Wpis z mikrobloga

Witam wszystkich po przerwie. Słowem wstępu: niektórzy starsi wykopowicze może pamiętają moje wpisy postowane przez @Mleko_O pod tagiem #iiwojnaswiatowawkolorze Wpisy, jeśli się przyjmą, będą ukazywać się pod tagiem #wojnawkolorze

KSIĘŻNICZKA Z KATYŃSKIEGO LASU

80 lat temu...

Był 22 stycznia 1944 roku. Perony dworca w Smoleńsku otulała gruba warstwa śniegu. Ten spadał gęsto w zupełnej ciszy styczniowego dnia na wymarłą - jakby się zdawało - stację. Na tej, niczym posągi, zastygli wartownicy w niebieskich czapkach, z pepeszami w dłoniach, pilnując ciężarówek, jeepów i samotnego pociągu.

Kathleen wysiadając z pomocą sowieckiego oficera z eleganckiej salonki - dawnej własności samego cara - rozejrzała się i zeskoczyła delikatnie na ziemię. Otuliła się szczelniej swoim sobolowym futrem. Wszystko wokół wydawało się puste. Kathleen zerknęła za siebie i zauważyła jak jeden z korespondentów wywrócił się na oblodzonym peronie. Zachichotała. Była w doskonałym nastroju, mimo aury i pustki wokół - w dobry humor wprowadziła ją świetna podróż w luksusowym wagonie z aksamitnymi zasłonami. I kolejne kieliszki alkoholu, hojnie podawanego przez obsługę. Czegóż tam nie było - szampan, p--o, armeńskie koniaki, gruzińskie wina, najlepsze rosyjskie wódki. Były też wspaniałe rosyjskie przysmaki - bliny z kawiorem, wędzony jesiotr i pielmieni. Jej nastroju nie mąciło nawet zadanie, jakie otrzymała.

Jej Papa (jak nazywała swojego ojca, Williama Averella Harrimana, ambasadora USA w Moskwie), wysłał ją bowiem ze szczególną misją. Miała udać się pod Smoleńsk, gdzie odnaleziono groby... no właśnie, kogo? Usiłowała sobie przypomnieć, czy to groby Litwinów, czy Czechów odnaleziono pod Smoleńskiem. Nieważne. Nudziły ją takie sprawy. Ale zrobi wszystko, by jej Papa był zadowolony. Dużo bardziej podobało jej się na różnych rautach, występując u boku swojego ojca. Ten, jako wdowiec, rozpieszczał swoją jedyną córkę, jak tylko mógł. Odrobinę zastępowała mu żonę. Żyła jak księżniczka i niczego jej nie brakowało. Kathleen uwielbiała balować, pływać, tańczyć, jeździć konno. Była ozdobą korpusu dyplomatycznego w Moskwie jako atrakcyjna 25-latka.

W każdym razie, Kathleen miała z ramienia ambasady przyjrzeć się sprawie odnalezienia masowych grobów pod Smoleńskiem, która budziła zainteresowanie samego prezydenta Roosevelta. Dlatego Kathleen udała się tam w towarzystwie zagranicznych korespondentów. Miała przygotować raport na ten temat. W końcu w zeszłym roku nikczemni Niemcy ogłosili światu, jakoby tych tam... Polaków (przypomniała sobie wreszcie!) mieli zabić Rosjanie! Któż uwierzyłby w takie podłe kłamstwo! Przecież Rosjanie każdego dnia walczyli bohatersko i ofiarnie przeciwko Niemcom - tym samym Niemcom, którzy każdego dnia mordowali ludzi w obozach i egzekucjach. Cóż dla nich znaczyło rozstrzelać parę tysięcy kolejnych ludzi i zrzucić winę na Rosjan! Szczególnie, że gdy sprawa grobów wypłynęła na wierzch, to w Warszawie wybuchło powstanie Żydów przeciwko nazistom. Z pewnością była to kolejna sztuczka tego podłego Goebbelsa!

Kathleen nie bardzo się tym interesowała. W ogóle gubiła się w tej całej europejskiej polityce. Ale jej Papa nie wierzył od początku Niemcom. ''Prezydent podziela moje zdanie'', mówił, ''To na pewno Niemcy ich zabili''. Podobne zdanie mieli wszyscy angloamerykańscy politycy, dyplomaci i dziennikarze. Nikt nie wierzył w rosyjską winę. Ale trzeba było jakiegoś dowodu, że to Niemcy zamordowali tych ludzi. I to było zadanie Kathleen i towarzyszących jej dziennikarzy.

Kathleen zaprowadzono do jeepa. Gdy wsiadała, obsunął jej się but. Znowu zachichotała. Kawalkada jeepów wyruszyła ze stacji i potoczyła się drogą kilkanaście kilometrów. Jazda przez ośnieżone lasy zajęła trochę czasu i Kathleen zaczęła marznąć. Na szczęście dojechali na miejsce, nim całkiem zgrabiała.

Gdy wysiadła z jeepa, uderzył ją zapach rozkładających się ciał. Ujrzała niezwykły widok. Przed nią rozciągała się szeroka polana, na której widać było siedem wielkich dołów. Nad dołami rozstawiono cztery wojskowe namioty. Kathleen ostrożnie podeszła do brzegu jednego z dołów. Omal się nie przewróciła. Wewnątrz leżały ciała. W równych rzędach. Miały skrępowane dłonie, niektóre z nich miały obwiązane głowy. Oszołomioną tym widokiem Kathleen towarzyszący jej dyplomata John Melby delikatnie poprowadził do namiotu. Wchodząc tam, Kathleen z ulgą przywitała fakt, że jest w nim ciepło. W środku czekał na nich lekarz w czerwonych gumowych rękawiczkach i pomarańczowym fartuchu. Był to profesor Wiktor Prozorowski, wybitny moskiewski lekarz, dyrektor sowieckiego instytutu medycyny sądowej. Towarzyszył mu nie mniej wybitny profesor Nikołaj Burdenko, znany neurochirurg.

Prozorowski przywitał wszystkich i na oczach zgromadzonych gości przeprowadził autopsję jednego z ciał. Mówiąc niespiesznie, starannie, odcinał kawałki tkanki - mózgu i wątroby - i układał na stole operacyjnym. Burdenko z kolei przedstawiał rzeczy osobiste znalezione w kieszeniach. Naukowcy przekonywali, że zarówno stan zwłok, odzienia, jak i rzeczy osobiste niezbicie świadczą o tym, że Polacy zostali zamordowani najwcześniej jesienią 1941 roku. Po zakończeniu autopsji Burdenko wskazał, że w tym czasie niewątpliwie teren znajdował się w rękach niemieckich. Przytoczył nawet raporty wywiadu, mówiące, że masowego mordu na polskich oficerach dopuścił się ''537. batalion roboczy pułkownika Arnesa''.

Przez cały czas Kathleen stała z przodu i uważnie obserwowała i notowała sowieckie dowody, starając się usilnie nie zwymiotować.

Następnie zaprezentowano świadków, którzy potwierdzili to, co mówili naukowcy i oficerowie sowieccy. Otyła kobieta, przedstawiona jako Anna Aleksiejewna, opowiedziała ze spuszczoną głową historię, jak to niemieccy żołdacy przychodzili jesienią 1941 roku co wieczór do jej domu umazani krwią i upijali się do nieprzytomności. Powiedziała, że widziała prowadzonych do lasu Polaków i słyszała ciągłe wystrzały. Potem przyprowadzono brodatego starca, przedstawionego jako Parfien Kisielew. Ten nie wzbudzał jakoś zaufania. Ledwo słyszał, mamrotał pod nosem, zerkał co rusz strachliwie na otaczających go oficerów rosyjskich. Przyznał, że rok wcześniej został zmuszony przez Niemców do kłamania, jakoby polskich oficerów zamordowali Rosjanie.

Analiza wszystkich dowodów i zeznań zajęła cały dzień. Po północy Kathleen z ulgą opuściła miejsce ekshumacji. Uspokoiła się dopiero w salonce, gdy usłużna rosyjska obsługa przywitała ją butelką szampana, kawiorem i faszerowaną gęsią. Inni korespondenci także najwyraźniej także odczuli ulgę, że wyrwali się z tego miejsca śmierci. A-----l znowu lał się strumieniami, a w pewnym momencie do dyplomatów i dziennikarzy przyłączyła się sowiecka eskorta. Wszyscy zaczęli wspólnie śpiewać i wznosić toasty. Za zwycięstwo, za przyjaźń, za klęskę faszystowsko-niemieckich morderców jeńców!

* * *

Odnalezienie przez Niemców grobów w Katyniu wprawiło Aliantów w niemałe zakłopotanie.Tak naprawdę nikt ani w Londynie, ani w Waszyngtonie nie przeanalizował roli Związku Sowieckiego przed 22 czerwca 1941 roku. Chociaż przez krótki czas, latem 1941 roku, Niemcy informowali o masowych mordach w więzieniach NKWD, to sprawa nie nabrała takiego rozgłosu. Brytyjczycy wówczas zadowolili się sowieckim wytłumaczeniem, że to niemieckie kłamstwa, i przystąpili do formowania sojuszu z Moskwą. Dwa lata później wszystko jest wspaniale, Armia Czerwona bije faszystowskiego agresora, z zachodu płynie wsparcie, miłość z ZSRR sięga zenitu... a tu nagle wyskakują Polacy ze swoimi antykomunistycznymi obsesjami.

Gdy polski rząd wystąpił w kwietniu 1943 roku do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża o zbadanie sprawy Katynia, anglo-amerykańska prasa rozpętała nagonkę na Polaków. Pisano o uwstecznionym polskim rządzie, który do spółki z nazistami próbuje rozbić jedność sojuszników. W prasie pojawiały się karykatury ze ślepym generałem Sikorskim jako narzędziem w rękach Goebbelsa i Polakami jako rybami połykającymi niemiecki haczyk. Polskie argumenty pomijano i cytowano jedynie sowieckie doniesienia. Łopatologicznie tłumaczono, że winę za Katyń ''niewątpliwie'' ponoszą Niemcy.

Prasa ''dobrych'' Aliantów wściekle atakowała nie podejrzanego o mord, lecz ofiarę zbrodni, która ośmieliła się domagać prawdy.

Alianccy politycy początkowo milczeli. Ambasador Stanów Zjednoczonych przy rządzie polskim w Londynie, Anthony J. Drexel Biddle, był zdania, że Sikorski został ''postawiony w trudnej sytuacji przez antyradziecko nastawionych polityków ze swego gabinetu''. Minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, Anthony Eden wygłosił w Izbie Gmin 4 maja 1943 r. przemówienie, w którym położył duży nacisk na ''utrzymanie jedności Sojuszników'', o Katyniu w ogóle nie wspominając. William Averell Harriman, ambasador USA w Moskwie, na spotkaniu z gen. Sikorskim 1 maja 1943 roku powiedział mu, ''że niezależnie od tego, czy oskarżenia Niemców okażą się prawdziwe, czy fałszywe, oświadczenie strony polskiej będzie miało katastrofalny skutek w Moskwie''.

Więcej wstrzemięźliwości miał sir Owen O'Malley, brytyjski dyplomata, ambasador przy rządach emigracyjnych. O'Malley sporządził 24 maja 1943 roku raport, w którym wskazał, że zbrodnia w Katyniu jest dziełem sowieckim. Raport trafił do rąk najpierw ministra Edena, potem do premiera Churchilla, aż wreszcie w sierpniu 1943 roku na biurko prezydenta USA, Franklina Roosevelta. Raport, po przeczytaniu przez Roosevelta, został natychmiast utajniony.

Prezydent USA, Franklin Roosevelt otrzymał raporty pułkownika Henry'ego I. Szymanskiego - oficera łącznikowego przy Armii Polskiej na Wschodzie. Szymanski, jako Amerykanin polskiego pochodzenia, przeprowadził wiele rozmów z oficerami armii gen. Andersa i zainteresował się poszukiwaniami 10 tysięcy zaginionych w ZSRR polskich oficerów. Sporządził na ten temat dwa raporty z 30 kwietnia i 29 maja 1943 roku dla szefa wywiadu USA, gen. George'a Stronga. Jego ustalenia poparł ppłk Leslie R. Hulls, brytyjski oficer łącznikowy, a wschodnioeuropejska sekcja amerykańskiego wywiadu sporządziła całą kartotekę na ten temat. Istniała także specjalna komórka wywiadu Johna F. Cartera, badająca sprawę wyłącznie dla Roosevelta. Wersję o sowieckim sprawstwie popierał także admirał William Harrison Standley, ambasador USA w ZSRR do 1943 roku, znany z niezwykle przyjaznego stosunku wobec Polaków.

Jednak prezydent Roosevelt nie był zainteresowany tymi dowodami. Po sprawdzeniu ich powiedział: ''Jest to wyłącznie niemiecka propaganda i niemiecka intryga. Jestem absolutnie przekonany, że nie uczynili tego Rosjanie.'' Głucha na Katyń pozostała także żona Roosevelta, Eleanor, chociaż kilkukrotnie listy w tej sprawie pisała do niej Helena Sikorska, żona generała Sikorskiego.

Roosevelt, naiwny niczym dziecko, owładnięty obsesyjnym strachem przed rozpadem frontu antyniemieckiego, zakochany w ZSRR - był gotów uwierzyć we wszytko, byleby rozgrzeszyć Stalina. Z kolei Churchill próbował łagodzić sytuację i kontaktował się ze wszystkimi, byleby utrzymać jedność sojuszników. Przekonywał i prosił osobiście Stalina, by utrzymał stosunki z rządem polskim. Jednak na zawiadomienie gen. Sikorskiego, iż ten posiada dowody na sowieckie sprawstwo zbrodni w Katyniu, odpowiedział cynicznie: ''Oni nie żyją i cokolwiek by pan nie przedsięwziął, nie powróci ich do życia''.

Sir O'Malley skonstatował gorzko akcję ukrywania odpowiedzialności za Katyń: ''Zmuszeni byliśmy ukryć się za dobrym imieniem Anglii, niczym mordercy, którzy ukryli dowody swojej zbrodni cienką warstwą igieł''.

Napomknę tylko, że w maju 1943 roku premierę miał obrzydliwie sowietofilski film ''Mission to Moscow'', skrajnie wybielający Stalina, który bił rekordy popularności w amerykańskich kinach.

* * *

Jednak nadal brakowało czegoś bardziej namacalnego. Sama nagonka w prasie nie wystarczyła - zwłaszcza, że Niemcy zebrali bardzo przekonujące dowody, poparte przez naukowców i zeznania świadków.

Gdy Sowieci odbili Smoleńsk, natychmiast przystąpili do tworzenia własnej wersji wydarzeń. We wrześniu 1943 roku do Katynia przybyła specjalna ekipa NKWD i SMIERSZ, nadzorowana przez Wsiewołoda Mierkułowa, zastępcę Berii. Zespół po przyjeździe odgrodził teren ekshumacji i przystąpił do zacierania śladów. Przez trzy miesiące jedynie NKWD miało dostęp do grobów. Niszczono dowody wskazujące na Sowietów i datę śmierci z 1940 roku, podrzucano sfałszowane kartki i wycinki z gazet, mające świadczyć o życiu jeńców aż do lata 1941 roku. Zebrano świadków - zarówno prawdziwych, których zmuszono do odwołania zeznań, jak i podstawionych, opowiadających niestworzone historie o mieszkającym w Katyniu komandzie niemieckich morderców. Sfałszowano także dziennik adwokata Borysa Mieńszagina, burmistrza Smoleńska mianowanego przez Niemców. Istnieją przypuszczenia, mówiące, że NKWD sprowadziło do Katynia spreparowane zwłoki w mundurach szeregowych, ale brak na to twardych dowodów. Ekipa NKWD zakończyła ''pracę'' 11 stycznia 1944 roku.

Dopiero po zakończeniu tych działań przystąpiono do drugiego etapu - spektaklu zwanego komisją Burdenki, powołanej 13 stycznia 1944 roku. Zaproszono do niej czołowych sowieckich lekarzy i naukowców, na czele z wspomnianymi Burdenką i Prozorowskim. W Komisji Burdenki znaleźli się także całkowicie przypadkowi ludzie m.in. pisarz Aleksiej Tołstoj, metropolita kijowski i halicki Mikołaj czy przewodniczący Komitetu Wszechsłowiańskiego gen. Aleksander Gundorow.

Komisja pracowała tylko kilka dni, i to w warunkach ciężkiej zimy. Ekshumowała w sumie 925 ciał w ośmiu mogiłach. Na podstawie ''dowodów'' , spreparowanych przez NKWD ''ustalono'' datę śmierci jeńców na jesień 1941 roku. Argumentowano, że Niemcy próbowali zniszczyć dowody z okresu późniejszego, dlatego jest ich tak mało. Dodawano także, że część ciał to przebrani przez Niemców w polskie mundury (!) zamordowani sowieccy wieśniacy i jeńcy.

22 stycznia 1944 roku do Katynia zaproszono dwudziestu korespondentów zagranicznych (11 Amerykanów, 5 Brytyjczyków, Francuz, Polak i dwoje pracowników ambasady USA), którym zaprezentowano dowody ''świadczące'' o winie Niemców.

Wyprawie przewodziła 25-letnia Kathleen Harriman, córka amerykańskiego ambasadora w Moskwie. Znana jest obecnie z książki ''Córki Jałty'', której autorka wybiela ją jak może. Na polecenie ojca Kathleen miała sporządzić raport, chociaż nie posiadała żadnego wykształcenia w tym kierunku. Jej sposób bycia i myślenia przypominał żywot dzisiejszych instagramowych gwiazdeczek. Umiała głównie ładnie się uśmiechać, tańczyć, jeździć konno, interesowała się sportem i modą. Nie miała bladego pojęcia o polskiej armii, stosunkach państw europejskich, czy medycynie sądowej. Jej jedyną ''predyspozycją'' było to, że znała parę słów po rosyjsku.

W swoim raporcie, zredagowanym przez wspomnianego Johna Melby'ego, zwróciła uwagę, że ciała leżały w równych rzędach, co, jej zdaniem, świadczyło o niemieckiej winie. Gdyby bowiem mordu dokonali Sowieci, ciała leżałyby w nieładzie.

Kuriozum.

Richard Lauterbach, korespondent ''Time'a'' zaraportował, że reporterzy w większości uważali, iż Niemcy zmasakrowali Polaków. Jerome Davis, redaktor kanadyjskiego ''Toronto Star'' podawał, że Niemcy ''fałszywie'' stwierdzili, iż jeńcami byli oficerowie, podczas gdy on widział w Katyniu wyłącznie szeregowców, zaś ciała ułożone były ''zupełnie jak w Babim Jarze''. Alexander Werth z BBC dodawał: ''Jest w najwyższym stopniu nieprawdopodobne, aby te ciała, tak jeszcze względnie dobrze zachowane, pogrzebano w lesie katyńskim cztery lata temu. Po czterech latach nic by już prócz kości nie zostało. Profesor [Prozorowski] twierdzi, że ludzie ci zostali zamordowani dwa lata temu, może nieco wcześniej, a może nieco później.'' Część korespondentów miała wątpliwości i ograniczyła się do ogólnikowych artykułów.

Zadowolony William Harriman wysłał telegram do sekretarza stanu USA, Cordella Hulla: ''Kathleen i członek personelu ambasady przyjmują prawdopodobieństwo popełnienia mordu przez Niemców''.

''Raport'' Kathleen Harriman traktowano jako półoficjalne stanowisko rządu USA ws. Katynia.

Komisja Burdenki zakończyła działalność 24 stycznia 1944 roku raportem końcowym, przypisującym winę za Katyń Niemcom. Raport ten opublikowano dwa dni później i przetłumaczono także na j. polski i angielski. Przygotowano także odpowiedni film propagandowy, wyświetlany przy każdej okazji.

* * *

Departament Stanu USA wolał wierzyć 25-letniej dziewczynie z zawodu ''córka'', aniżeli raportom swoich oficerów, wywiadu, a nawet bliskiemu współpracownikowi Roosevelta. George Howard Earle, nadzwyczajny wysłannik prezydenta do spraw bałkańskich w Turcji. Zaszokowany kampanią kłamstwa Earle napisał w marcu 1945 roku do prezydenta list, w którym bez żadnych wątpliwości stwierdzał, iż mordu w Katyniu dopuścili się Sowieci, i że jeśli nie otrzyma odpowiedzi, to powiadomi prasę. W odpowiedzi na to Roosevelt zesłał go na mało ważną placówkę na wyspach Samoa. W amerykańskiej prasie surowo zakazano jakichkolwiek sugestii, jakoby za Katyń odpowiadali Sowieci.

W 1946 roku śmiertelnie już chory profesor Burdenko zwierzył się przyjacielowi, prof. Olszanskiemu: ''Musieliśmy zaprzeczyć szeroko znanemu oskarżeniu niemieckiemu. Na osobisty rozkaz Stalina pojechałem na miejsce, gdzie znaleziono mogiły. Badanie było wyrywkowe i wszystkie zwłoki miały cztery lata. Śmierć nastąpiła w 1940 roku (...) Dla mnie, jako lekarza, fakt ten jest oczywisty i niemożliwy do zakwestionowania. Nasi towarzysze z NKWD popełnili wielki błąd".

W 1952 roku 34-letnia Kathleen Harriman (już pod nazwiskiem Mortimer) też stanęła komisją Maddena. W trakcie przesłuchania jąkała się i plątała w zeznaniach. Zasłaniała niepamięcią. W końcu jednak załamała się pod gradem pytań. Przyznała, że nie miała żadnych kompetencji, by pisać ''raport'' obarczający winą za mord w Katyniu Niemców.

Komisja wróciła do sprawy Katynia, bowiem w Korei zaczęło dochodzić do mordów na amerykańskich jeńcach wojennych. Ofiarom strzelano w kark po skrępowaniu dłoni. Metoda mordów była podobna do Katynia. Ponieważ przygotowywano oskarżenie wobec ZSRR przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości, potrzebne były badania. Wybiegając w przyszłość powiem, że raport Maddena opublikowano w grudniu 1952 r. Nim przygotowano oskarżenie, zmarł Stalin, wojna koreańska się skończyła i dążono do ocieplenia stosunków z Moskwą. Nikogo już nie obchodził Katyń.

Pewnym symbolem-zwieńczeniem tej tragedii były dzieje londyńskiego Pomnika Katyńskiego. Sowieci i ich polskojęzyczne marionetki z PRL wywierali naciski na rząd brytyjski, by nie dopuścić do postawienia pomnika. Dopiero w 1976 roku - trzydzieści lat po wojnie! - pomnik ostatecznie stanął na londyńskim cmentarzu Gunnersbury, choć wymuszono zmianę inskrypcji. Nie wymieniono na nim ani odpowiedzialnych za mord, ani daty. Wskazano tylko, że jeńcy ''zniknęli'', a potem ''zostali odnalezieni martwi''. Władze brytyjskie zignorowały uroczystość.

Dopiero gdy w 1979 roku do władzy doszła ''Żelazna dama'', premier Margaret Thatcher, urzędnicy brytyjscy zaczęli brać udział w uroczystościach przy pomniku. Jako symboliczny gest zadośćuczynienia za lata milczenia.

Wierzę głęboko, że Polacy przestaną w końcu myśleć, że II Wojna Światowa była jakąś ''walką dobra ze złem''.

Na zdjęciu: Kathleen Harriman z ojcem w Moskwie, 1944 rok.

* * *

Mój fanpage na Facebooku: https://www.facebook.com/WojnawKolorze2.0/

Jeśli macie ochotę mnie wspierać, zapraszam do odwiedzenia profilu na Patronite, lub BuyCoffee i postawienia mi symbolicznej kawy/piwa za moje teksty. :)

https://patronite.pl/WojnawKolorze
https://buycoffee.to/wojnawkolorze

Zdjęcie kolorowane dla mnie przez: https://www.facebook.com/KolorFrontu

#iiwojnaswiatowa #gruparatowaniapoziomu #qualitycontent #historiajednejfotografii #wojna #historia #usa #anglia #polska #katyn
IIWSwKolorze1939-45 - Witam wszystkich po przerwie. Słowem wstępu: niektórzy starsi w...

źródło: 421920023_804288501712033_1505422200710429051_n

Pobierz
  • 6
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach