Wpis z mikrobloga

Zatoka Cywolki radioaktywne wysypisko upadłego mocarstwa.

Doniesienia o skażeniu promieniotwórczym zazwyczaj kojarzą nam się z Fukushimą czy Czarnobylską Strefą Wykluczenia. Jednak rzadko kiedy wspomina się o dwóch najniebezpieczniejszych miejscach na świecie: jeziorze Karaczaj oraz zatoce Cywolki. Miejsca te łączy jedno. Oba są tworami komunistycznego reżimu, który za wszelką cenę starał się ukrywać swoje błędy i niepowodzenia.

Zatoka Cywolki znajduje się na północnych rubieżach Rosji, na wyspie północnej wchodzącej w skład Nowej Ziemi. Te skute lodem pustkowia od początku był miejscem owianym tajemnicą. Aleksander Sołżenicyn w swoim dziele „Archipelag gułag” wspominał, że Nowa Ziemia była miejscem zsyłki więźniów oskarżonych o działalność kontrrewolucyjną. Podkreślał zarazem, że nikt kto tam trafił już stamtąd nie wrócił. Obecnie nie ma żadnych dowodów na istnienie na Nowej Ziemi obozów pracy, lecz jej niedostępność i późniejsze wydarzenia sprawiają, że na zawsze pozostanie to jednym z sekretów stalinizmu.

Interesująca nas część historii zaczyna się 7 września 1954 roku, gdy władze radzieckie postanowiły utworzyć tam poligon do testów jądrowych. Już po kilku miesiącach zdetonowano na Nowej Ziemi pierwszą b---ę atomową. W ciągu następnych 8 lat przeprowadzono tam ponad 93 próby jądrowe, w tym najpotężniejszą w historii świata – test Car b---y o mocy 58 megaton.

Wraz ze zwodowaniem pierwszego atomowego okrętu podwodnego, radziecka flota musiała uporać się z niewygodnym problemem – co zrobić z zużytym paliwem jądrowym? Problem szybko narastał ponieważ, poza paliwem, w szybkim tempie pojawiały się zużyte części reaktorów i pozostałości po rafinacji uranu. Recepta była prosta, jak wszystko w ZSRR: Wywieźć, jak najdalej i ukryć tak, aby nie sprawiało problemu.

Skażony teren oddalonych poligonów jądrowych na Nowej Ziemi wydawał się do tego idealny. Jednak kopanie w wiecznej zmarzlinie podziemnych magazynów wydawało się niezwykle pracochłonne. Dodatkowo potrzeba by wówczas przenieść odpady ze statków na ląd a następnie przetransportować bezdrożami na docelowe miejsce. Byłaby to dość skomplikowana i droga operacja z punktu widzenia sowieckich sołdatów. Zdecydowano zatem, aby wszystkie odpady zatapiać u wybrzeży wyspy. Aby zapobiec wymywaniu zanieczyszczeń przez prądy morskie wybrano zatokę Cywolki oddaloną o zaledwie 150 km od miejsca zrzucenia wspomnianej Car b---y. Nikt się nie spodziewał, że na kilku beczkach się nie skończy.

Gdy w 1965 doszło do częściowego stopienia paliwa jądrowego w atomowym lodołamaczu Lenin bez chwili zwłoki zdecydowano o ratowaniu dumy radzieckiej marynarki za wszelką cenę. Wymontowano zatem stopioną część rdzenia i… po dwóch latach zatopiono w zatoce Cywolki.

Niestety, już rok po pierwszej awarii nastąpiła druga. Któryś z 3 reaktorów lodołamacza przeciekał, zaś radioaktywna woda zbierała się pod pokładem. Aby wykryć przyczynę wycieku postanowiono rozkuć betonową osłonę biologiczną reaktorów. Wykucie swoistego tunelu w grubej osłonie co prawda umożliwiło odnalezienie przyczyny awarii, lecz jednocześnie spowodowało całkowite zniszczenie osłony reaktorów(!). W takiej sytuacji dalsze użytkowanie Lenina zagrażało życiu marynarzy.

Rozwiązaniem była całkowita wymiana reaktorów. Jednak ich demontaż byłby ekstremalnie trudnym zadaniem. Zdecydowano zatem, że zamiast wyjmować reaktory górą, mogą zwyczajnie wyciąć spód statku i pozwolić całemu przedziałowi reaktorów opaść na dno oceanu. Miejsce zrzutu zostało dokładnie wybrane i była nią oczywiście… zatoka Cywolki. To wydarzenie otworzyło wielką „karierę” przed wybrzeżami Nowej Ziemi, które stały się istnym cmentarzyskiem radzieckich reaktorów.

13 października 1967 roku na pokładzie potężnego i nowoczesnego okrętu podwodnego K-27 doszło do awarii jednego z dwóch reaktorów VT-1. Szybko wnętrze okrętu wypełniło się radioaktywnymi gazami powodując podwyższenie promieniowania do 1,5 Sv/h. Oznaczało to, że w ciągu pół godziny wszyscy członkowie załogi otrzymywali dawkę powodującą powstanie choroby popromiennej, zaś przebywanie w takim środowisku przez kilka godzin wiązałoby się z pewną śmiercią. Sytuacji nie poprawiał fakt, że zainstalowane reaktory VT-1 posiadały chłodzenie za pomocą ciekłego metalu, który w przypadku wyłączenia reaktora mógłby zastygnąć niszcząc całą aparaturę. Próby przywrócenia sprawności reaktorów zakończyły się niepowodzeniem, a jednocześnie doprowadziły do przyjęcia śmiertelnej dawki promieniowania przez 9. marynarzy.

Dzięki późniejszym badaniom wiemy, że winą za awarię ponosi niewłaściwy przepływ chłodziwa, który doprowadził do przegrzania a w efekcie stopienia 20% rdzenia reaktora. Tak uszkodzony okręt został odholowany do bazy w zatoce Gremicha, gdzie podtrzymywano pracę jednego z reaktorów celem zapobieżenia zastygnięcia chłodziwa. W trakcie następnych 10 lat prowadzono na nim szereg eksperymentów i udało się nawet doprowadzić do pracy reaktora z 40% mocy projektowej. W międzyczasie rozważano różne sposoby przywrócenia okrętu do służby. Wymiana reaktorów okazała się nieopłacalna, zaś sam okręt został zastąpiony przez nowobudowane jednostki.

W 1979 zdecydowano się wycofać K-27 ze służby. W pierwszej kolejności został on odholowany do Siewierodwińska, gdzie przedział reaktorowy został wypełniony mieszaniną alkoholu furfurylowego i bitumu (czyli zalanie mieszaniną przypominającą samoutwardzającą się żywicę i asfalt). Następnie postanowiono okręt zatopić, co miało być najtańszą opcją pozbycia się problemu. Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (MAEA) nakazała, aby okręt spoczął na głębokości pomiędzy 3000 a 4000 metrów pod poziomem morza. Uznano, że byłyby to optymalne warunki, które zapewniłyby maksymalne bezpieczeństwo i ograniczyło wypłukiwanie potencjalnych zanieczyszczeń. Ale… Rosjanie postanowili zatopić go w u brzegów Nowej Ziemi. W efekcie K-27 do dzisiaj znajduje się na głębokości zaledwie 33 metrów.

Łącznie w zatoce Cywolki ,jak również w pobliskich zatokach Abrosimowa i Stepowej, swoje miejsce spoczynku znalazło 14 reaktorów jądrowych (w tym 5 zawierających wypalone paliwo), okręt K-27 z własnymi dwoma reaktorami, 735 pojemników z wysoce radioaktywnymi odpadami (np. paliwem jądrowym lub półproduktami przy produkcji uranu lub plutonu) oraz 17 000 pojemników zawierających inne odpady radioaktywne.

Od końca lat 90. trwają regularne badania mające na celu monitorowanie czy nie dochodzi do uwalniania promieniotwórczych zanieczyszczeń. W 2004 ekipa Norweskich i Rosyjskich badaczy odkryła wyraźne zanieczyszczenie. Jednak występowało ono nie wokół zatopionych reaktorów, lecz beczek z najmniej istotnymi odpadami. Z tego powodu od lat trwają prace przygotowawcze mające na celu oczyszczenie brzegów Nowej Ziemi, a zwłaszcza podniesienie z dna K-27.

Niestety sytuacja międzynarodowa nie ułatwia prowadzenia tego typu operacji. Sama akcja wydobycia i transportu K-27 została oszacowana na 300 milionów dolarów, z czego jedynie połowa byłaby finansowana przez Rosję. Co ciekawe Kreml oficjalnie przyznał się do miejsca zatopienia okrętu dopiero w 2011 roku…

Pomimo przeciwności udało się zebrać wymagane fundusze. Niestety, tym razem wojna spowodowała, że akcja zaplanowana na 2022 nie doszła do skutku. Co dalej się stanie z zatoką Cywolki i radioaktywnymi składowiskami u wybrzeży Nowej Ziemi? Nie wiadomo, lecz nic chwilowo nie zapowiada poprawy. Wręcz nasilający się konflikt, militaryzm i izolacja Rosji może sprawić, że zatoka Cywolki będzie musiała pomieścić jeszcze niejeden rosyjski okręt.

Tekst dla Napromieniowani.pl napisał Mateusz Stecki

#napromieniowani #ciekawostki #ciekawostkihistoryczne #rosja #gruparatowaniapoziomu
Sweet-Jesus - Zatoka Cywolki radioaktywne wysypisko upadłego mocarstwa.

Doniesienia ...

źródło: 461232073_930220999138394_3246702611420549677_n

Pobierz
  • 1
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@Sweet-Jesus: Rosja ma (albo miała) jeszcze małe cmentarzysko łodzi podwodnych o napędzie atomowym na Morzu Barentsa w zatoce niedaleko Murmańska. Zdaje się, że były tam 'zaparkowane' na chwilę, ale nie było środków na ich użytkowanie i remonty i latami tam sobie stały i rdzewiały, z reaktorami z paliwem w środku. Było to w latach 90' przedmiotem dyskusji z Norwegią, która obawiała się że dojdzie w końcu do większego skażenia.
  • Odpowiedz