Wpis z mikrobloga

☢ LIKWIDATORKI

Słowo likwidator zazwyczaj kojarzy się z awarią w Czarnobylskiej Elektrowni jądrowej, lecz powstało ono dużo wcześniej, na wymazanych z map obszarach Związku Radzieckiego.

Sowiecki program jądrowy obarczony był wszystkimi wadami komunistycznego reżimu. Zbudowany na niewolniczej pracy więźniów syberyjskich łagrów odznaczał się ogromnymi błędami konstrukcyjnymi i całkowitym brakiem troski o ludzkie zdrowie i życie. Spowodowało to serię awarii jądrowych z których największa przeszła do historii jako katastrofa kysztymska.

29 września 1957 doszło do eksplozji zbiornika do przechowywania odpadów pochodzących z zakładów produkcji plutonu „Majak”, obok tajnego miasta Czelabińsk-40. W wyniku wybuchu wyrzucono do atmosfery ponad 2 miliony kiurów substancji radioaktywnych, które opadły na obszar prawie 20 tysięcy kilometrów kwadratowych. Spowodowało to ewakuację ponad 10 tysięcy ludzi i chorobę popromienną u ponad 200 osób. Jednocześnie z powodu tajności, jak również zbrodniczej polityki lokalnych włodarzy, nie ewakuowano znacznej części ludności obszarów skażonych, zaś skutki promieniowania były zatajane i maskowane. Potrzeba ponownego uruchomienia rafinerii plutonu wymusiło szeroką akcję dekontaminacyjną i zrodziło nową specjalizacje – likwidatora.

Pierwszymi likwidatorami byli, jak zwykle w Związku Radzieckim, więźniowie i żołnierze (których los niewiele się od siebie różnił). Walka ze skażeniem izotopami z całej tablicy Mendelejewa szybko prowadziła do zatruć lub choroby popromiennej. Trafiali oni w ręce lokalnych lekarzy na czele których stała młoda lekarka Angelina Guskowa.

Angelina zamieszkała w Oziorsku krótko po rozpoczęciu studiów. Jako członek partii nie mogła odrzucić rozkazu przeprowadzenia się do miejscowości, która zamiast nazwy posiadała jedynie numer. Na miejscu pomimo zdobywanej specjalizacji w neurologii, głównie pracowała z robotnikami miejscowych zakładów produkcji broni jądrowej. Krok po kroku uczyła się leczyć najróżniejsze dolegliwości od zatruć plutonem i uranem, do poważnych stadiów choroby popromiennej. Pomimo zamknięcia w mieście otoczonym drutem kolczastym nie dostawała żadnych informacji na temat tego na jakie niebezpieczeństwa byli wystawieni jej pacjenci, ani jakie dawki promieniowania przyjęli.

Dodatkowo posiadała ona niezmiernie ograniczony zestaw narzędzi, przez co musiała stworzyć sposoby zdobywania informacji o przyjętej dawce poprzez proste badania diagnostyczne (badania krwi a w najlepszym wypadku mikroskopową obserwację uszkodzenia jądra komórkowego). Na oddział Guskowej przywożono ofiary wypadków jądrowych z całego Związku Radzieckiego. A było ich wiele. Początek zimnej wojny przyniósł setki prób jądrowych w trakcie których niejednokrotnie celowo narażano żołnierzy na działanie promieniowania. Często też eksperymenty obracały się przeciwko swoim twórcom powodując skażenia rosyjskich miast i wiosek. Wymusiło to na lekarzach z Oziorska mozolne zdobywanie wiedzy, która już wkrótce miała stać się podstawą pierwszej akcji likwidacyjnej.

Angelina Guskowa walczyła o zdrowie poszkodowanych we wszystkich katastrofach jądrowych w historii Związku Radzieckiego. Tym samym stała się również główną postacią dramatu, który rozegrał się 30 lat później, po awarii w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. W tamtym czasie Guskowa kierowała Instytutem Biofizyki szpitala klinicznego nr. IV w Moskwie, czyli specjalnego oddziału do którego zwozili ofiary wypadków radiacyjnych z całego bloku wschodniego. To właśnie na jej oddział trafiły 134 osoby u których podejrzewano występowanie choroby popromiennej, w tym oddział strażaków pod komendą Władimira Prawika. Warunki pracy były niezwykle trudne. Opracowane i wypróbowane w Oziorsku metody diagnostyczne były na zachodzie postrzegane za zbyt prymitywne a przez to mało wiarygodne.

Powodowało to, że wiele zachodnich naukowców podważało kompetencje Guskowej nie wierząc w poprawność jej działań. Co więcej pacjenci przywieźli ze sobą nie tylko choroby, lecz również skażenie radioaktywne. Niebezpieczeństwo to jest szczególnie widoczne na przykładzie Ludmiły Ignatienko. Za zgodą Agneliny Guskowej została ona dopuszczona do opieki nad swoim mężem Wasilijem Ignatienko (który jako jeden z pierwszych gasił pożar płonącego reaktora nr. IV). Każdego dnia Ludmiła pomagała przy zabiegach medycznych i opiekowała się napromieniowanymi strażakami. Niestety, w tym samym czasie jej organizm pochłaniał ogromne ilości skażeń, którymi wysycone były ciała pacjentów. Spowodowało to uszkodzenie wątroby jej nienarodzonego dziecka, które zmarło krótko po porodzie.

Naturalnie nasuwającym się pytaniem jest czemu tak doświadczona lekarka jak Guskowa dopuściła Ludmiłę do strefy skażonej. Odpowiedź jest prosta. Ludmiła zataiła fakt, że jest w ciąży wiedząc, że nie mogłaby inaczej zobaczyć się z mężem.

Jednym z skutków katastrofy kysztymskiej był ciągnący się kilometrami pas silnie skażonej ziemi. Wykorzystano go do stworzenia jedynej na świecie stacji badawczej służącej poznaniu skutków promieniowania i znalezieniu sposobów prowadzenia akcji likwidacyjnej. Jedną z zatrudnionych badaczek była Natalia Manzurowa. Badała ona migracje radioizotopów w naturze oraz sposoby ich powstrzymania. Docelowo planowano wykorzystać tę wiedzę po wojnie jądrowej, aby przywrócić rolnictwo na skażonych terenach. Jednak okazało się że głównym zastosowaniem prowadzonych badań było usuwanie skutków kolejnych awarii radzieckiego przemysłu jądrowego.

Po awarii w reaktora nr. IV, Natalia wraz ze współpracownikami została przeniesiona na front akcji likwidacyjnej. Utworzyła ona laboratorium radiologiczne w jednym z opuszczonych przedszkoli na północy Prypeci. Zabawki musiały ustąpić miejsca radiometrom, zaś łóżeczka szybko zostały zastawione tysiącami próbek gleby zwożonymi z całego obszaru strefy zamkniętej. Upadająca gospodarka związku radzieckiego nie była w stanie dostarczyć materiałów niezbędnych do prowadzenia badań. Spowodowało to, że stroje ochronne były szyte ze znalezionych w przedszkolu kocyków, zaś buty badaczy były zabezpieczane przed skażeniem taśmą klejącą. Rażące braki dotyczyły nie tylko wyposażenia.

Szybko okazało się, że ludzie kierowani do oczyszczania miast i wsi nie posiadają nawet podstawowej wiedzy na temat promieniowania, zaś informacje na temat niebezpieczeństw są skrzętnie ukrywane przez kierujących akcją oficerów. Tworzone notatki czy mapki skażeń były postrzegane jako informacje wywrotowe i często znikały w niewyjaśnionych okolicznościach z zamkniętego laboratorium. Pomimo to Natalia wraz z współpracownikami zaczęli uczyć miejscową ludność i innych likwidatorów, jak walczyć z radioizotopami i żyć na skażonych terenach.

W trakcie swojej działalności wielokrotnie trafiali na prowizorycznie wykopane niezabezpieczone „mogilniki” z których radioizotopy stopniowo przenikały do gleby i wód gruntowych. Wówczas rozpoczynali akcję ekshumacji radioaktywnych składowisk, aby następnie zabezpieczyć odpady w odpowiedni sposób (najczęściej owymi odpadami były zwierzęta w których futrze i mięśniach zgromadziły się rozsiane po okolicy izotopy promieniotwórcze).

Kysztymscy badacze pracowali w powtarzalnych cyklach 20 dni w strefie, 10 dni na regeneracje w okolicznych miejscowościach. Była to zbyt krótka przerwa aby umożliwić organizmowi regeneracje po trzech tygodniach przebywania na najciężej skażonych obszarach. Odbijało się to zarówno na zdrowiu fizycznym jak i psychice badaczy. Po 5. latach Natalia z ulgą powróciła do strefy zamkniętej pod kombinatem Majak, jednak wiele z jej współpracowników (i współpracowniczek) kontynuowało pracę aż do 1996. Tym samym stali się likwidatorami, którzy najdłużej wykonywali swoją pracę.

Tekst : Mateusz Stecki dla Napromieniowani.pl

#napromieniowani #ciekawostki #atom #gruparatowaniapoziomu #nauka #ciekawostkihistoryczne #rosja #czarnobyl
Sweet-Jesus - ☢ LIKWIDATORKI

Słowo likwidator zazwyczaj kojarzy się z awarią w Czarn...

źródło: 431836931_797942659032896_1833686439351356087_n

Pobierz
  • 3
  • Odpowiedz
  • 3
Wspomniane w tekście przedszkole nr 15 w Prypeci otworzono na krótko przed katastrofą w elektrowni. Później budynek przekształcono w laboratorium "RADEK" zakładu dozymetrii wewnętrznej. Wciąż przechowywane są tam próbki napromieniowanej gleby i trawy. Obiekt działał rzekomo do 2007/2008 roku.
Sweet-Jesus - Wspomniane w tekście przedszkole nr 15 w Prypeci otworzono na krótko pr...
  • Odpowiedz