Jak to jest z tymi zgłoszeniami anonimowymi, czyli dzisiejszy kabaret w wydaniu Straży Miejskiej:
Blok, 10 piętro. Miasto Królów Polski. Kolejny już dzień przed moimi drzwiami siedzi rasowy żul. Pije piwko, pali fajkę - no ubaw ma po pachy - spluwając na wszystko co się da. Przyłazi na wieczór żeby się ogrzać... Okej. W dupie mam tych naszych żuli ale ten akurat zajebiście cuchnie, a poza tym naskoczył na mnie przy wysiadaniu z windy, że o mało zawału serca nie dostałam.
Basta!
Dzwonię do dyspozytora - mega miły gość, zgłaszam anonimowo. Prosi jednak by podać numer mieszkania gdyby czasem nie mieli jak wejść do klatki (...) i żeby mogli zadzwonić na domofon. Pytam: Ale tylko po to? Napewno? Dyspozytor: tak, tak!
Przyjechali - po 35 minutach :) Mieli do mnie jakiś 100 metrów z bazy ale luzik, może była jakaś warta uwagi akcja.
Patrzę przez "judasza", przyjechali windą pozaglądali - no, nie ma żula!
Po czym dzwonią! TAK! DZWONIĄ! Na mój prywatny, ANONIMOWY dzwonek, do moich prywatnych, ANONIMOWYCH drzwi! Otwieram. Ludzie wysiadają z windy i zastanawiają się, co ta biedna dziewczyna narobiła że ją Straż Miejska odwiedza. Widzę na sobie zwrok spoglądających przez swoje "judasze" sąsiadów - ekstra.
Żul się zmył ale zostawił syf i smród.
Strażnik: prze Pani tu nikogo nie ma!
Ja: no ale był! nie widzi Pan syfu i nie czuje Pan smrodu papierosów? może zszedł na piętro niżej.
Strażnik: prze Pani to pewnie sąsiadka obiad przypaliła.
Strzelili focha, że nie ma roboty do wykonania, w duchu pewnie ciesząc się że mają fajrant i poszli.