miesiąc imprezowania. Z początkiem listopada są już pierwsze poważne kolosy i zaliczenia projektów. W połowie grudnia Uczelnia praktycznie przestaje funkcjonować więc pasuje się wyrobić z wszystkim do tego czasu, by po Nowym Roku przyjść napisać egzaminy. Tak więc starasz się zaliczyć największe #!$%@? byle by w ogóle dostać się na egzamin (zawsze beka z uczelni na których po niezdaniu ćwiczeń idzie się po prostu na drugi termin egzaminu - dla mnie to nie do pomyślenia). Tak więc idziesz na zajęcia o 8 rano i wracasz po 17-18 żeby na szybko coś zjeść, i siedzieć do nocy żeby przygotować się na następny dzień. Dla mnie cały grudzień i styczeń oznacza chodzenie spać o 3:00.. Po sesji w lutym mamy kilka dni wolnego przed następnym semestrem. Nie chcę ci się nawet nigdzie jechać bo nie masz kasy (nie miałeś czasu zarabiać bo studia pochłaniają za dużo czasu). Idziesz na magisterkę (na innych gówno uczelniach ma się zaliczenia za same obecności) a tu się okazuje że trzeba chodzić na zajęcia cały tydzień od 8-16 przynajmniej i w międzyczasie zrobić 17 projektów (średnio po 30h na jeden schodzi). Najgorsze jest to że stykasz się z wykładowcami, doktorantami którzy śmieją ci sie w żywe oczy i mówią - po tym kierunku i tak nie będzie roboty.
Na szczęście spotkałem kilka fajnych mózgów którzy nakreślili moją ścieżkę kariery i można powiedzieć że mnie pokierowali tak, aby te studia nie poszły na marne - SZANUJĘ.
Te wszystkie #!$%@? sprawozdania pisane do rana, potem 5 poprawek żeby #!$%@? prowadząca przyjęła za 5 razem z wielką łaską.
Ukończenie studiów skłoniło mnie do refleksji, którą popełniam w niniejszym wpisie.
Studia odbierają smak życia. Ukończyłem studia na jednej z najlepszych uczelni technicznych w Polsce. Zawsze czułem zażenowanie jak ktoś mówił, że studenty tylko pijo i nic nie robią. Bycie studentem na porządnym kierunku to praca 24h/dobe. Przelećmy rok akademicki od początku. Październik, powrót z wakacji do dużego miasta, fajnie, super, WOW. Miesiąc imprezowania. Z początkiem listopada są już pierwsze poważne kolosy i zaliczenia projektów. W połowie grudnia Uczelnia praktycznie przestaje funkcjonować więc pasuje się wyrobić z wszystkim do tego czasu, by po Nowym Roku przyjść napisać egzaminy. Tak więc starasz się zaliczyć największe #!$%@? byle by w ogóle dostać się na egzamin (zawsze beka z uczelni na których po niezdaniu ćwiczeń idzie się po prostu na drugi termin egzaminu - dla mnie to nie do pomyślenia). Tak więc idziesz na zajęcia o 8 rano i wracasz po 17-18 żeby na szybko coś zjeść, i siedzieć do nocy żeby przygotować się na następny dzień. Dla mnie cały grudzień i styczeń oznacza chodzenie spać o 3:00.. Po sesji w lutym mamy kilka dni wolnego przed następnym semestrem. Nie chcę ci się nawet nigdzie jechać bo nie masz kasy (nie miałeś czasu zarabiać bo studia pochłaniają za dużo czasu). Idziesz na magisterkę (na innych gówno uczelniach ma się zaliczenia za same obecności) a tu się okazuje że trzeba chodzić na zajęcia cały tydzień od 8-16 przynajmniej i w międzyczasie zrobić 17 projektów (średnio po 30h na jeden schodzi). Najgorsze jest to że stykasz się z wykładowcami, doktorantami którzy śmieją ci sie w żywe oczy i mówią - po tym kierunku i tak nie będzie roboty.
Na szczęście spotkałem kilka fajnych mózgów którzy nakreślili moją ścieżkę kariery i można powiedzieć że mnie pokierowali tak, aby te studia nie poszły na marne - SZANUJĘ.
Te wszystkie #!$%@? sprawozdania pisane do rana, potem 5 poprawek żeby #!$%@? prowadząca przyjęła za 5 razem z wielką łaską.
#gimbynieznajo
To był kozak kiedyś, nawet teraz myślę, że by jakością dźwięku zjadł 99% telefonów.