Wpis z mikrobloga

617 764 + 131 + 125 = 618 020

Dwa lata temu odbywałem już wypoczyn w tamtych okolicach i drogę na Otmuchów miło wspominam, bardzo widowiskowa trasa z górami na horyzoncie. Tym razem jakoś tak nie było efektu wow - nie wiem, może nie te drogi wybrałem, albo pot zalewający oczy rozmazywał tło. Musiałem zapakować się w sakwy, więc trzeba było wyciągnąć z piwnicy starego, poczciwego trekkinga. Jakiż to jest grzmot w porównaniu do gravela :) Już samo wniesienie go do domu na szybki przegląd dało odczuć, z czym się będę mierzył, a zniesienie go z załadowanym bagażem dało niezły wycisk. Zwrotność i przyspieszenie autobusu, w dodatku z biegami od dawna nie mogę dojść do ładu - sprzęt w sam raz na wyprawę w górzysty teren :)

Przy planowaniu trasy coś mi się ubzdurało, że kawałek za Strzelinem będzie większy pik w górę, a później powinno być już w miarę lajtowo. Wznios faktycznie był i sporo się tam nasapałem, ale dalej wcale nie było tak różowo, tym bardziej, że upał był niemiłosierny. W sumie nawet nie byłem świadom, jaki piekarnik będzie na zewnątrz, tradycyjnie sprawdziłem jedynie, czy będzie padać :) Na dodatek w połowie drogi złapałem gumę i już w ogóle było wesoło. Przed wyjazdem za późno zorientowałem się, że mam tylko jedną dętkę w zapasie i teraz stanowczo za szybko wyczerpałem limit save'ów. Na kolejny dodatek poszła szprycha, co przy załadowanych sakwach nie wróżyło zbyt dobrze. Początkowo dodmuchiwałem co 5 km, ale powietrze zaczęło uciekać coraz szybciej i w końcu trzeba było zjechać do pit stopu. Po cichu liczyłem, że poratuję się zestawem naprawczym, żeby zachować dziewiczą dętkę na czarną godzinę, ale okazało się, że leciwe łatki stopiły się w jakąś dziwną masę z zabezpieczającą je folią, klej skamieniał w tubce, a całość pokryła się pyłem z poprzecieranej folii aluminiowej :) Na szczęście rana wyglądała czysto, w dętce i w oponie znalazłem malutką dziurkę bez ciał obcych, więc cała operacja przebiegła bez niespodzianek.

Dalsza podróż minęła już bez przygód, choć morale lekko siadło, a doskwierający gorąc nie odpuszczał. O ile takie temperatury na płaskim terenie nie są jakieś wyjątkowo straszne, bo pęd powietrza daje nieco ochłody, tak przy toczeniu się żółwim tempem pod górę jest już gorzej. Wzmożony wysiłek dodatkowo daje do pieca, a zasoby wody w bidonach szybko się kurczą, do celu dojechałem na oparach.

Podczas pobytu po cichu planowałem machnąć jakieś kółeczko przez Czechy, ale stwierdziłem, że już nie będę kusił losu. Trzeba było jeszcze jakoś wrócić do domu, a nie miałem możliwości dokupienia części zamiennych. Kierunek powrotny okazał się jednak dość łaskawy, bo i bez zbędnych przygód, i lekko z górki, i z delikatnym wiaterkiem w plecy. Dla równowagi słoneczko postanowiło dowalić i licznik odnotował średnią temperaturę 39° (max 42°), choć dzięki sprzyjającym warunkom udało mi się klimatyzować całkiem sympatycznym tempem - średnia 26 kmph obładowanym trekkingiem na takim dystansie to imho bardzo sympatyczny wynik :)

Koniec końców rowerowo wyprawa wypadła dość przeciętnie, ale przynajmniej wypoczyn był udany - Perseidy przy ognisku i z piwkiem w łapie to miła odskocznia od miastowego zgiełku. Nawet z kombajnami szalejącymi w tle do późnych godzin nocnych :)

#rowerowyrownik #rower #rowerowywroclaw #ruszwroclaw #gravel #100km

Skrypt | Statystyki
DwaNiedzwiedzie - 617 764 + 131 + 125 = 618 020

Dwa lata temu odbywałem już wypoczyn...

źródło: mapka

Pobierz
  • 7
  • Odpowiedz
@sargento: Jak widać ten też już swoje przeżył, choć odkąd zmieniłem kółka na QR wożę go chyba tylko z przyzwyczajenia :) Choć nie, raz uratowałem nim kolesia, który starym góralem zbyt poszalał po korzeniach i wybił sobie koło z widelca - gościu nie mógł uwierzyć, że trafił się ktoś z takim reliktem :D
  • Odpowiedz