Wpis z mikrobloga

Kilka historii z okresu II WŚ, o których pewnie nikt nie słyszał i przykłady #heheszki a raczej #czarnyhumor w wykonaniu Niemców, ale też i Żydów.
Jeżeli zainteresował Cię wpis - zostaw plusa, a postaram się stworzyć kontynuację.
Źródło na końcu.

Niemcy pozwolili na otwarcie w obrębie ghetta luksusowej restauracji. Za zrabowane za dnia mienie obżerali się w tym lokalu i upijali
gestapowcy. Uczęszczali też tam bogaci Żydzi, aby, jak mawiali, przed śmiercią użyć jeszcze życia. Z tego to źródła pochodzi tragiczna, choć prawdziwa, anegdota: Do wspomnianej restauracji wchodzi biedak, zbliża się do stolika zastawionego jadłem i trunkami i prosi biesiadników o jałmużnę. - "Głodny jestem, głodny jestem" - szemrze natarczywie. Od stołu odpowiada jakiś zniecierpliwiony Żyd: "Sam nie zje i drugiemu nie da!".

Żydzi polscy mieli na ogół pełną świadomość tego, co ich czeka z chwilą wywiezienia. Mimo to instynkt życia, tak silny w każdym człowieku, do końca podsuwał złudzenia. A nuż mnie się uda, a może się uratuję? A może ulegamy wszyscy atmosferze grozy, a Niemcy w istocie chcą nas tylko odosobnić, użyć na swoim terenie do pracy i życie nam darują. Niektórym chęć złudzeń podsuwała naiwne argumenty, iż okupanci nie poważą się dokonać tak potwornej zbrodni, jaką byłoby wymordowanie masy bezbronnych, skoro wiedzą, że w Stanach Zjednoczonych mają potężnego przeciwnika, który trzyma w zastawie wiele milionów ludności niemieckiej. Takie i inne złudzenia powodowały
między innymi, iż każdy niemal Żyd, jadący na śmierć, wiózł ze sobą jeszcze coś niecoś w podarunku dla siepaczy. Ów miał zaszytych pod podszewką trochę dolarów, inny krył w obcasie parę krążków złota. W niejednej peruce kryły się brylanty. Futro, chleb, gorset, gałgany, mydło służyły za utajone schronienie dla wielkich nieraz bogactw. Niczym to było oczywiście w porównaniu z ekwipunkiem Żydów zachodnich, którzy jechali do obozów śmierci rozrzuconych po ziemi polskiej w przeświadczeniu, że wiezieni są do miejscowości wypoczynkowych na okres działań wojennych, przygotowujących się w Europie zachodniej w drugiej, końcowej fazie wojny. Tych transportowano w wygodnych pullmanowskich wagonach, pozwalając im zabrać w podróż wszystko, co im nakazywała ich dotychczasowa stopa życiowa i na co pozwalała ich zamożność. Pewnego dnia jeden z kupców polskich, mających poważną pozycję na rynku obrotów międzynarodowych, zetknął się na stacji w Lublinie z takim właśnie extra-pociągiem. Ku swemu zdumieniu spotkał na peronie holenderskiego Żyda, z którym przed wojną łączyły go stosunki handlowe.
- "Skąd się Pan tu wziął?".
- "Widzi Pan, położenie Żydów na naszym terenie stawało się coraz trudniejsze w związku z koniecznościami wojny i postawą hitlerowców. Niemcy jednakowoż, liczą się z Zachodem, a zwłaszcza z Ameryką i nie chcą nam wyrządzać krzywdy w sposób jaskrawy. Zdecydowani na ograniczenie swobody naszych ruchów, zaproponowali nam wyjazd do jednego z uzdrowisk polskich. Jedziemy do Treblinki - wykrztusił tę nazwę tak trudną dla cudzoziemca - czy są tam jakieś luksusowe hotele?". Na otrzymane szeptem wyjaśnienia, kiwał powątpiewająco głową. Poprzez okno wagonu, pod którym stał, rzucały się w oczy góry wspaniałych waliz ze świńskiej skóry. Zaiste, makabrycznie luksusowy był ten "hotel" w Treblince.

Do mieszkania dobijał się granatowy policjant, strofując nas za nieszczelne 'zamknięcie okien'. Gospodarz, chcąc uniknąć kary albo
i gorszych konsekwencji, zaprosił policjanta do towarzystwa na wódkę. Uwagę moją zwrócił niezwykle elegancki jego mundur,
a przede wszystkim rzadkie już w owym czasie, podbite futerkiem, skórzane rękawiczki na rękach.
- "Skąd ma Pan takie rękawiczki"
- "Kupiłem je sobie wczoraj za 1500 zł."
- "A ile Pan zarabia miesięcznie?"
- "Moja pensja wynosi około 800 zł miesięcznie. Ale co tam pensja, mogę sobie teraz uzbierać co dnia po trzy cztery tysiące".
- "W jaki sposób?"
- "Pełnię służbę przy ghettcie. Hans, tak się nazywa żandarm niemiecki, z którym najczęściej służbę odbywam, to dobry chłop.
Dzieli on się z nami swoimi zyskami. Ot dziś, na przykład, staliśmy na posterunku od dwunastej w nocy do dwunastej w południe. Przemarzliśmy do szpiku kości. Rano żydowski milicjant mówi: Hans, trzeba by zarobie na wódkę. Zaraz się zrobi - usłyszał odpowiedź. Od tej chwili Niemiec odwrócił się bokiem do chodnika i robił wrażenie, że przestał się interesować tym co się dzieje na ulicy. Mijający nas, nieliczni jeszcze o tej porze Żydzi, korzystali z pozycji żołnierza niemieckiego, by nie wyjmować zziębniętych rąk z kieszeni dla złożenia mu ukłonu. Kiedy w takich okolicznościach przechodził obok nas ktoś, co z wyglądu robił wrażenie zamożnego, wówczas albo milicjant albo ja trącaliśmy Niemca w bok. Hans natychmiast wołał: "Halt" i rozpoczynał indagację Żyda: dlaczego mu się nie ukłonił, czy chce iść do więzienia i t. d. Żyd się tłumaczył, że był przekonany, iż Niemiec go nie widzi, przepraszał, ale to nic nie pomagało.
W końcu wstawiał się za nim żydowski milicjant i wskutek jego interwencji Niemiec "poprzestawał" na grzywnie. Czasem dawało się tą drogą zarobić 200, a czasem i 500 zł. Przez dwie godziny dzisiejsze zebrał Hans około 5000 zł, po czym spytał:
"Genug?" - i podzielił tę sumę sprawiedliwie między nas trzech".

Ogarniało nas zdumienie, jak wielką obojętność wykazywał świat w stosunku do bezprzykładnego w dziejach faktu systematycznego wymordowywania milionów ludności żydowskiej. Wymordowywania jako wyniku przyjętej doktryny, na zimno, z naukową dokładnością. Społeczeństwo polskie zdobywało się nawet na ten stopień obiektywizmu, że od mordów tych odróżniało swoje straty, liczone też w miliony, ale będące w znacznej mierze wynikiem świadomej postawy walki z najeźdźcą. Brało też trzeźwo pod uwagę, że nasi współrodacy w Stanach Zjednoczonych czy w innych krajach zachodnich są biedni i pozbawieni większych wpływów. Że na sprawie naszej leży ciężarem kolos sowiecki, dla przypodobania się któremu świadomie przygłuszany jest rozgłos naszych wołań, umniejszana wielkość naszego problemu.
Ale Żydzi, mający tak wielki wpływ na opinię międzynarodową, władający olbrzymim bogactwem na obu półkulach, rozporządzali takimi wpływami we wszystkich parlamentach Zachodu i w kierowniczych ośrodkach Związku Sowieckiego - w owe czasy jak gdyby ogłuchli na wołanie swoich braci. Trudno powiedzieć, czy osłupienie to wywołane zostało bezmiarem katastrofy, jaka spadła na świat - czy też może grał wciąż rolę sceptycyzm w stosunku do wiadomości, przekazywanych światu z całym pietyzmem, wśród wielkich niebezpieczeństw,
przez źródła polskie? A może u dna przyczyny leżało, tak głęboko zakorzenione u Żydów przywiązanie i szacunek dla Niemców, który nie pozwalał, wbrew wszystkim dochodzącym wiadomościom, na uznawanie ich za prawdziwe? Kiedy obserwuję z jaką solidarnością Żydzi na całym świecie budują dzisiaj swe państwo w Palestynie, ile wysiłków wkładają w poprawę położenia swoich uchodźców, tym bardziej trudno jest mi rozwiązać tajemnicę ich biernej postawy w r. 1941 i w następnych latach.

Źródło: Zbigniew Stypułkowski, Zaproszenie do Moskwy, s. 143-152.

#ciekawostkihistoryczne #historia #gruparatowaniapoziomu #ciekawostki #iiwojnaswiatowa
  • 4