Wpis z mikrobloga

Cieszcie się życiem Mirki. Zawsze szukałam sobie jakiegoś powodu do smutku. Zawsze coś się znalazło. Bo jestem beznadziejna, gorsza od kogoś, coś mi nie idzie, nie mam kasy, brzydko dziś wyglądam, mogłabym być chudsza, nigdy nie osiągnę tego co bym chciała.

Nie zauważyłam, że żyję w najlepszym momencie. Że najpiękniejszy i najspokojniejszy czas mojego życia po cichutku mija. Mieszkam z rodzicami mimo, że mam 30 lat, nie układało mi się w miłości, a jako jedynaczka jestem przez rodziców mile widziana w domu. Zawsze swój kąt, pokój, ta przyjemna atmosfera każdego zwykłego dnia, kiedy tatuś był w pokoju i oglądał sobie gruzy na olx na zmianę z czymś na Netflixie, mamuśka w kuchni oglądała swoje, a ja w pokoju pracowałam, grałam, lurkowałam. Ile to ja razy wstawałam ze łzami w oczach, bo to życie takie bez sensu i depresyjne i inni mają lepiej. Nic mi się nie chce, bo po co, na co, skoro jest tak źle i bez sensu, tak pusto. A teraz? Teraz migają mi dziennie obrazy reanimacji tatusia. Jego ciało leżące w dużym pokoju, obrane z godności. Maszyna "Lukas", którą doskonale pamiętam uciskała mu klatkę piersiową niemal 1,5 godziny. Spojrzałam mu na twarz i już wiedziałam, że on nie żyje. Na wpół otwarte oczy, przyschnięte, martwe i jak rybie. Wiedziałam, że to się nie uda, ale negocjowałam z ratownikami każdą minutę prosząc, żeby mnie ostrzegli, jesli za niedługo będą odpuszczać. Chciałam po prostu oddalić ten czas, kiedy go odepną i stwierdzą zgon. Na kolanach całowałam go po rękach i szeptałam jak bardzo go kocham, żałując, że po prostu nie mówiliśmy sobie takich rzeczy. Tak cholernie się wszyscy kochaliśmy, a tak dziwnie toksycznie byliśmy dla siebie. Ilu rzeczy nie wiedział... za ile rzeczy byłam mu wdzięczna, za ile mu nie podziękowałam, a jak wiele ich było... jedyne co słyszał to narzekania i widział ten mój skrzywiony bez powodu ryj, który ciągle szukał sobie powodu do smutku.

Teraz to jest prawdziwy smutek. Siedzę zawieszona między niezrozumieniem, że po prostu nigdy go już więcej nie zobaczę, a pomiędzy wspomnieniami każdego "okropnego" dnia, który był taki sam. Tak bardzo pragnę poczuć po prostu ten klimat, który panował w mieszkaniu przez wszystkie lata mojego życia, ale to zniknęło bezpowrotnie, a ja dopiero teraz rozumiem, że niczyje gadanie "szanuj ludzi, póki są, bo później Ci ich zabraknie" nie zastąpi poczucia tego. Chciałabym każdego uświadomić jak okropny i surrealistyczny jest to ból, ale nikt tego nie zrozumie, dopóki się z tym nie zmierzy. Nie zliczę rzeczy, które mam sobie za złe, ale nie ważne jak bardzo będę płakać - niczego już nie zmienię. Nie potrafię się z tym pogodzić. Jedyne co trzyma mnie przy zmysłach, to nadzieja, że ta cała koncepcja Micheala Newtona i innych hipnoterapeutów zajmujących się regresją jest prawdziwa i że to nie tak, że po prostu całe doświadczenie i charakter człowieka znika. Choć tak właśnie najprawdopodobniej jest... przeraża mnie to i nie bardzo rozumiem w jakim celu to wszystko jest, skoro niezależnie w jaki sposób przeżyjesz życie i jak długo będzie trwało, to wraz z dniem Twojej śmierci po prostu traci się wszystko i nic nie ma znaczenia. Teraz też wiem, że będzie już tylko gorzej. Że stracę następne osoby, bądź sama umrę. Że paradoksalnie ze wszystkich możliwych w tej chwili opcji, ten obecnie pozostały czas wciąż jest jeszcze dobry, ale znów nie potrafię się nim cieszyć... tylko tym razem mam prawdziwy powód. Świadomość, że będzie tylko gorzej nie napawa optymizmem.

#rozkminy #depresja #smierc #rodzice #rodzina #psychologia #zalesie
  • 5
  • Odpowiedz
@MuszkaOwocowka:

1. Posłuchaj Grechuty: Ważne są dni których nie znamy.

2. Ojciec żyje w twoich wspomnieniach i tobie. Póki nie zapomnisz.

3. Ciesz się każdą duperelą. Że ładne mango w sklepie, super piosenka, że odbierzesz ziemniaczki i pocieszysz kogoś z rodziny. To cholernie szybko mija i bardzo kruche jest. Ludzie wyolbrzymiają wiele problemów i nie potrafią docenić. Każdy kogoś traci. Ważne co wyniosłaś z tej relacji i komu następnemu coś przekażesz
  • Odpowiedz
@MuszkaOwocowka: Wiem co czujesz, chociaż mój tata dogorywał 3 miesiące w śpiączce, więc z każdym kolejnym dniem mogłam się powoli oswajać, że zaraz umrze (bo i tak był już na wpół martwy), a po Twojego śmierć przyszła nagle i nie byłaś przygotowana na stratę.
Czas leczy rany. Też ciągle za nim tęsknię (mimo że minęło już 6 lat), ale nie jest to już tak przytłaczający ból jak świeżo po pogrzebie. Wspieraj
  • Odpowiedz
@Lenalee mój Tata jeszcze żyje, nie dawna miał urodziny i w weekend robimy grilla. Z tego powodu ze nie widzę go na codzień to doceniam jak mogę. Choć mam mu wiele do zarzucenia to staram się być dobry mimo wszystko.
  • Odpowiedz
@MuszkaOwocowka

misiu kolorowy czemu znowu się smucisz. Ja wiem czemu, też to przeżywałem, ale nie możesz znowu cały czas patrzeć na świat przez smutek.

Ból minie, daj sobie czas.

Niczemu nie jesteś winna. Twój tato na pewno widział, że go bardzo kochasz. Nie ważne, że tego nie mówiłaś. To się czuje ʕʔ

I wiesz co, on wcale nigdzie nie odszedł. Będzie żył tak długo jak będziesz o nim
  • Odpowiedz