Ahh, jak sentymentalnie... Donaldy z Pewexu to był mój pierwszy "biznes", wstawialiśmy z kolegą w komis do szkolnego sklepiku, w którym były tylko długopisy i nie pamiętam czy coś jeszcze. Interes kręcił się rewelacyjnie, aż dyrekcja się zorientowała, że jakieś małolaty jej pod nosem zarabiają i że jak tak w ogóle można. O procencie na łapówkę wtedy nie pomyśleliśmy. Pal licho stracone zyski, dzieciaków było szkoda, kolorowe donaldy trochę rozjaśniały szkolną rzeczywistość
Się oglądało te produkty po 1,5h aż pani "expediętka" nie wyprosiła :D Te resoraki matchboxa - takie śliczne, kororowe :) Czekolady, batoniki leżały niedostępne 1,5 metra poza zasięgiem ręki. Raz dostaliśmy gdzieś w szkole czy kościele z darów - ja dostałem snickersa, papierek miałem przez rok jako zakładkę w książce i co dzień był wąchany w celu przypomnienia tego niezapomnianego smaku ;)
To wyobraźcie sobie teraz, że przychodzę kiedyś z wujkiem do jego rodziny. Jest tam chłopiec w moim wieku (jakieś 6-7 lat) - jego rodzice pracowali wtedy w USA. W jego pokoju przeszklona szafa na całą ścianę i do sufitu (a była to stara kamienica) i cała załadowana matchboxami, wszystkie w pudełkach. Aż mnie ścisnęło.
Kilka lat temu znalazłem w domu bon towarowy. AFAIK na kwotę 25 centów. Sprawdzałem chyba ze 20 razy, czy to czasem nie są dolary, ale jednak nie. Bon an 25 centów... Ech... świat się zmienił :D
wyliczenia cen podane wyżej przez moomina są nie do końca prawdziwe, gdyż oprócz dolarów można było płacić ich polską podrobioną wersją czyli bonami. Cena ich zakupu była zdecydowanie mniejsza niż dolarów.
Komentarze (133)
najlepsze
Chlip, chlip...
Zwrot, który zawsze zostanie uznany jako maska dla osoby go piszącej ;-)